Pismo Magnificencji w sprawie pustych butelek wywołało
nastrój zabawy, pokpiwania i drwin - czego dowodem znakomity
tekst Jerzego Parzniewskiego w naszej Uniwersyteckiej Gazecie z
grudnia ub. r. Mogę sobie wyobrazić, że pismo skierowane - także
do dziekanów - powstało w przekonaniu, iż sprawa jest
marginesowa i wystarczy cień aluzji, by problem zniknął raz na
zawsze. Elegancja i takt rektora oczywiście zostały docenione, ale
dostrzeżono również Jego chęć zdystansowania się od sprawy.
Butelki o imponująco zróżnicowanych kształtach, barwach i
litrażach usunięto. Problem, niestety, pozostał, a list Magnificencji,
pisany w superbiałych rękawiczkach, stał się przedmiotem
kąśliwych uwag i złośliwych komentarzy.
PRZEPRASZAM, CZY TU PIJĄ?
Niestety - tu też. "Sam widziałem, byłem, miód i wino
piłem" - mówi świadek, dając do zrozumienia, że raczenie się
alkoholem na uczelni związane jest nie tylko z uroczystymi
inauguracjami, wyróżnieniami i jubileuszami. Tej tradycji nikt nie
ma zamiaru kwestionować.
Czary złote krążyły nie tylko w czasach
filomatów, czy filaretów, lecz od najdawniejszych chwil
akademickiej wspólnoty.
Uczty duchowe nabierały rumieńców i
wigoru, dzięki temu, że "z zielonych dębów złociste sączyły się
miody ". Drążąc temat od strony historycznej, zadałam to samo
pytanie osobie dostojnej i dla nauki wielce zasłużonej.
"Pijaństwo w
uczelni wyższej? To nie do pomyślenia, przecież uczelnia, a
zwłaszcza uniwersytet to sanktuarium wiedzy i kuźnia narodowych
elit"!
To prawda, trudno sobie wyobrazić by w atmosferze
alkoholowego podniecenia, które ponad wszelką wątpliwość sprzyja
osłabieniu samokontroli, plącząc i tak nie zawsze składne myśli,
można było tworzyć standardy dobrej roboty, spolegliwości i
samodyscypliny.
Uczonemu, o którym mowa, "szkło" kojarzy się
wyłącznie z Mickiewiczowskim "szkiełkiem i okiem" oraz z
własnymi binoklami.
Może więc wzrost liczby "imprez" i wszelkich okazji do
świętowania ma ścisły związek z działalnością akademicką sensu
stricto? Bo na przykład, czy jest coś nagannego w tym, że świeżo
wypromowany doktor urządzi skromny poczęstunek, zakrapiany
winkiem w murach uczelni? Taniej to, no i nastrój bardziej
swojski. Chm..., ale przecież liczba doktoratów w całym kraju
dramatycznie spadła, więc z jakiej okazji to ucztowanie?
A może nasilenie się zjawiska jest ubocznym skutkiem
edukacyjnej reformy szkół wyższych ostatnich lat - masowym
napływem studentów trybu zaocznego? Zziębnięci, po trudach
podróży, pozbawieni "socjalnej obudowy" i opieki, radzą sobie jak
mogą, biorąc "na rozgrzewkę" lub "dla kurażu" przed egzaminami.
A moża pije się bez okazji? Albo każda okazja jest dobra, a
nawet jeśli jej nie ma, to trzeba wymyśleć. Nietrzeźwość jest
problemem, który zasługuje na uwagę baczniejszą niż tylko złosliwy
komentarz i kąśliwe drwiny.
Niedawno wścibscy dziennikarze węsząc sensacyjny temat na pierwsze strony gazet, pytali: "Czy tu biorą? " I okazało się, że biorą. Niektórzy i na niektórych uczelniach, ale biorą. Teraz pada pytanie "Czy tu piją? " Tak, niektórzy, ale czy tylko na niektórych uczelniach? Czy nie upowszechniły się już drinki, lampki i herbatki "z czosnkiem"? Czy alkohol nie wchodzi w krew powszedniego dnia akademickiego?
DLACZEGO PIJĄ?
Z różnych powodów. Przede wszystkim, jak to bywa
najczęściej, by zalać robaka, czyli uwolnić się od dręczącego
poczucia winy, krzywdy lub wstydu. Poczucie krzywdy może być
spowodowane nie tylko chronicznym niezaspokojeniem aspiracji
płacowych, ale i spadkiem prestiżu zawodowego, niedocenianiem
przez szefa, nielojalnością kolegi czy brakiem zrozumienia w
rodzinie. Ale i poczucie winy może być niemniej dokuczliwe.
Że
uczymy nie tak jak należy, że w przyszłości była w nas nadgorliwość
wobec "jedynie słusznej doktryny", że zdarzyło się jakieś uchybienie
w metodzie badań, jakiś zafałszowany wynik poszedł do druku, że
nasz nadmierny krytycyzm zaszkodził karierze podopiecznego?
Wyliczam najczęściej pojawiające się zachowania naganne,
sprzeczne z etyką naukowców.
Tak się nieszczęśliwie składa, że alkohol jest niezłym
środkiem uśmierzania przykrych napięć, łagodzi dyskomfort
psychiczny, a nawet podnosi nastrój. Chwilowo. Dlatego tak bardzo
jest perfidnym i niebezpiecznym lekarstwem. Poczucie krzywdy,
winy i wstydu złagodzone doraźnie dawką trunku, pojawia się ze
zdwojoną siłą po wytrzeźwieniu.
Każdy tego rodzaju "powrót do
siebie" jest już innym powrotem. Daje o sobie znać syndrom "kaca".
Co wtedy? Czy chować głowę i spuścić oczy? A co zrobić z
nieświeżym oddechem? I jak zebrać myśli w skołowanej głowie, by
utrzymać jakiś fason na zajęciach?
Studenci, którym nie obcy jest
własny wariant podkultury picia w lot się orientują, dlaczego
wykładowca haczy i kluczy.
Z pewnością jest więcej przyczyn sięgania po pozornie
zbawienną dawkę alkoholu. Pętla uzależniania jednakowo jest
tragiczna. Zanim więc niektórzy z nas zawołają dramatycznie
"wódko, pozwól żyć" i zanim na dnie kieliszka lub szklanki zobaczą
kres swojej kariery akademickiej, warto coś zrobić.
Wiem, że w tej
dziedzinie moralizowanie niewiele pomoże, coś jednak zrobić
trzeba.
CO ROBIĆ?
Przede wszystkim nie chować głowy w piasek i nie
zaprzeczać istnienia zjawiska, udając, że pijani są trzeźwi.
Niektórzy mówią: "zrozumieć to wybaczyć". Staram się zrozumieć,
ale z wybaczaniem poczekam, bez względu na to, jakie by nie były
powody owych złych nastrojów i pesymistycznych postaw
pracowników naukowych - tolerancja dla nietrzeźwych
gentelmenów i przyzwolenie dla bankietowania na uczelni powinna
spotkać się ze stanowczym potępieniem.
Wyrozumiałość
rozzuchwala i nagradza, a także utrudnia wyjście z nałogu. Powiem
brutalnie: wstęp dla nietrzeźwych na uczelnię powinien być
zabroniony i przedstawiona jasna alternatywa: odwyk albo rozwód.
Z uczelnią oczywiście. No i apel do fałszywych przyjaciół:
przestańcie z podstępnym uporem stawiać kolejki, przymilnie
częśtować lampkami koniaku, rzekomo dla zdrowia. Nasuwa się tu
wyłącznie makiaweliczna interpretacja takiego zachowania.
DWIE APOKALIPSY
Gdy lipcowa powódź zalewała księgozbiory biblioteki
Uniwersytetu Śląskiego głosy alarmu szły w Polskę. Wołanie o
pomoc nie pozostało bez echa. Czymże są jednak największe nawet
straty materialne wobec strat w delikatnej na pozór materii
moralnej? Zalane książki są niczym wobec zalanych autorytetów.
To przecież od nich wymaga się jasności sądów, intelektualnej
dyscypliny i odporności na pokusy.
Plaga alkoholizmu zalewa kraj, wciągając w swe odmęty
młodzież nie tylko akademicką.
Badania wykazują, że wiek
rozpoczynania doświadczeń alkoholowych młodziezy szkolnej coraz
bardziej się obniża. Widok upojonych nastolatków na stadionach i
placach zabaw jest przerażający. Czy to tylko zmiana obyczajowości
i wszechobecny imperatyw bycia na luzie, czy coś bardziej istotnego
za tym stoi? Może słabną bariery wewnętrzne, odgradzające dobro
od zła, słuszność od niesłuszności, patologię od normy?
Myślę, że
obowiązek bycia trzeźwym w miejscu pracy to nie żadna fanaberia
w ustawodawstwie pracy.
Obowiązek ten w środowisku
uczelnianym powinien być traktowany ze szczególną surowością,
powinien być tzw. świętym obowiązkiem, ponieważ szkody i straty
są powazniejsze niż w przypadku innych organizacji i instytucji. Zły
przykład. Otóż to. Sianie zgorszenia wśród młodzieży. Także. Ale
przede wszystkim pozornie niewinne sprzyjanie kruszeniu się
owych delikatnych barier wewnętrznych. Zły przykład
wychowawczy niweczy wiarygodność każdego autorytetu, a już z
pewnością autorytetu nauczyciela akademickiego we wszystkich
dziedzinach jego działalności, nie tylko w dziedzinie przekazywania
wiedzy.
Ostatecznie największym zagrożeniem, jakie wiąże się z
przyzwoleniem na pijaństwo w murach akademii jest załamanie się
jej etosu: prawdy i moralnej dyscypliny.
Proszę wybaczyć patetyczny finał i pomyśleć co będzie po nas. Czy tylko potop?