O UDZIALE STUDENTÓW W OCENIE DYDAKTYKI

Prawo, a nawet obowiązek oceniania jakości dydaktyki przez studentów jest już dziś powszechnie respektowane. Zanim jednak procedury oceniania "wejdą w krew", staną się zwyczajową formą kończenia zajęć i przystępowania do sesji, minie z pewnością jakiś czas. Pierwsze próby takiego systemu zostały wprowadzone w bieżącym roku akademickim i od razu spotkały się z oporem. Uczwałę podjęła Senacka Komisja d/s Dydaktyki, a następnie poszczególne rady wydziałów. Może jeszcze nie wszystkie i to z różnych powodów. Jedne, ponieważ postanowiły opracować własne ankiety, inne - ponieważ już od dawna stosują takie właśnie metody oceny (np. fizyka). Więc w sprawie ocen coś drgnęło, ale jak to bywa przy wprowadzaniu wszelkich innowacji powstało wokół niej trochę nieporozumień. Projekt arkusza oceny został opracowany przez Panią dr hab. Władysławę Łuszczuk, prodziekana na Wydziale Pedagogiki i Psychologii oraz członka Komisji Senackiej. Mimo dużego wkładu pracy i wysokich kompetencji jej twórcy w tym zakresie, ankieta ma pewne niedoskonałości. Jednym z celów pilotażowego jej zastosowania było wywołanie dyskusji nad jej użytecznością; usunięcie usterek, uzupełnienie dodatkowymi kryteriami oceny. Przez większość pracowników (przynajmniej Instytutu Psychologii) ankieta została przyjęta z aprobatą i zaciekawieniem, przez niektórych została potraktowana jednak jako szykana, a nawet więcej - jako działanie sprzeczne z etyką. Zastanówmy się, czy doprawdy prośba do studentów przed sesją o wystawienie oceny (anonimowej wszak) jest sprzeczna z jakimkolwiek kodeksem? Myślę, że oskarżenie tego rodzaju jest dowodem albo chorej ambicji albo złej woli; a może tylko nerwicową reakcją na zagrożenie? Tylko jakie? Bo przecież w ślad za najbardziej nawet krytyczną oceną, która ma być jedynie podstawą samooceny, refleksji nad własnym warsztatem dydaktycznym nie idą żadne sankcje. Może kiedyś to się zmieni, może będzie ona stanowiła integralną część "świadectwa" osiągnięć kandydata do awansów lub niestety, także pożegnań. Ale to dopiero w przyszłości i to pod warunkiem uchwalenia takich decyzji przez samo środowisko danego wydziału lub instytutu. Czy to jest nieetyczne? Myślę, że jeśli już wytaczać w tej sytuacji armaty to raczej w przeciwnym kierunku - wobec przeciwników oceniania. Należałoby raczej gromić tych, którzy dydaktykę traktują jak mało ważną część swojej działalności w uczelni, lekceważąc tym samym studentów i ich ambicje poznawcze. Ocena ma być źródłem informacji zwrotnej pozwalającej pracownikom dydaktycznym uczyć się. Kto wie, może zamiast kursów, szkoleń, doskonalenia pedagogicznego zapewnić pracownikom uczenie się w toku pracy własnej, w interakcji ze studentami. Będzie ono bardziej owocne i satysfakcjonujące. Przecież opracowanie ankiet (powtarzam: anonimowych) powierzono samym zainteresowanym pracownikom, a ich wyniki będą przedmiotem dyskusji w gronie kolegów z katedry, a dopiero potem na forum Instytutu (czy wydziału) i to jedynie w kontekście: czy było warto, na czym polegają zalety i jakie są wady "narzędzia". Nic ponadto. A dzieląc się na zakończenie uwagą o własnym doświadczeniu, powiem otwarcie - nie wypadłam w oczach studentów jak gwiazda, przeciwnie, dowiedziałam się o takich aspektach mojego wykładania, o których nigdy nie przypuszczałam, że są spostrzegane przez studentów negatywnie. Dysonans poznawczy, zdumienie, ale zaraz potem refleksja i chęć zmiany swojego stylu wykładania. Tylko tyle, czy aż tyle? Już za to samo jestem wdzięczna rzecznikom "Ankiety" i jej twórcom.