Rumunia - odkrywanie sąsiada (3)

CHRISTOS, HRISTOS, A INVIAT

Naprawdę zmartwychwstał! O wielkanocnej północy wieść tę obwieszczają rezurekcyjne dzwony, a następnie płomienie świeczek, które odpalone od paschału powędrują w tysiącach, milionach rąk do domów na paschalną wieczerzę z nieodłacznym czjoknim ołe, stuknijmy się jajkiem, malowanym, bywa przepięknie i oryginalnie. Tej nocy dla wielu skończy się prawdziwe wielkopostne umartwienie, dla jeszcze większej liczby zacznie radość z faktu, iż Chrystus zmartwychwstał! Zawołaniem tym Rumuni będą się pozdrawiać - zamiast bunezjua, benediminjaca, bunesjara - w metrze i w sklepie, w telefonie i w pracy, wszędzie, niektórzy aż do Wniebowstąpienia, kiedy to "zmartwychwstał" zamienią na wniebowstąpił.

Jeżeli chodzi o poszczenie, czauszyzm bezwzględnie wykorzystał tę skłonność prawosławia. Zwyczajny obywatel stał godzinami w kolejce, aby kupić - lub nie! - jedno(!) wielkanocne jajo! W 1991 roku jeszcze ustawiały się kolejeczki po "łapy, łby i kości", aby nawarzyć pożywnej zupy. W 1992 roku, na wiosnę sklepy anonsowały dostawę przydziałowego cukru i oleju za... drugi kwartał 91(!). Ale wówczas już można było obok, u Turka lub Araba, kupić je po cenie "komercyjnej", co najmniej 4 razy wyższej. Po nastaniu "wolności" wielu wybrało rzeczywistą wolność. Więc poszczą.

Na początku marca 93 roku Ambasada podejmowała koktajlem gości pana Krzysztofa Zanussiego, w tym Wiktora Rebendżjuka (Rebengiuc), rektora Akademii Teatru i Filmu, aktora wielkiego pod każdym względem: kunsztu komediowego i dramatycznego, postury, popularności, niezłomności politycznej, jowialności. Wiktor, proszę na małe conieco... , wskazując na suto, jak zwykle, w naszej ambasadzie zastawiony stół. Dziękuję, poszczę, odpowiedział ze zwykłą skromnością i szerokim uśmiechem. Przecież dziś nie piątek, palnąłem, jak przystało na Polaka-katolika. Ale środa. A poza tym ja poszczę cały Wielki Post, z niezmiennie jowialnym uśmiechem informował mnie brat w prawosławiu...

Dla oddania ówczesnego efektu i rozziewu między poszczącym a komediową gwiazdą sceny musiałbym znaleźć jakiegoś polskiego odpowiednika, kogoś w rodzaju Hańczy z Wichniarzem do kwadratu. Bo to, że pości przez sześć tygodni na przykład ksiądz archimandryta Justyn, na twarzy mizerniejąc, a w oczach iskrząc siłą wiary, to jakby normalne. Ale Wiktor? ! To, że pości, pobożna, żyjąca w swych czterech ścianach prawdziwa dama Nina Dombrowski, córka generała, wychowana na dworze królewskim, więzień polityczny, skazana na dożywocie za podłożenie bomby pod trybunę na 7 listopada 1952 roku, to normalne. Ale np. Ana Blandiana? ! Pierwsza poetka. Niezmordowany polityk. Fascynująca piękność. Córka popa. Pasionaria. Lwica. Legenda... Pości.

Prawosławie pości w środy i piątki, w wigilie świąt i świętych, całymi okresami także poza Wielkim Postem. A pościć, znaczy nie jeść nic pochodzenia zwierzęcego, a więc także ryby, nabiału i jajka, chyba, że w danym dniu kalendarz liturgiczny przewiduje dezlegare, dyspensę od jednego z tych produktów. Najlepiej zaś pościć w monastyrze, zwłaszcza dwóch spośród ponad setki przyjmujących gości.

Dwa z nich są prawdziwym rajem na ziemi - Cheia i Varatec (keja, waratek). Cheia jest klasztorem męskim, jakby na wymarciu - zważywszy na stosunek cel zajętych przez braciszków do cel oferowanych gościom - turystom, rzędu 1 do 10. Położona ok. 100 km od Bukaresztu i 30 od Braszowu, otoczona ze wszystkich stron prawie-dwutysięcznikami, przyciąga ona urokliwością miejsc, czystością powietrza i wszelkimi grzybami, o przepięknej drodze dojazdowej nie mówiąc oraz posiłkami niepostnymi (ser, mleko) i postnymi - mamałygą, a u przeora cujką tj. śliwowicą z własnych mirabelek i "urządzeń".

Varatec, wieś klasztorna, w której mieszka ponad 500 sióstr w schludnych kolorowych domkach z ogródkiem, leży u wschodnio- północnego podnóża łuku Karpat, ok. 100 km od Jassów i Suczawy, najsilniejszych ośrodków polskości oraz o 60 km od Bicaz, miejsca internowania prezydenta Ignacego Mościckiego. Jest kwintesencją cywilizacji rumuńskiego prawosławia. Prawie każdorazowo już w telefonie zamawiającym miejsca matka przeorysza zapowiadała postne jedzenie. Niezmienna odpowiedź: właśnie dlatego. Wykwintne potrawy na ciepło i zimno z tego, co tamtejsza ziemia rodzi zaspokojały podniebienia od parlamentarzystów różnych maści po śpiewaczki operowe: ciorba de legume (zupa jarzynowa na kwasie żurowym), pasta z fasoli i ziemniaków, przeróżne marynaty z kilku rodzajów papryki, pomidorów, ogórków, dyni, a nawet arbuza, do tego własny chleb i cozonac, ciasto drożdżowe, oraz nieodłączne białe wytrawne wino i oczywiście cujka, tym razem słabsza, za to z melissą w karafce.

Wino i cujka, podstawowe "soki trawienne" dobrej, czytaj: zdrowej konsumpcji, są produktem roślinnym, z definicji postnym, o którym nikomu tam nie przyszłoby do głowy, iż może być zalążkiem zła. W niespodzianym dla nas miejscu przychodzi uznać przynależność - jakże różną w konsekwencjach - do dwóch odmiennych cywilizacji. Rumuni należą do pogodnej cywilizacji wina, która nie wytworzyła podkultury upijania, co stało się, niestety, cechą naszej podkultury, w być może cokolwiek dziś zdegenerowanym stadium ponurej cywilizacji wódy. Napomykam o tym w refleksji o poście, jako, że niepicie, dobrowolna abstynencja bywa wybierana jako umartwienie niektórych moich braci w Kościele. O tyle uzasadniona, że przez ponad cztery lata widziałem tam cztery osoby pijane (nb. dokładnie tyle samo kobiet w ciąży), akurat tyle, co pierwszego dnia po powrocie do Polski.

W kontekście religijnym i radosnym, opowiem jeszcze o czymś, co nie ma związku z kulturą picia, a śpiewaniem. Przed Bożym Narodzeniem (rum. Craciun, kreczjun) młodzi Rumuni kolędują, a rok temu red. Wojtek Klewiec pięknie opisał to w Rzeczpospolitej. W 91 roku, naszej pierwszej grudniowej zimy w Bukareszcie, czekały nas niespodzianki. Pewnego wieczoru, gdzieś od dołu dyplomatycznej klatki schodowej słyszymy chóralne wielogłosowe piękne śpiewanie, które za jakiś czas dobiega spod naszych drzwi. Za chwilę w salonie 25 osób, głównie z Akademii Muzycznej, w tym kilku znajomych, czterema głosami śpiewało nam i z nami przez ponad pół godziny kolędy rumuńskie i inne. Każdego roku przed wigilią wizyt o takiej jakości było kilka, nie licząc tabunów wrzeszczących małych wyrwigroszów. Dzięki naszej Marcie, studentce anglistyki, poznaliśmy też związany z tym okresem obyczaj uniwersytecki: po uprzednich przygotowaniach, studenci kolędują po domach wszystkich swoich nauczycieli. Przy okazji odwiedzają innych, zwłaszcza samotnych, w tym opuszczone Polki. Tej wizyty nie zapomnę, zapewniały.

Opisane przejawy żywej religijności, akcentowanej także publicznie, świadczą o tym, że zmuszeni do występowania w cyrku komunistycznym, Rumuni znosili z pokorą upodlenie udając się na głęboką emigrację wewnętrzną, według naszego nazewnictwa, w czym nb. jesteśmy dość biegli. Nie cyrkowi, ani upodleniu warto poświęcać uwagę, co czynią niestety nagminnie dziennikarze... Dam przykład.

W 93 roku przyjechała pierwsza warszawska ekipa tv na reportaż o Rumunii. Zgodzili się rozpocząć kręcenie w Timiszoarze (Timisoara, Temesvar). Na długiej liście nazwisk zaproponowanych pani redaktor, znalazł się prawosławny metropolita Banatu i szef prawosławnego stowarzyszenia młodzieży, a także wikariusz generalny Serbów i biskup katolicki - Niemiec. Metropolita Mikołaj jest niekwestionowanym autorytetem moralnym nie tylko Banatu ale całej Rumunii. Swoją ewangeliczną skromną postawą zapewnia pokój społeczny w regionie wielowyznaniowym i wielonarodowościowym, który, patrząc na mapę, wciśnięty między byłą Jugasławię i Węgry, zresztą między nie wręcz podzielony po I wojnie, miał wszelkie dane aby wybuchnąć. W ramach tej postawy, anioł Nicolae, jak o nim mówią, jako jedyny biskup, przeciwko reszcie hierarchii i Synodowi, oddał greko-katolikom katedrę w Lugoj oraz kilka cerkwi w archidiecezji, a dając nawet publiczny wyraz szacunkowi dla katolicyzmu rzymskiego i papieża, podkreśla nieustannie jak wiele prawosławie powinno przejąć z duszpasterstwa katolickiego. Nic więc dziwnego, że od niego właśnie największa grupa młodzieży pojechała na spotkanie z papieżem do Częstochowy w sierpniu 91 roku. Tutaj trudno ich było wypchnąć z kaplicy Cudownego Obrazu, a gdy jedyną dla nominalnych 3 tys. Rumunów mszę przed Ikoną koncelebrowali katoliccy księża, przed samym ołtarzem byli oni, ze swym sztandarem. Pytani o wrażenia, chcieli mówić tylko o tym miejscu, tańce i baloniki zostawiając bez pogardy braciom katolikom z Włoch, Hiszpanii, Francji... Organizatorem pielgrzymki (chociaż słowa tego ja musiałem ich uczyć, jechali na wycieczkę) był aktualny szef stowarzyszenia. Chciał do kamery powiedzieć czym dla młodego ortodoksa jest katolicka Polska. Więc postawiła go p. redaktor przed kamerą i zapytała Czy naród rumuński jest zateizowany, niewierzący? Zmartwiałem, Andrei zbladł, zszedł z planu, podszedł do mnie, wściekłego na głupią babę, i nie musiał nic mówić pytającymi oczyma pełnymi zawodu, wyrzutu, które zapamiętałem do dziś, a którego nie zapamiętała, niestety, taśma bezwolnego środka przekazu. Nadaremnie tłumaczyłem mu potem, że to nie Polska go obraziła, tylko idiota-dziennikarz, który wie zawsze lepiej... Nie pomogło. Straciliśmy prawosławnego przyjaciela. Proszę to potraktować jako swoiste ostrzeżenie i zachętę do przemyślenia, które są zarazem apelem o rezygnację z zadufania względem prawosławia.

Ostatni wątek nakazuje poświęcić więcej uwagi, na planie ogólnym, temu w czym niektórzy prawosławni upatrują istoty polsko-rumuńskiej wspólnoty duchowej, wynikającej ze swoistego skrzyżowania kultur, może i cywilizacji. Z jednej strony Polacy - jedyni Słowianie w 90 proc. katolicy łacińscy, z drugiej Rumuni - jedyni łacinnicy w 90 proc. prawosławni. Ileż doktryn i koncepcji wyznacza granicę kulturową Europy na styku prawosławia i przedreformacyjnego katolicyzmu! Wiele elementów odziedziczonej mentalności i kultury materialnej regionów (z naszej perspektywy) przed - i zakarpackich, sprzyja takiemu przeświadczeniu. Jednym z fundamentalnych składników polskiej racji stanu powinno być przesuwanie tej granicy, także dzięki nam, jak najdalej. Byłoby uzasadnione oznaczenie tej granicy, mimo pozornej łatwości. Dowód? W 92 roku, po półoficjalnej wizycie w Kiszyniowie., przekraczając granicę na Prucie między Mołdawią sowiecką i rumuńską, żona złożywszy ręce wykrzyknęła dzięki Bogu, znów w Rumunii.

W październiku 92 roku, naprzeciwko ówczesnego premiera Rumunii, T. Stolojana, po raz pierwszy w historii zasiadł areopag katolickich monsiniorów: ks. prymas J. kard. Glemp, ks. abp. John Bukovsky, pierwszy po komuniźmie nuncjusz apostolski (aktualnie w Moskwie) oraz ks. abp Ion Robu, rzym. - kat. metropolita Bukaresztu i ks. Petru Gherghel, biskup Mołdawii (Jassy). W czasie tej wizyty nasz prymas reprezentował Jego Świątobliwość i Święte Kolegium, a więc Kościół powszechny. Premier Stolojan z zapałem i rosnącą wolą przekonania rozmówców wyliczał gościom przykłady perfidnego szkalowania godności Rumuna w zachodnich mediach, zwłaszcza tv po wrześniowych wyborach. Dawał przy tym do zrozumienia, iż jedyną międzynarodową siłą, w której mądrość i dobrą wolę Rumunia jeszcze wierzy jest Kościół rzymski, co w końcu wyrzucił z siebie, w niezwykły dlań - a poznałem go dość dobrze, finansistę zatrudnionego dziś w Banku Światowym - uniesieniu, wręcz wzruszeniu, głos mu się załamał, przeprosił, wyszedł... Po niecałej minucie wrócił do protokolarnej rozmowy. A my przejdźmy do protokolarnego zapisu rumuńskiego stanu ducha.

Niezależnie od gwałtownego przyrostu "wiernych" wszelkich nowych wyznań, od bahajów po neoprotestantów, z których część związana jest z coraz liczniejszą siecią... prywatnych stacji benzynowych budowanych w kompleksie z domem modlitwy, w Rumunii poza prawosławiem, tradycyjne świątynie zapełniają mniej czy bardziej katolicy, protestanci, muzułmanie, żydzi i ruscy starowiercy.

Na czele Konferencji Episkopatu katolickiego stoją trzej arcybiskupi, głowy trzech specyficznych Kościołów. Są to abp Ion Robu, rzymsko-katolicki, wołoski i rumuńskojęzyczny metropolita Bukaresztu, abp Lucian Muresan, greko-katolicki, siedmiogrodzki metropolita Blaj, "małego Rzymu", oraz abp Gyorgy Iakubini, rzymsko-katolicki, siedmiogrodzki i węgierskojęzyczny biskup Alba Iulia, w którego katedrze pochowana jest m. in. Izabelle Jagiellonka.

Najciekawsza dla polskiego czytelnika wydaje się metropolia Kościoła Rumuńskiego Zjednoczonego z Rzymem, krótko - unickiego, głównie z powodu jego (bez)prawnej i materialnej likwidacji w 1948 roku, kiedy to wg ówczesnego spisu powszechnego liczył ok. 2 mln. wiernych. Jak bardzo wiernych, dowiedli oni tysiącami ofiar, latami więzienia - standard biskupów i elity świeckich: 17 lat - i głębokim podziemiem, z którego wyszli po dekrecie tzw. władzy rewolucyjnej. Z ponad 2 tys. ówczesnych ich świątyń nie odzyskali prawie nic, mimo zadekretowanego zwrotu mienia. Odmowa Cerkwi zasadza się na dwóch argumentach. W pierwszym, natury politycznej, Cerkiew daje władzy do zrozumienia, iż nie powinna się wtrącać w sprawy Kościołów a prawosławni hierarchowie już nie popełnią poprzedniego błędu wykonywania poleceń z gruntu politycznych. Drugi, natury prawnej, wspiera go odwołaniem do tytułu własności świątyni, jaka przypada nie Synodowi Cerkwi, a lokalnej Radzie Parafialnej i tylko ona jest władna zdecydować o przekazaniu "mienia" innemu podmiotowi.

Argument ów raz nawet się sprawdził, w miejscu symbolicznym, czyli w samym Blazu, mieście zbudowanym trzy wieki temu wokół centrum unickiego, z katedrą, seminarium duchownym, szkołami i pałacem biskupim, z tym, że tam i Rada i ksiądz przeszli in gremio z Kościoła prawosławnego do unickiego, pozostając, a nawet barykadując się w świątyni.

Mimo tylko 200 tys. wyznawców, zadeklarowanych w spisie z 1992 roku, papież Jan Paweł II zareagował natychmiast na legalizację Kościoła, mianując 5 biskupów oraz kardynała w osobie ks. abp Alexandru Todea, dziś obłożnie chorego. Tym samym odtworzył diecezję bez katedr, oprócz Blaj w Baia Mare (Maramuresz), w Oradea (Kriszana), w Cluj - Napoca (siedmiogrodzka diecezja Cluj-Gherla, nb. miejsce jednego z nacięższych więzień) oraz w Lugoj (Banat). Razem biskupi ci reprezentowali... ponad 80 lat więzienia. Każdy z nich byłby swoistą legendę do opowiadania, podobnie jak i dzieje każdej katedry, o czym słów kilka.

W Oradii, na głównym zabytkowym wielkim placu, stoją naprzeciwko siebie dwie piękne katedry zbudowane przez prawosławnych i unitów. Mimo, że pustawe nie zostały oddane a greko-katolicy wypełniali co niedziela aulę sąsiedniego liceum, zresztą ich byłego, zamienioną w kaplicę po przejęciu mienia tuż po dekrecie. Ponad rok temu jako pierwszy, biskup Vasile Hossu poświęcił nowowybudowaną katedrę, poza centrum.

Kolejne katedry budują biskupi w Cluj i w Baia Mare. Do tej ostatniej unici przeniosą się we wrześniu br. prosto z... centralnego parku miasta, gdzie w deszcz, śnieg i spiekotę odprawiali msze niedzielne przy, a może i na pomniku Zwycięstwa. Kłopot z przyimkiem wynika ze struktury pomnika, którego dwie główne ponadludzkich wymiarów postacie, siedzącej Matki z Dzieckiem i odległego o ok. 30 m. stojącego Herosa, spaja szerokim łukiem mur m. in. postaci ludu... Otóż w środek monumentalnej konfiguracji stawiano stół jako ołtarz i krzyż, wchodził w areopag duchownych i chór, widoczni i słyszalni z daleka dzięki znacznemu podwyższeniu. W czasie mszy, socrealizm figur łatwo poddawał się symbolice Matki Boskiej i Zmartwychwstałego i nie ukrywam, iż w mojej pamięci "ołtarz" ten wrył się głęboko. Równie głęboko, co przekonanie o stałym tam łamaniu tzw. praw człowieka, człowieka - unity. Tu kolejna dygresja, objaśniajaca tytuł: dziełem unitów były pierwsze przekłady Biblii na język rumuński, czym mobilizowali braci ortodoksów. Stąd dwie tradycje przekładowe - grecko-słowiańska w tekstach cerkiewnych i łacińsko-słowiańska w greckokatolickich. I stąd dwojaka pisownia Chrystusa.

Katolicyzm łaciński obecny jest w 6 diecezjach, dwóch zdecydowanie rumuńskojęzycznych (Mołdawia i Multany), trzech zdecydowanie węgierskojęzycznych (Siedmiogród i Kriszana, przedkarpacie) oraz jednej mieszanej w Banacie z biskupem niemieckojęzycznym.

Na zakończenie dwie ciekawostki personalne o jasieńskim seminarium. Pierwsza związana jest z osobą ks. Tadeusza Roztworowskiego, krakowskiego jezuity, od 2 lat wykładowcy filozofii i duszy wydawnictwa literatury trudnej (m. in. o papieżu Janie Pawle II). Druga dotyczy osoby p. Iona Iliescu, prezydenta Rumunii i b. pierwszego sekretarza w Jassach, który przeciw wszelkim obawom dał wówczas zezwolenie na budowę okazałego, nowoczesnego gmachu.

Autorzy: Roman Wyborski