JEŚLI CHCEMY UNIWERSYTETU MAŁO AKADEMICKIEGO...

Przed dwoma miesiącami zabierałem głos w sprawie konieczności przywrócenia uniwersytetowi charakteru akademickiego. Dziś chcę się zastanowić nad tym jak winny wyglądać wydziały na takim nowoczesnym, ale akademickim (a więc szanującym zasady "profesorskości") uniwersytecie. Do zabrania głosu w pewnym sensie zachęcił mnie ciekawy artykuł Pani Profesor Zofii Ratajczak zatytułowany: "Nie lubię chodzić na Radę Wydziału". Moja wypowiedż nie jest prostą kontynuacją rozważań Pani Profesor. Mnie chodzi raczej o postawienie kilku pytań, nie taję bowiem, że obecny stan rzeczy na naszym Uniwersytecie wydaje mi się mocno niezadowalający, a dyskusje, jeśli w ogóle mają miejsce zwykle koncentrują się na tzw. sprawach ludzkich a nie ma meritum zagadnienia.

CZYM JEST I CZYM MOŻE BYĆ WYDZIAŁ ?

Nie ma jednej, dobrej odpowiedzi na takie pytanie. Koncepcja wydziału jest zawsze pochodną szerszej koncepcji uniwersytetu jako całości, a nawet pewnych ogólniejszych zagadnień takich jak realizacja wolności badań naukowych ( w tym i sposobu ich finansowania), funkcji społecznych wyższego wykształcenia itp. Jeśli więc chcemy mieć uniwersytet mało akademicki, skoncetrowany na doraźnych celach kształcenia to budujemy wydziały jako efektywne placówki "produkowania absolwentów"; jeśli zaś chcemy by uniwersytet był przede wszystkim placówką badań naukowych to budujemy wydziały jako funkcjonalne jednostki organizacji badań. Jeśli wymogi ustawowe (dobre czy złe, ale obowiązujące wszystkich) określające sposoby akademickiego awansu kadry naukowej wymagają odpowiednich jakościowo i ilościowo gremiów to jest to czynnik wpływający na koncepcję wydziału (chyba, że uniwersytetowi jako całości nie zależy na awansie kadry co jest w pewnym sensie samobójstwem, ale jak wiadomo samobójców też spotykamy na tym bożym świecie). Widzimy więc, że odpowiedź na pytanie o to jaki ma być wydział musi zapadać jak gdyby ponad nim. Nie dość tego, uniwersytety, jak wszystkie inne instytucje społeczne, powstają w pewnych warunkach społecznych, przez lata tworzą swe struktury, swą kadrę i stają się z biegiem lat wynikiem jakichś procesów rozwojowych które ukształtowały dzisiejszy obraz rzeczy. Tak jest na każdym większym i starszym uniwersytecie, co nie znaczy by dziś przyjmować ten stan jako realizację jakiegoś ideału. Przeciwnie, im bardziej uniwersytet chce być zarazem nowoczesny i akademicki tym intensywniej musi wspierac ewolucję swych wydziałów. Wszelkie utrwalanie sytuacji z przeszłości jest złe bowiem reguły akademickości wymagają by nauczanie związane było z badaniami a badania z natury rzeczy muszą odpowiadać coraz to nowszym wymaganiom metodologicznym, organizacyjnym, finansowym itd.

Wydziały, pełniąc funkcje akademickie, często skupiaja dyscypliny bardziej lub mniej pokrewne, co powoduje, że z reguły mamy do czynienia na uniwersytetach z dwoma rodzajami wydziałów: "jednoimiennymi" i "wieloimiennymi". Sytuacja tych wydziałów jest organizacyjnie zupełnie różna, co nie znaczy by obowiązywać je miały ( a często niestety tak jest) inne reguły akademickie. Jeśli się więc zgodzimy, że w nowoczesnym, ale akademickim uniwersytecie, wydziały stanowią najważniejszy element zapewniający poziom całego uniwersytetu i że wewnętrzna kompozycja wydziałów jest dość różna to trzeba przyjąć, że nie ma jednego dobrego rozwiązania organizacji wewnętrznej wydziału, jest za to potrzeba ciągłej dyskusji na temat tego do jakiego stopnia w poszczególnych wydziałach struktura odpowiada celom uniwersytetu (jego koncepcji) i czy pozwala ona zachować akademicki charakter instytucji.

STRUKTURA WYDZIAŁU

Struktura wydziału to ramy w których wykonywane są jego podstawowe funkcje. Kłopot jednak w tym, że wydziały są bardzo zróżnicowane a preferencje pewnych funkcji przy jednoczesnym pomijaniu czy obniżaniu znaczenia innych płyną zarówno z samej koncepcji uniwersytetu (a więc tego co dany uniwersytet uważa za swe najważniejsze funkcje) jak i ze szczególnych cech kazdego wydziału. Trzeba więc zastanowić się nad samymi funkcjami, następnie wskazać na te które winny płynąć z akademickości uniwersytetu i wreszcie na konkretnym przykładzie wskazać możliwości ewolucji struktury wydziałowej.
Zacznijmy więc od owych najważniejszych funkcji wpływających na strukturę wydziału. Przy założeniu (wydaje się oczywistym, choc praktyka wskazuje, że nie zawsze realizowanym), że o uniwersytecie decyduje zaangażowanie pracowników w badania naukowe - najważniejszą funkcją, która uzasadnia wewnętrzną strukturę wydziału winna być struktura badań. Kłopot jednak w tym, że raz może to być rozumiane jako podział na dyscypliny naukowe na wydziałach "wieloimiennych", w innym wypadku oznaczać będzie odzwieciedlenie faktycznie prowadzonych w systematyczny sposób badań na wydziałach "jednoimiennych". Tak więc zaleceniem ogólnym na szanujących się wydziałach będzie konstruowanie struktury odpowiadającej systematycznie prowadzonym badaniom, natomiast przełożenie tego zalecenia na konkret musi już różnie wyglądać na różnych wydziałach. Z założenia o prymacie funkcji badawczej płyną dwa wnioski. Pierwszy: dydaktyczne funkcje wydziału nie mogą dominować jego struktury ( a tak się niestety dzieje na wielu naszych wydziałach); drugi: ważnym elementem uzasadniającym konkretną strukturę wydziału winna byc jej funkcjonalność dla kształcenia kadry naukowej (co przecież dokonywać się musi poprzez badania). Ostatnim, ewidentnie wtórnym w stosunku do podstawowych, elementem winno być tworzenie warunków organizacyjnych pozwalających na spełnienie kryteriów ilościowych i jakościowych wymaganych normatywnie dla posiadania tzw. praw akademickich (tj. pozwalających na habilitowanie ). Ten ostatni czynnik pozwala zrozumieć tworzenie dużych wydziałów mieszczących czasem dyscypliny dość od siebie odległe.

To co napisałem wyżej, nie powinno, budzić większych zastrzeżeń, oczywiście pod warunkiem, że akceptowaną w ramach całej koncepcji uniwersytetu cechą jest akademicki jego charakter. Oznacza to zaangażowanie kadry w badania, prymat profesury i egzekwowanie uniwersyteckiego (a więc płynącego z własnych doświadczeń badawczych) charakteru dydaktyki. Cóż jednak zrobić gdy nie wszystkie z tych warunków są spełniane? Jeśli owo niespełnienie płynie z braków kadrowych należy szukać warunków poprawy i tutaj postępowanie musi być w każdym wypadku specyficzne. Gorzej, gdy mamy do czynienia z załamaniem priotytetu badań i zastępowaniem go priorytetem dydaktyki. Taka sytuacja, według mojej oceny wystepuje na sporej liczbie wydziałów w naszym uniwersytecie. Wynika ona, jak sądze, z trzech przesłanek. Pierwszą jest przesłanka historyczna. Uniwersytet jest młody, ciągle jeszcze oparty o wzory wytworzone w latach 70, kiedy to jego podstawową funkcją było "kształcenie dla regionu". Kadra pochodziła z dawnej WSP (a więc była nieuniwersytecka i, zreszta bardzo logicznie, przywyczajona do funkcji wyższej szkoły zawodowej a nie uniwersytetu) a nowopozyskani pracownicy wyrastali właśnie w atmosferze owego prymatu dydaktyki nad badaniami. Nie zapominajmy ile było tu nominacji tzw. docentów marcowych, jak bardzo na kształt uniwersytetu wpływała polityczna władza wojewódzka, jak wreszcie trudno było przebijać się z pomysłami, które nie interesowały władzy. Niewątpliwym sukcesem uniwersytetu jest fakt, że systematyczna praca ku poprawie tej sytuacji dawała widoczne rezultaty. Coż jednak zrobić, gdy ludzkie przyzwyczajenia są długotrwałe, zwłaszcza gdy służą interesowi tej części kadry, która uważa wymogi akademickości za zagrożenie dla swej pozycji? Jest jednak i druga przesłanka. Otóż zastana dziś sytuacja, przekładająca się na struktury wewnątrzwydziałowe bazujące na prymacie dydaktyki nad innymi funkcjami wyraźnie służy dwóm kategoriom pracowników: po pierwsze tym, którzy "wyżywają się" w pełnieniu funkcji administracyjnych (dyrektorzy, wicedyrektorzy instytutów, czasem pełniący te funkcje po kilka kadencji co już jest aberracją i dowodzi jak bardzo są "nieakademiccy", jak bardzo nie zależy im na czasie na własne badania), po drugie - administracji wydziałowej, która zadowolona jest z tego, że faktyczna obsługa organizacyjna dydaktyki dokonywana jest właśnie na poziomie instytutów czy katedr a administracja pełni w tej dziedzinie funkcje "superwizora". Ten stan rzeczy powoduje, że stare struktury wewnątrzwydziałowe nie stymulują rozwoju badań. Mamy do czynienia z nakładaniem się badań prowadzonych na jednym wydziale przez różne instytuty czy katedry, środki (bardzo skromne ale jednak środki) dzielone według tych starych struktur są w pewnej cześci rozpraszane, nie ma podstaw do tworzenia się nowoczesnych zespołów badwczych, trudny jest rozwój młodych kadr. W dodatku w dziś obowizującym systemie finansowania badań KBN podejmuje próby wymuszania reform podtrzymując swe opinie o niskiej "klasyfikacji" poszczególnych wydziałów, i trudno się czasem z tymi mało pozytywnymi dla nas opiniami nie zgodzić. Jeśli poważnie nie podejmiemy dyskusji a w jej konsekwencji nie przeprowadzimy reformy struktur wewnątrzwydziałowych to nasze biadolenia na "niesprawiedliwość" KBN będą tylko wyrazem naszej prowincjonalnej frustracji.

ELASTYCZNOŚĆ STRUKTUR

Chcę zaproponować pewną niezbyt optymistyczną tezę: dokąd nie zostanie powszechnie przyjęte na naszym uniwersytecie założenie o prymacie badań i nie będzie realizowane uniwersyteckie ( a więc płynące z własnej szerokiej widzy i, co konieczne, z własnych doświadczeń badawczych) nauczanie - dotąd będziemy uniwersytetem którejś tam kategorii i nikt nam tych kategorii nie będzie poprawiał. Zmiany (oczywiście przy przyjęciu pewnej filozofii rozwoju całego uniwersytetu, przy wypracowaniu jakieś poważnej polityki naukowej uczleni - czego brak jest już dziś przerażający i źle rokuje na przyszłość a posługiowanie się algorytmami zamiast polityką naukową każe wątpić czy taka polityka kiedykolwiek powstanie) muszą się jednak dokonać na wydziałach. Jednym z najważniejszych czynników musi być podjęcie próby zmiany logiki funkcjonowania struktur wewnatrzwydziałwych. By nie było wątpliwości powiem, że wysoko cenię sobie dydaktykę ale może (i powinna) ona być koordynowana przez jednego prodziekana na całym wydziale (po co w instytutach wicedyrektorzy do spraw dydaktyki? ), sale winny być "wydziałowe" a nie "instytutowe" a cała obsługę organizacyjną dydaktyki na codzień winna przejąć poważna i kompetentna administracja. Tak się dzieje na znanych mi dużych i poważnych uniwersytetach na swiecie, i na prawde się to "sprawdza". Podstawową funkcją pracowników nauki jest uprawianie nauki, z tej działalności są solidnie rozliczani i struktury wydzialowe odpowiadają strukturze badań. Na różnych wydziałach wygląda to różnie, ale zawsze przyjmuje się, że jednostki tworzone są dla realizacji pewnych typów długoterminowych zadań badawczych. Takie jednostki mają jednak dość elastyczny charakter (odpada argument dziś powtarzany przez antyuniwersytecka część naszej kadry, że struktury muszą być stałe bo zapewniają trwałą realizację dydaktyki), powołane na jakiś czas później ulegają rozwiązaniu czy poważnym zmianom, gdy zmieniają się programy badawcze; nie ma stałego przyporządkowania młodszych pracowników raz na zawsze do jakiegoś instytutu, katedry czy zakładu, wszystko podporządkowane jest logice efektywności badań i ona kieruje tworzeniem się zespołów badawczych. Nie ma więc naszych dyrektorów instytutów, którzy prawem kaduka wpływają na rozdział środków na badania (najlepiej "po rowno" żeby nie powodowac konfliktów) nie ma marnotrwstwa srodków poprzez powtarzanie badań w ramach jednego wydziału, wreszcie w takich warunkach prodziekan ds. badań może faktycznie prowadzić polityke naujkowa wydziału. Na tym powinna polegać akademicka autonomia wydziałów (dziś w praktyce polega ona na wykłócaniu się o pozostawienie na poziomie4 wydziału środków pozyskanych z płatnych styudiów by zapewnic godziwe wynagrodzenie pracownikom dydaktycznym), to powinno być podstawowym przedmiotem obrad rad wydziałów. Nie da się tego zrobić z dnia na dzień, zresztą rewolucja nie jest nikomu potrzebna. Jeśli jednak konieczność zmian utrwali się w świadomości kolegów profesorów to kolejnym etapem winna być "adaptacja" dzisiejszych struktur do przyszłej, już tym razem uniwersyteckiej, struktury. Może to polegać na czasowym (do czasu pełnego wdrożenia reguł akademickich) uznaniu, że istniejące instytuty są tylko organizacyjną pomocą w koordynacji dydaktyki zaś całośc odpowiedzalności za badania spływa na kierowników tych badań, którzy mogą funkcjonować jako kierownicy katedr, zakładów, pracowni. Nazwa nie jest istotna, istotna jest funkcjonalność takich zespołów dla realizacji badań i rozwoju młodej kadry naukowej. W tej sytuacji już nikt nie będzie się "ubiegał" o wieczne dyrektury instytutów (chyba, że ci którzy sami już uznali, że nie mają szans w działalności badawczej i chcą się poświęcić koordynacji dydaktki) a powoli przyzwyczaimy się do tego, że jedyną wartościową rzeczą na uniwersytecie jest uczestnictwo w badaniach.

RADA WYDZIAŁU. DZIEKAN

Wiele już powiedziano o potrzebie reformy funkcjonowania rad wydziałów. Dziś są to faktycznie ciała pozbawione powagi uniwersyteckiej a fatalne (i ciągle niestety istniejące) antyuniwersyteckie praktyki przenoszenia na ciała pozaakademickie (głównie tzw. kolegia dziekańskie które są doradczymi i porządkowymi ciałami dziekana i w żadnym stopniu nie mają prawa zajmować stanowisk w sprawach akademickich bo jest to wyłączna kompetencja rad wydziału) faktycznych uprawnień rad wydziału w tym także uprawnień każdego zasiadającego w radzie profesora pogłębiają proces degradacji roli rad. Oczywiste więc, że przy reformie struktur wydziału należy powrócić do akademickich funkcji rad wydziału. To muszą być poważne ciała dyskutujące o poważnych problemach badań, dydaktyki, rozwoju kadry a nie maszynki do głosowania spraw które już ( w postaci niedyskutowalnych propozycji rozstrzygnięć) wcześniej "ustawili" członkowie kolegium (a więc ci, którzy mogą być właśnie zainteresowanie prezerwowaniem dzisiejszcyh nieakademickich struktur wydziału). Jeśli zgodzimy się, że konieczna jest w przyszłości reforma uznająca prymat badań dla tworzenia struktury wydziału i uznająca, iż struktura ta musi być elastyczna to właśnie rady wydziału winny (w ramach dobrze rozumianej autonomii wydziałów) decydować o każdorazowych zmianach struktury a senatowi może przysługiwać jedynie prawo veta. Rady widziału znają specyfikę wydziału, specyfikę uprawianych w nim dyscyplin, specyfikę badań, potrzeby rozwoju kadry i to one jedyne mogą decydować w sensowny sposób o tym jak struktura wewnętrzna może w optymalny sposób służyć tym celom.
Trzeba jeszcze powiedzieć kilka słów o roli dziekana w takim reformującym się wydziale. Proponuję pewne rozwiązania bo zbliża się akcja wyborcza i może to być pewien sposób na analizę cech ewentualnych kandydatów. Otóż uważam, że w nowoczesnym wydziale (gdzie administracja w kompetentny sposób musi przejąć wiele dzisiejszych funkcji dziakana) dziekan winien być profesorem o uznanej pozycji naukowej, człowiekiem, który jest jednocześnie primus inter pares wśród profesury i jednocześnie ma wiedzę, kompetencje organizacyjne i predyspozycje osobowiściowe (m. in. odwagę podejmowania decyzji) do tego by, przewodniczyć radzie. Nie twierdze, że dzisiejsi dziekani takich cech nie mają, ale myślę, że gdy uniwersytet zacznie faktycznie się unowoczesniać, a zwłaszcza gdy zacznie wzrastać w nim rola badań dziekan winien byc nie tylko zdolnym organizatorem ale i partnerem naukowym dla kierownikow przyszłych struktur opartych na logice prymatu bdań naukowych. To może być trudne zadanie, zwłaszcza na tzw. "wydziałach wieloimiennych", ale przecież to co proponuję to tylko jedno z możliwych rozwiązań. Jedno jest bowiem pewne, gdy zgodzimy się wreszcie, że taka jak dziś istniejąca struktura wielu wydziałów już po prostu uniwersytetowi nie służy to musimy sobie zdać sprawę, że w przyszłej strukturze inną też będzie rola dziekana a więc i inne niż dzisiaj muszą byc jego predyspozycje by mógł poprowadzić wydział do realizacji zadań uniwersyteckich.

Autorzy: Jacek Wódz