Główną nagrodę 55. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes - Złotą Palmę, zdobył film Romana Polańskiego pt.: Pianista, oparty na wojennych wspomnieniach polskiego kompozytora Władysława Szpilmana. To wielki sukces dla reżysera, ale i dla polskiej kinematografii - niezależnie od tego, że obraz Polańskiego jest międzynarodową koprodukcją, większość scen została nakręcona w Polsce.
Władysław Szpilman (1911 - 2000) Fot. ze strony internetowej W. Szpilmana |
Polański wielokrotnie wspominał, że pragnął tym filmem spłacić dług wobec własnej okupacyjnej przeszłości (jako mały chłopiec znalazł się m.in. w krakowskim getcie). Scenariusz, na podstawie wydanej w wielu krajach książki Szpilmana, napisał wespół ze znanym angielskim dramaturgiem Ronaldem Harwoodem. Zdjęcia trwały od lutego do czerwca 2001 roku w Berlinie i w Warszawie. Polska premiera filmu planowana jest na wrzesień 2002 roku w Warszawie.
W "Gazecie Uniwersyteckiej" pisaliśmy o Władysławie Szpilmanie i Pianiście. W czerwcu 2000 r., w dodatku kulturalnym poświęconym Romanowi Polańskiemu ukazała się m.in. rozmowa z kompozytorem, przeprowadzona w maju 2000 r., na dwa miesiące przed śmiercią Szpilmana (prawdopodobnie ostatni wywiad prasowy pianisty). W grudniu 2000 r. pisaliśmy natomiast m.in. o koncercie piosenek kompozytora, który odbył się w Studiu im. W. Lutosławskiego w Warszawie. Wtedy odbyła się również polska premiera książki pt.: Pianista (wyd. "Znak"), oraz promocja pięciu płyt z muzyką W. Szpilmana, wydanych przez Polskie Radio S.A.
Warto przypomnieć kilka "regionalnych" wątków towarzyszących Pianiście. Jak wiadomo, Władysław Szpilman urodził się 91 lat temu w Sosnowcu (niedawne obchody stulecia praw miejskich Sosnowca uświetnił koncert i płyta, na której znalazły się m.in. skomponowane przez niego piosenki). Pianista jest kolejnym już (po Śmierci i dziewczynie, oraz Dziewiątych wrotach) filmem Polańskiego, do którego muzykę napisał, mieszkający na stałe w Katowicach, polski kompozytor Wojciech Kilar.
Dziś, kiedy przed Pianistą otwiera się światowa kariera, przypominamy publikowaną przez nas - równo dwa lata temu - rozmowę z Władysławem Szpilmanem oraz tekst, omawiający m.in. sosnowiecki etap życia kompozytora.
M.K.
26.05.2002 r.
Nie życzę Panu, by przeżył Pan koszmar wojny...
Z WŁADYSŁAWEM SZPILMANEM,
kompozytorem, rozmawia Mariusz Kubik
MARIUSZ KUBIK: - Kiedy dowiedział się Pan, że powstanie film pt.: "Pianista"? Jak to się stało, że Polański sięgnął po Pańską właśnie relację?
WŁADYSŁAW SZPILMAN: - Skontaktował się ze mną przez swego producenta, po lekturze angielskiego wydania mojej książki. Porozumieliśmy się w sprawie kręcenia filmu i cała sprawa jest już w toku.
- W jakich jeszcze językach ukazała się ta książka?
- Dwa lata temu ukazała się po niemiecku w Monachium, bardzo pięknie wydana, z fotografiami. Tam nosiła inny tytuł: Das wunderbare Überleben. Później było to wydanie angielskie w Londynie, za nim amerykańskie. Teraz dowiedziałem się, że również i hiszpańskie - przedwczoraj dzwoniono do mnie z Madrytu i zaproszono mnie tam, jako autora. Dwa tygodnie temu miałem podobny wieczór w Hamburgu i Berlinie, także spotkanie w naszej ambasadzie.
Okładki edycji wspomnień W. Szpilmana |
- Jest Pan autorem utworów skrzypcowych i fortepianowych, twórcą muzyki filmowej i teatralnej. Jak więc z kolei czuł się Pan w roli kronikarza, opisującego tamten ponury okres okupacyjny?
- Nie bardzo dobrze, domyśla się pan, że kosztowało mnie to dużo zdrowia. Nie życzę panu, by przeżył pan koszmar wojny. Straciłem rodzinę, to jest opisane w tej książce. A choć to pamiętnik, nie pisałem go codziennie, nie było do tego warunków.
Po wojnie do wydania tych zapisków namówił mnie mój przyjaciel Roman Jasiński, również pianista. Zacząłem znowu nad tym pracować, miałem wtedy znakomitą pamięć, potrafiłem odtworzyć każdy dzień i godzinę. Tę wydaną wtedy książkę opracował Jerzy Waldorff, gdyż w tym czasie przez pół roku przebywałem na koncertach w Szwecji. Nazywała się Śmierć miasta 1939-1945. Nie byłem jednak zadowolony z tego opracowania, było nie do końca po mojej myśli, głównie pod względem stylistycznym.
A Pianista, to jest przerobiona zupełnie na nowo książka. Jestem zapraszany za granicę w szereg miejsc na spotkania z czytelnikami, również po tym, kiedy ogłoszono, że będzie sfilmowana.
- Teraz więc, kiedy z Pańskiego pamiętnika ma powstać film, zrobiony w dodatku przez tak znanego reżysera - jaki ma Pan do tego stosunek? Historię zawartą w "Pianiście" obejrzą widzowie w wielu krajach...
- Jestem bardzo zadowolony, bo Polański jest jednym z najlepszych reżyserów na świecie. Gdyby zwrócił się do mnie ktoś przeciętny, to bym się wogóle nie zgodził. A scenografa, Allana Starskiego znam od dziecka, z jego ojcem Ludwikiem współpracowałem przy filmach i piosenkach.
- Czy przewiduje Pan jakąś swą pomoc, sugestie w czasie realizacji filmu?
- Myślę, że Polańskiemu nikt nie może się wtrącać w to, co ma zrobić. Oczywiście, jeśli będzie taka potrzeba, jeśli mnie zapyta o zdanie w jakiejś kwestii, to chętnie mu pomogę. Ale to przecież znakomity reżyser...
Warszawa, 25. 05. 2000 r.
SZPILMAN, PIANISTA Z SOSNOWCA
Nazywano go polskim Cole Porterem, podkreślano kunszt pianistyczny i kompozytorski. To on wymyślił sopocki festiwal, a jego piosenki, wykonywane po wojnie przez Irenę Santor, Jerzego Połomskiego, czy Sławę Przybylską, przez długie lata były szlagierami. Pamiętano o jego ponurej, okupacyjnej przeszłości, kiedy wielokrotnie wymykał się śmierci w warszawskim getcie i w ruinach popowstańczej Warszawy. Znacznie rzadziej wiedziano, że Władysław Szpilman, zmarły 6 lipca 2000 roku w wieku 89 lat, urodził się i w młodości mieszkał w Sosnowcu.
Polskie wydanie "Pianisty" (wyd. "Znak", Kraków 2000) |
Ojciec kompozytora pochodził z Ostrowca Świętokrzyskiego, matka z Częstochowy. Byli muzykami, podobnie zresztą, jak większość dalszej rodziny. Po osiedleniu się w Sosnowcu mieszkali w kamienicy przy ul. Targowej 18. Ówczesne centrum miasta stanowiło właściwie dzielnicę żydowską, przy leżącej nieopodal Modrzejowskiej znalazły swe miejsce liczne kramiki i sklepy, nie brakowało ich również na Targowej. Kilka kroków od kamienicy zamieszkiwanej przez Szpilmanów, na ul. Policyjnej (dzisiejsza Dekerta) pobożni Żydzi zbierali się na modlitwę w synagodze. Kompozytor wspominał jednak, że jego rodzice nie byli specjalnie praktykujący, w domu nie mówiło się również po żydowsku.
Płyta wydana na stulecie praw miejskich Sosnowca (maj 2002 r.) - miejsce urodzenia Szpilmana, zawiera m.in. pięć piosenek kompozytora |
"Nawet nazwisko miałem odpowiednie"
- mówił o sobie wiele lat później, pytany o muzyczne początki. Urodzony 5 grudnia 1911 roku, był najstarszy z czworga rodzeństwa. Brat Henryk również zapowiadał się na muzyka, siostry Regina (studiowała prawo na UJ, aplikację robiła już w Warszawie) i Halina, były najmłodsze. Ale, choć Władysława wysłano do, leżącej kilka domów dalej na Targowej, Szkoły Męskiej Handlowej (tzw. gimnazjum Płockiego), jego powołaniem od najmłodszych lat zdawała się być muzyka. Kompozytor wspominał, jak grający na skrzypcach ojciec - koncertmistrz orkiestry wchodzącej w skład katowickiego Teatru Polskiego zespołu operowego, przedstawił go dyrektorowi.
Katowice, w przeciwieństwie do Sosnowca, były dla Szpilmana innym, wielkim światem. Specyfika i nierównomierny rozwój regionu byłego Trójkąta Trzech Cesarzy, wpływały na ogląd i wyobraźnię młodego chłopca, który pomiędzy miastem urodzenia a stolicą polskiego Śląska widział wtedy (i po latach również) cywilizacyjną i obyczajową przepaść. Ale i w Katowicach po odzyskaniu niepodległości nie było dobrych warunków dla rozwoju muzycznego talentu. Państwowe Konserwatorium Muzyczne w Katowicach powstało dopiero w 1929 roku, kiedy młody Władysław studiował już w Warszawie i szykował się do wyjazdu do Berlina.
Wyjechał na stałe z Sosnowca już w 1926 roku, reszta rodziny mieszkała tu do połowy lat trzydziestych. W archiwum sosnowieckiego liceum im. S. Staszica znajduje się informacja o uczącym się tam przed wojną Henryku. Jego nazwisko nie figuruje jednak w spisie absolwentów, zamieszczanym w wydawanych po wojnie przez szkołę jubileuszowych publikacjach. Odszedł ze szkoły w 1934 roku.
Wielki świat
Po studiach w warszawskiej Wyższej Szkole Muzycznej im. Chopina Władysław Szpilman przez trzy lata uczył się w berlińskiej akademii. Lekcji fortepianu udzielali mu wielcy muzyczni mistrzowie tego czasu: Leonid Kreutzer i Artur Schnabel, kompozycji uczył się u Franza Schreckera. Podczas wakacji letnich odwiedzał w Sosnowcu rodzinę. Ale gdy w 1933 roku kanclerzem został Adolf Hitler, rodzice zdecydowali, że syn nie powinien wracać do Niemiec. Od tego czasu prywatnych lekcji udzielał mu w Warszawie prof. Aleksander Michałowski.
Jeszcze przed wyjazdem do stolicy Szpilman poznał Bronisława Gimpla, znanego już w kraju skrzypka. Los sprawił, że wystąpili podczas jednego z koncertów. "Od tej pory będę koncertował tylko z panem" - miał mówić do pianisty Gimpel. Namówił go do wyjazdu do Warszawy, to on, jak się zdaje, przesądził o późniejszej karierze kompozytora. Po latach, już po wojnie, znów grali razem w Kwintecie Warszawskim.
Władysław Szpilman z rodzicami (1935 r.) |
Od 1935 roku Szpilman pracował, protegowany przez Tadeusza Sygietyńskiego, w Polskim Radio w Warszawie. Był pianistą w radiowej orkiestrze tanecznej, miał też samodzielne audycje. Jego sytuacja finansowa poprawiła się na tyle, że mógł sprowadzić do Warszawy rodziców i rodzeństwo. Kupił mieszkanie blisko rozgłośni, na Śliskiej. Rodzina wyjechała z Sosnowca w 1936 roku.
Odnosił sukcesy jako wykonawca i kompozytor. Był już autorem Koncertu skrzypcowego i suity fortepianowej Życie maszyn. Obie partytury zaginęły w czasie wojny. Stworzył muzykę do przedwojennych hitów polskiego kina: "Doktora Murka" i "Wrzosu". Miał fenomenalną pamięć muzyczną, potrafił grać z pamięci po jednym spojrzeniu w nuty. Ostatni koncert muzyki Chopina dał kilka godzin przed umilknięciem rozgłośni, w hukach bomb i wystrzałów, 23 września 1939 roku.
Kompozytor w swym warszawskim domu (Warszawa, 9.06.2000r.) |
Pianista w warszawskim getcie
Rodzina Szpilmanów zamieszkała w murach getta. Władysław zarabiał, dając koncerty w żydowskich kawiarniach. Byli naocznymi świadkami niszczenia ich narodu, terroru i śmierci bez powodu, ale też rozwarstwienia majątkowego, pogłębiających się podziałów, dyktowanych strachem i rozpaczą. Wracając po pracy do domu, pianista zastawał grającego na skrzypcach ojca, któremu muzyka pozwalała oderwać się od rzeczywistości. Szpilman wspominał o nostalgii i tęsknocie ojca za Sosnowcem, będącym uosobieniem utraconego spokoju i bezpieczeństwa. Przed utworzeniem getta duża część żydowskiej inteligencji próbowała przedostać się na Wschód, do Rosji. W przypadku Szpilmanów o pozostaniu w Warszawie zdecydowało min. to, że Samuel Szpilman... nie chciał oddalać się od Sosnowca.
Koncert piosenek Władysława Szpilmana (Warszawa, październik 2000 r.) |
W wydanych w 1946 roku wspomnieniach Władysława Szpilmana czytamy: "[ojciec] Warszawy nigdy nie lubił i im gorzej było nam w Warszawie, tym bardziej tęsknił za Sosnowcem i idealizował go sobie. Tylko w Sosnowcu było dobrze i pięknie, tylko tam byli muzykalni ludzie, co potrafili doceniać grę na skrzypcach, nawet tylko tam można było wypić szklankę dobrego piwa, które tu, w Warszawie, było wstrętną lurą nie do picia. Po kolacji zakładał ręce na brzuch, odchylał się do tyłu, przymykał rozmarzone oczy i monotonnym głosem zamęczał nas swymi wizjami Sosnowca takiego, jakim był tylko w jego stęsknionej wyobraźni".
Władysław Szpilman za Sosnowcem nie tęsknił. Wtedy i potem.
Rozstanie na Umschlagplatzu
Wiele razy ocierał się o śmierć, jeszcze częściej był jej milczącym świadkiem. Pierwsze wysiedlenia nie dotknęły jego najbliższych, miał jednak poczucie, że zbliża się najgorsze. Widział wymarsz z getta grupy sierot, na czele z ich nauczycielem Januszem Korczakiem.
Kiedy w sierpniu 1942 roku znalazł się z częścią rodziny na Placu Przeładunkowym, miał nadzieję, że przynajmniej Halina i Henryk ocaleją. Uznano ich za zdolnych do dalszej pracy, mieli pozostać w getcie. Ale na własne życzenie dołączyli do reszty, nie chcieli się rozstawać z rodziną. Podczas załadunku do wagonów, czyjeś ręce wyciągnęły Władysława z tłumu. To żydowski policjant, znający go z pianistycznych występów w kawiarniach, uratował go przed śmiercią. Rodzice i rodzeństwo zniknęli tymczasem w tłumie. Szpilman posłyszał potem, po opuszczeniu placu w tłumie robotników gminy, głos rozmawiającego z policjantem oficera.
Roman Polański z Allanem Starskim - laureatem Oskara, scenografem "Pianisty" |
- Das alles geht auf Schmelz! - mówił tamten szydząco i wzgardliwie.
Szpilman zrozumiał. Nigdy więcej nie zobaczył już rodziny.
W ruinach Warszawy
Szpilmana jeszcze przed ostatecznym upadkiem getta ukryto w aryjskiej Warszawie. Profesor Władysław Bartoszewski, znający pianistę wyłącznie z audycji radiowych, nie miał pojęcia o jego wojennych losach, mimo, że sam, będąc działaczem "Żegoty", pomagał Żydom. Już po wojnie okazało się jednak, że pokój, gdzie sam ukrywał innego człowieka, znajdował się w przylegającym do kryjówki Szpilmana budynku (górne kawalerki były nawet podobnej konstrukcji). W innym domu, gdzie Szpilmana zastało Powstanie Warszawskie, mieszkał brat matki Bartoszewskiego, Jerzy Zbiegniewski (po wojnie inspektor w przemyśle hutniczym, mieszkał na Śląsku). Władysław Bartoszewski odwiedzał wuja, nieświadom, że w kamienicy ukrywa się Szpilman.
- Po wybuchu powstania, wszystkich lokatorów domu wyrzucili Niemcy - mówi Bartoszewski. - Szpilmanowi nikt nie mógł donosić jedzenia, dom znalazł się w strefie niczyjej. Nie dotarli tam powstańcy, a każda próba przedostania kończyła się niemieckim ostrzałem.
Po upadku powstania i wysiedleniu ludności ze zniszczonego miasta Szpilman pozostał w ruinach spalonego częściowo domu. Takich jak on, nazwano po wojnie "robinsonami", oblicza się, że było ich co najmniej kilkuset.
- Nie byli wyłącznie Żydami - mówi Olgierd Budrewicz, varsavianista i dziennikarz. - Ci, którzy przeżyli, często nie ujawniali swoich doświadczeń z tamtego czasu. Szpilman przed i po wojnie był znaną postacią i w jego przypadku ten etap był szczególnie niesamowity.
Kompozytor podpisuje swoje wspomnienia (Warszawa, czerwiec 2000 r.) |
Trudno dziś zidentyfikować liczbę "robinsonów". Spora ich część nie dożyła wejścia Rosjan do lewobrzeżnej Warszawy. Spodziewano się przecież, że pomogą powstańcom. Decydujący się na ukrycie w ruinach, czekali aż do stycznia...
Uratowała go muzyka Chopina
Wycieńczonego Szpilmana, nie wiadomo który raz z kolei przeszukującego ocalałe domy w poszukiwaniu resztek jedzenia, zaskoczył niemiecki oficer. Kapitan Wermachtu Wilm Hosenfeld nie zastrzelił jednak wynędzniałego i osłabionego człowieka, a gdy dowiedział się o jego zawodzie, poprosił o zagranie melodii na znajdującym się w opustoszałym budynku fortepianie. Po pięciu latach, zgrabiałymi palcami Szpilman wykonał nokturn c-moll Chopina, ten sam, który zabrzmiał w ostatniej audycji w Polskim Radio. Hosenfeld chciał wywieźć Szpilmana za miasto, na wieś. Pianista nie godził się na to, bał się rozpoznania przez Niemców. Tamten przynosił mu więc kilkukrotnie żywność i okrycie.
Władysław Szpilman w Jerozolimie (1996 r.) |
Gdy Rosjanie byli już na Pradze, Niemiec pojawił się po raz ostatni, jego oddział miał opuścić Warszawę. Szpilman podał mu swoje nazwisko i miejsce w którym pracował. "Na wszelki wypadek, gdyby role się odwróciły", mówił, choć nie bardzo w to wierzył. Po zakończeniu wojny okazało się, że Hosenfeld trafił do obozu dla Niemców, przypadkiem wymówił nazwisko kompozytora w obecności kogoś, kto znał Szpilmana. Mimo wielu starań nie udało się go potem odnaleźć, a później uratować - umarł w 1952 roku w niemieckim obozie w ZSRR.
Szpilman aż do śmierci utrzymywał kontakt z jego rodziną. Dwa lata temu, w niemieckim wydaniu jego wspomnień umieszczono także zapiski i listy Hosenfelda, który, jak się okazało, pomagał wielu Polakom przetrwać wojnę.
Historia i rzeczywistość
Tuż po wojnie historia Szpilmana zainspirowała w Krakowie młodego pisarza Czesława Miłosza. Był pomysłodawcą scenariusza filmowego, napisanego wraz z Jerzym Andrzejewskim.
- Chodziło o wykorzystanie "księżycowego" pejzażu ruin - mówi Czesław Miłosz. - Nie wiedzieliśmy, że na podobny pomysł wpadli w tym czasie także Włosi. Chcieliśmy na przykładzie samotnego człowieka, który zaczyna wszystko od początku, pokazać skutki cywilizacji, która doprowadziła do zniszczenia tego, co sama stworzyła.
Dodatek kulturalny do "Gazety Uniwersyteckiej" poświęcony Romanowi Polańskiemu (egzemplarz podpisany przez R. Polańskiego i W. Kilara) |
Film nosił tytuł "Robinson warszawski", po prezentacji na Zjeździe Filmowców w Wiśle skierowano go do przemontowania, wprowadzano liczne zmiany w scenariuszu. Dopisano min. radzieckiego skoczka - telegrafistę i kolejne postaci.
- Pomysł nie spodobał się komunistom. Nie można pokazać konfliktu klasowego, kiedy jest jeden człowiek - śmieje się Miłosz. - Kiedy zaczęto dodawać bohaterów, nasza idea znikła.
Poeta, będący już wtedy dyplomatą na Zachodzie, wycofał swe nazwisko z czołówki filmu, który w nowej wersji nosił nazwę "Miasto nieujarzmione".
Podobne trudności miała książka Szpilmana. Wydana tuż po wojnie, w opracowaniu Jerzego Waldorffa (pianista w tym czasie przez pół roku przebywał na koncertach w Szwecji), z Hosenfelda czyniła Austriaka, pozbawiona też była wielu szczegółów o AK-owcach. Gdy niedługo przed śmiercią kompozytora prosiłem go o dedykację na oprawionej kserokopii tamtego, niedostępnego dziś wydania, czynił to z wielką niechęcią. Poza wymogami polityczno - cenzuralnymi, książce zaszkodził fatalny język pisarski Waldorffa, niefortunna, miejscami żenująca formą stylistyka. Gdy w 1998 roku w Niemczech ukazała się na nowo opracowana wersja książki, Waldorff miał pretensję, że pominięto jego nazwisko i fakt powojennej redakcji wspomnień. Sprawę, jak wytłumaczono mi w warszawskim ZAiKS-ie, załatwiono polubownie. Jerzemu Waldorffowi, po pisemnym zrzeczeniu się pretensji do praw autorskich, rodzina Szpilmana wypłaciła "określoną sumę pieniężną".
W bramie zachowanego do dziś domu przy ul. Targowej 18 w Sosnowcu, gdzie przed wojną mieszkała rodzina Szpilmanów. |
W ciągu dwóch lat książkę wydano w wielu językach, a Szpilman jeszcze dwa miesiące przed śmiercią jeździł za granicę na wieczory autorskie. Nie doczekał polskiego wydania. Pianistę po angielsku przeczytał Roman Polański, którego dzieciństwo upłynęło w krakowskim getcie. Zdecydował, że nowy film, opierając się na wspomnieniach Szpilmana, nakręci w Polsce. Takie były początki dzieła nagrodzonego właśnie Złotą Palmą w Cannes...
Z muzyką przez życie
Szpilman powrócił do komponowania, po wojnie napisał blisko tysiąc piosenek. Autobus czerwony, Nie wierzę piosence, czy Piosenkę z całusem nuciło wielu Polaków. Zarzucano mu stworzenie muzyki do tekstów socrealistycznych, takich jak Zmartwienie maszynisty, Na straży pokoju, czy słynne Do roboty.
- Nigdy nie zapisałem się do partii, nie mieszałem się do polityki - mówił mi kompozytor. - Utrzymywałem rodzinę pisząc muzykę, nie robiłem nikomu szkody.
- Nawet wtedy w kompozycjach Szpilmana zauważalny był niezdrowy posmak Zachodu - mówi Wojciech Kilar. Pamięta, że Do roboty podśpiewywało się w drodze do szkoły, nie traktując utworu, jako pieśni z politycznym podtekstem. A i w późniejszych piosenkach linia melodyczna była jedyna w swoim rodzaju, "wpadająca w ucho". Wiele z nich pamiętano przez lata.
Szpilman występował po wojnie z orkiestrą (w Katowicach grał Koncert d-moll Brahmsa, muzykami dyrygował Jan Krenz) i jako solista. Współpracował z twórcą orkiestry Polskiego Radia w Katowicach Witoldem Rowickim. Podczas rozmowy w Warszawie wspominał, jak na jeden z koncertów z Rowickim przyjechała jego narzeczona.
Pisał muzykę do filmów (m.in. do polsko - czeskiej produkcji z 1958 roku pt.: "Zadzwońcie do mojej żony", gdzie jedną z pomniejszych ról grał... Roman Polański) i spektakli teatralnych. W sosnowieckim Teatrze Zagłębia wystawiano w 1968 roku "Czerwonego kapturka" Eugeniusza Szwarca z jego muzyką, w inscenizacji Marii Billiżanki (to w prowadzonym przez nią w Krakowie radiowym serialu "Wesoła Gromadka" szlifował swą dykcję kilkunastoletni Polański).
Władysław Szpilman słynął z mistrzowskich wykonań, sumiennie pracował nad techniką gry. W środowisku dziennikarskim powtarzano dowcip, niezbyt wysokiego lotu, o pobycie pianisty w zakopiańskim domu wypoczynkowym ZAiKS-u. Kiedy od wczesnego rana ćwiczył gamy na pianinie stojącym w holu, ze swojego pokoju wypadł, leczący kaca i niewyspany po nocnej hulance satyryk Janusz Minkiewicz. Wściekły i oburzony, że zakłóca się jego spokój, krzyknął w stronę Szpilmana: "Syjonista - sadysta". Musiało być to w latach pięćdziesiątych, później, a zwłaszcza po 1968 roku, nikomu okrzyk taki nie przeszedł by przez gardło.
Szpilman był później dyrektorem muzycznym w warszawskim radiu, po odejściu z rozgłośni założył Kwintet Warszawski, wówczas jedyny w swoim rodzaju, koncertujący na całym świecie. Grał tam min. z Bronisławem Gimplem i Tadeuszem Wrońskim.
- Zespół znakomicie reklamował polską kulturę i polskich wykonawców na Zachodzie - wspomina Krzysztof Jakowicz, skrzypek, grający w jednym ze składów kwintetu. - Gdy dawaliśmy koncert, od razu zapraszano nas na kolejne występy.
Trwało to 25 lat, ostatni występ odbył się w 1986 roku w Hamburgu.
Niechętna pamięć
Po wojnie Szpilman niechętnie wracał do miejsc dzieciństwa. Do Sosnowca przyjeżdżał okazjonalnie. Po ojcu był spadkobiercą działki przy ul. Szczodrej, stojący tam dom bez jego wiedzy zburzyło po wojnie państwo. Teraz stoją tam bloki, a ulicy od kilkunastu lat nie ma na planie miasta. Kompozytor procesował się po wojnie z władzami miejskimi.
Podczas rozmowy w czerwcu 2000 r. opowiadał o dniu, w którym poszedł zobaczyć dawny dom na Targowej. Po wojnie dawni żydowscy właściciele nie zgłosili się po swą własność, później i tak już było za późno. Kamienica niszczała. Szpilman zastał ją w opłakanym stanie. "Natychmiast stamtąd uciekłem", powiedział mi ściszonym głosem.
W czasie wojny Żydów z centrum Sosnowca przesiedlono do innej części miasta, na Targowej umieszczono Polaków. Dzisiaj mieszkają tu głównie eksmitowani z innych mieszkań, na podwórzu pije się alkohol, kradzieże z piwnic są na porządku dziennym. Nie ma ciepłej wody, a toalety w mieszkaniach zamontowano dopiero kilkanaście lat temu.
O Szpilmanie nikt tu nie słyszał.
MARIUSZ KUBIK
kmarius@poczta.onet.pl
http://free.art.pl/mkubik
Sosnowiec - Warszawa,
czerwiec 2000 r. - maj 2002 r.
W tekście umieszczono materiały, które nie weszły do innego artykułu, sporządzonego na użytek "Tygodnika Powszechnego" [nr 31 (2664) / 30.07.2000 r.], po śmierci Władysława Szpilmana, w lipcu 2000 r.
PIANISTA (The Pianist). Reż.: Roman Polański. Scenariusz: Ronald Harwood, Roman Polański. Zdjęcia: Paweł Edelman. Muzyka: Wojciech Kilar. Scenografia: Allan Starski. Kostiumy: Anna Biedrzycka - Sheppard. Wyk.: Adrien Brody, Frank Finlay, Ed Stoppard, Maureen Lipman, Jessuica Meyer. Prod.: R.P. Productions Francja), Canal+ Polska, TVP S.A., Komitet Kinematografii, Heritage Films, Studio Babelsberg (Niemcy), Runteam (Wielka Brytania).
INTERNET:
Władysław Szpilman - Home Page:
http://www.szpilman.net
Pianista Władysława Szpilmana - strona wyd. "Znak" (Kraków):
http://www.znak.com.pl/szpilman_main.html
Władysław Szpilman - strona Polskiego Radia S.A.:
http://www.radio.com.pl/promocja/szpilman/default2.htm
Roman Polański - ONET:
http://film.onet.pl/165,1,osoba.html
Byli też dobrzy Niemcy - wywiad z Romanem Polańskim
(Rozmawiali Marek Beylin i Adam Michnik 24.05.2002):
http://www2.gazeta.pl/film/1,22533,849977.html
"Pianista" Romana Polańskiego dostał Złotą Palmę w Cannes!
Tadeusz Sobolewski, 26.05.2002:
http://www2.gazeta.pl/film/1,22530,852276.html
"Pianista" - pierwsza recenzja
Tadeusz Sobolewski z Cannes, 24.05.2002:
http://www2.gazeta.pl/film/1,22530,850224.html
Strona WEB 55 Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes (Francja):
http://www.cannes-fest.com
Informacje o Pianiście w Cannes 2002:
http://www.cannes-fest.com/2002/f_lepianiste.htm
Roman Polański ("Gazeta Uniwersytecka UŚ". Katowice, czerwiec 2000 r. - dodatek kulturalny, poświęcony Romanowi Polańskiemu; m.in. rozmowa z Władysławem Szpilmanem):
http://gu.us.edu.pl/index.php?op=wydanie&rok=2000&miesiac=6&type=spec
Roman Polański - doktor h.c. PWSTTViT w Łodzi ("Gazeta Uniwersytecka UŚ". Katowice, grudzień 2000 r.):
http://gu.us.edu.pl/index.php?op=artykul&rok=2000&miesiac=12&id=1722&type=norm
WYBRANE ARTYKUŁY
(w czasopismach polskich):
Mirosław Banasiak, Monika Piątkowska: Robinson i Wędrowny Ptak, Gazeta Wyborcza [8-9.07.2000 r.];
Marek Beylin, Adam Michnik: Polacy. Żydzi. Niemcy, Gazeta Wyborcza [25-26.05.2002 r.] (rozmowa z Romanem Polańskim);
Teresa J. Czekaj: Dialogue des destins, Korespondent Paryski [Paryż; nr 4-5/lipiec-sierpień 2001 r.];
Barbara Hollender: Kiedy wraca strach. Roman Polański kręci "Pianistę", Rzeczpospolita [nr 102/2-3.05.2001 r.];
Barbara Hollender: Wykorzystałem własne wspomnienia, Rzeczpospolita [nr 121/25-26.05.2002 r.];
Barbara Hollender: Złota Palma dla Polańskiego, Rzeczpospolita [nr 122/27.05.2002 r.];
Mariusz Kubik: Pianista z getta, Tygodnik Powszechny [nr 31/30.07.2000 r.];
Agnieszka Kwiecień: Powrót do przeszłości i muzyki, Rzeczpospolita [nr 103/4.05.2001 r.];
Jacek Leociak: Zdumiewająca przemiana, Rzeczpospolita [nr 305/3.01.2001 r.; "Rzecz o książkach"];
Wojciech Orliński: Pianista, Gazeta Wyborcza [24.10.2000 r.] (recenzja książki);
Joanna Podgórska: Dlaczego ja, Polityka [nr 26/24.06.2000 r.];
Małgorzata Sadowska: Warszawski nokturn, Film [nr 6/czerwiec 2001 r.] (reportaż z planu Pianisty);
Tadeusz Sobolewski: Złoty "Pianista", Gazeta Wyborcza [nr 122/27.05.2002 r.];
Justyna Tawicka, Wojtek Kocołowski: Upalny dzień na planie, Przekrój [nr 20/20.05.2001 r.];
Anna Wielopolska: Szpilman, człowiek, w którym mieszka muzyka, Rzeczpospolita [nr 303/31.12.1996-1.01.1997 r.].