Był kiedyś w Atenach - jak wiadomo powszechnie
wszystko ma swój początek w owych dawnych "złotych
wiekach" - facet o imieniu Demostenes, który próbował
krasomówstwem powstrzymać agresję Macedonii,
rządzonej przez króla Filipa II, na kolebkę demokracji. Co
z tego wyniknęło też - miejmy nadzieję - wszyscy wiedzą.
Czuję się pisząc te słowa jak ów Demostenes - próbuję za
pomocą słów zawrócić bieg historii, której ton nadaje
barbarzyńska, arogancka, bezpardonowa, bezlitosna (a co
tam, ulżę sobie!) agresja biurokracji. Prawo Parkinsona -
toż to truizm. I nie zabrałbym się za to rzucanie grochem o
ścianę, gdyby nie... zapobiegliwość mojego Dziekana.
"Załatwił" bowiem w ramach odszkodowań górniczych
fundusze na remont naszego i kilku sąsiednich "gabinetów".
Wszystko odbyło się według ogólnie znanego scenariusza:
zawołanie "będą malować" (po około. 15 latach)
poruszyło wszystkich - od asystenta do profesora
ruszyliśmy do opróżniania pokoju z książek,
zabezpieczenia sprzętu, przesuwania mebli. Manewry te w
odwrotnej kolejności powtórzyliśmy po wyjściu murarzy i
malarzy. Trochę pomogli zaprzyjaźnieni studenci, a nawet
sprzątaczki, złorzecząc przy okazji na "głupiego"
Dziekana, wymyły co nieco.
Nasze samozadowolenie (bo
w miarę czysto, a i książki uporządkowane) zepsuła
niestety nasza koleżanka. Wiadomo, kobiety widzą świat z
innej perpektywy. "Co tu macie za graciarnię ? ". I wtedy
dopiero spojrzeliśmy po naszych meblach. Przedziwny
collage póżnego Gomułki i średniego Gierka: szafy rodem
z koszar, powykrzywiane "meblościanki" z paździerza,
krzesła z przeróżnych parafii - prawdopodobnie ze
wszystkich kolejnych modeli produkowanych w PRL. No,
ale wiadomo: uczelnia biedna, a Kołodko, mimo że
Profesor (i to chyba belwederski), nas nie rozpieszcza.
Wreszcie po długiej dyskusji sformułowaliśmy tzw.
program minmum: przydałby się nam z prawdziwego
zdarzenia stolik pod komputer - taki z wysuwaną półką na
klawiaturę. Do tej pory komputer stał na biurku
przynależnym do dwóch asytentów oczywiście,
uniemożliwając wykonywanie na nim jakichkolwiek innych
czynności. Profesor - szef Zakładu, powiedział do
zaufanego asystenta w swojej głębokiej naiwności, jak
przystało na akademika - "idź do administracji i zgłoś
nasze zamówienie". Tak...
I właściwie sprawa bez znaczenie, rzec by można. To pytam się szanownych władz Dziekańskich i JMR: dlaczego ostatnio sekreteriaty zostały wyposażone, jak z prospektu najlepszej firmy meblarskiej o renomie światowej: estetyczne (pal licho) i funkcjonalne meble, ergonomiczne krzesła (wiadomo, że piękne, muszę przyznać, pupy co poniektórych sekretarek nie mogą się oczywiście zdeformować), żaluzje (w oknach od północnej strony), faxy, komputery (co najmniej Pentium 90 + kolorowy monitor + HP DeskJet 600), dobre lampy etc, etc. Minimum ze 200 000 mln zł (starych oczywiście) na jeden sekretariat. Ale wiadomo - sekratariat wizytówką naszej Alma Mater. Nie muszę dodawać, że tzw uczeni siedzą (cóż niestety inaczej przy pisaniu się nie da, pomijając obyczaje zakonników ze średniowiecznych skryptoriów klasztornych) na połamanych krzesłach, miejsca pracy oświetlane są za pomocą starego typu świetlówek, a komputery to AT 286, no niektórzy mają 486 DX + 9- igłowego Stara 10. Ale coż tam materia. Liczy się przecież idea.
Wszystko niby jasne - sekretariatów na wydziale jest ok. 4, plus 3-4 pokoje administracji i drugie tyle Dziekanatu. Pokoi pracowników jest zaś zapewne około 50. A od czegoś trzeba przecież reformę zacząć. Od sekretariatów.
Żeby być sprawiedliwym, muszę dodać, że panienka z Administracji poradziła mi, że należy złożyć WNIOSEK z uzasadnieniem, bez jednak wielkich nadziei na jego pozytywne rozpatrzenie, bo brak stosownych funduszy. Wniosek, który oznacza przebycie "szlaku bojowego". Nie wiecie co to jest ? To przypomnijcie sobie tryb rozliczania funduszy np. z badań własnych: piszemy pismo, podpis dyrektora Instytutu - czekamy w sekretariacie (całe szczęście na eleganckich i wygodnych fotelach), bo niestety dyrektor ma gościa i jeszcze telefonuje, następnie idziemy po podpis do dziekana - kolejny pech, bo dziekan będzie dopiero jutro. Na zakończenie deser - Bankowa 12, tj. Pani Gerlotka, Pan Dyrektor Administracyjny i Pani Kwestor, czy najpierw Kwestor, a potem Dyrektor - zawsze zapominam stosownej kolejności (i wszędzie te eleganckie meble, komputery etc). Jak się ma dobrą kondycję fizyczną i psychiczną, to da się to załatwić w ciągu jednego dnia. Ale uprzedzam, że to należy do wydarzeń wyjątkowych. Zmilczę, ile czasu kosztował mnie mój rekordowy "szlak bojowy".
Dziękuję - obędzie się bez tego "bajeranckiego" stolika pod komputer. Pogadaliśmy z Panem Robertem, naszym wydziałowym konserwatorem, poszliśmy do magazynu i z trzech starych, połamanych biurek (zapewne usuniętych z któregoś sekretariatu, jako rupiecie) skręciliśmy jeden mebel. To nic, że boki są różnego koloru, a fornira w dużej części "zeszła". W sumie pasuje do pozostałych mebli, chociaż tak dziwacznego egzemplarza jeszcze nie mieliśmy. Chcę tylko widzieć minę zaprzyjaźnionego profesora z Niemiec, który się zapowiedział z wizytą w naszym Zakładzie. Ale, żeby sobie nie myślał, że ta Polska to taki zacofany kraj, oprowadzimy go po kilku okolicznych sekretariatach.
Martwi mnie tylko, że pomimo licznych podkładek wsuniętych pod koślawe nóżki, nasz "nowy" mebel trochę się chwieje, co nie najlepiej będzie robiło zapewne komputerowi. Jest poza tym troche za niski (to taki model używany pod maszyny do pisania) i trzeba będzie się pochylać nad klawiaturą. Aha, jeszcze drukarka się na nim nie zmieściła... Ale co tam, mam nowy pomysł na rewelacyjne opracowanie - jutro będę mógł posiedzieć wygodnie, gdzieś do 2100 czy 2200, przy nowym stoliku do komputera..