Rumunia - odkrywanie sąsiada (2)

GRZECH ZANIEDBANIA

Latem 1991, ostatnim LOT - owym AN - tkiem opuszczał Rumunię ostatni polski korespondent, red. Wojnarowicz z PAP- u, a do budżetu Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie został - mimo usilnych, wręcz desperackich starań ówczesnego ambasadora, śp. Zygmunta Komorowskiego - wprowadzony ośrodek czy instytut kultury polskiej w Bukareszcie, jedynej stolicy państwa dawnego "bloku", która takowego nie miała.. Faktycznie zdarzenia te dzieliło kilka tygodni, ale symbolicznie stanowiły jedno: Warszawa skreśliła Bukareszt w najbliższej przyszłości. I tak jest do dziś. Uczynkiem i zaniedbaniem popełniano grzech niewybaczalny względem raczkującej Rzeczypospolitej. Znamienny jest zwłaszcza fakt odwołania korespondenta z Rumunii, wówczas gdy już próbowano wywoływać konflikt węgiersko - rumuński w Siedmiogrodzie, a szykował się niby - konflikt rumuńsko - sowiecki (rosyjski) w Mołdawii. Nie mówiąc o braku naonczas jakiejkolwiek minimalnej choćby wiedzy o kraju otwartym, po pół wieku, także dla dziennikarzy.

Pozwolę sobie na dygresję kilkuletniego dyplomaty: trudna do przecenienia jest baza różnorodnych i głębokich danych, jaką mogą i powinny współtworzyć połączone, wieloletnie doświadczenia politycznego radcy i operatywnego korespondenta. Rzeczyspopolitej zabrano możliwość gromadzenia elementów strategicznej wiedzy, której nie miała i nie ma. W czyim interesie? Staszek Wojnarowicz znał dobrze rumuńskie i język i realia, te przed-, i te "porewolucyjne". Posiłkując się tą wiedzą, w swych korespondencjach narażał się centrali przekazywaniem treści innych niż te, które znacznie wcześniej spływały do Warszawy od wszelkich Reuterów. Agencje te umiejętnie sterują światowym zapotrzebowaniem na wygodną dezinformację opinii publicznej w imię politycznych klisz, kulturowych stereotypów, itp., których ofiarami padają przede wszystkim kolonie informacyjne, takie jak Rumunia, Polska i inne kraje, zwłaszcza w czasie kryzysów.
A - pro domo sua - środowiska uniwersyteckie nie dość, że uległy i ulegają urokom globalnego cyrku informacyjnego, to jeszcze niezwykle rzadko przejawiają wolę ocknięcia się z tego chocholego multimedialnego tańca. Mniejsza z tym przeciw jakim dziwolągom przchodziło mi oponować... Minęło kilkanaście tygodni od mojego stamtąd powrotu, a na palcach jednej ręki moge policzyć tych kolegów, którzy chcieli skorygować swoją uczoną niewiedzę. Na szczęście, nie jestem w tym dziele osamotniony.
Jest w Polsce kilka źródełek, gdzie można zaczerpnąć informacji żywej. Bodaj najwartościowsze są uniwersytety, czyli lektoraty, lektorzy i stypendyści. W Polsce języka rumuńskiego uczą się w uczelniach krakowskiej i poznańskiej; w Rumunii języka polskiego w uniwersytetach w Bukareszcie, w Jassach ( Iasi, czyt. jaszi ) i w Klużu (rum. . Cluj, węg. Kolozsvar). Niezgodna z powszechnie stosowaną, a przez oficjeli rumuńskich dość konsekwentnie przestrzeganą zasadą wzajemności, dysproporcja na niekorzyść j. rumuńskiego bierze się z braku, w tym względzie, zainteresowania lub koncepcji ze strony Uniwersytetu Warszawskiego, a szerzej, stolicy jako takiej. . Najdelikatniej rzecz ujmując, w obojętnym stosunku prowincjonalnej stolicy nad Wisłą i jej elyty, Warszawką zwanej, do (równie? mniej?, bardziej? ) prowincjonalnej stolicy nad Dymbowicą, upatrywać można podstawy większości niezrozumiałych negatywnych decyzji szeroko pojętych władz centralnych.
Mimo to w Warszawie - poza samą ambasadą rumuńską, co paradoksalnie zaczyna być prawdą dopiero od pewnego czasu - znajduje się kilka instytucji, a raczej osób - instytucji, które stanowią rzetelną referencję tego kraju i naszego doń stosunku. Po przedwczesnej śmierci nieodżałowanej, zwłaszcza przez jej rumuńskich przyjaciół i przedstawicieli państwa rumuńskiego, Danuty Bieńkowskiej, tłumaczki i promotora kultury, pierwszą damą tej orientacji jest pani Halina Mirska- Lasota, były uchodźca polityczny, lektor języka rumńskiego w UW, autorka gramatyk, przekładów i wyczerpujących artykułów o dzisiejszej Rumunii w "Rzeczypospolitej". Druga damą, jakby niespodzianie dla niej samej, stała się Alicja Wancerz- Gluza. Z pp. Gluzami, czyli Zbyszkiem i Alą, utożsamia się rozległe warszawskie, krajowe i międzynarodowe środowisko KARTY - ośrodka, archiwum, periodyku, sympozjów, fundacji etc. W trzeciej kolejności wspomnę o dwóch stypendystkach - polonistkach, Krystynie Constantin i Nikolecie (Mikołajce) Militaru. Pierwsza, absolwentka i doktorantka UW stała się swoistym autorytetem. Druga, studentka II roku i b. uczestniczka kursu wakacyjnego w Cieszynie, ma wszelkie dane, aby razem z Krystyną spełniać rolę ambasadora niezależnej kultury w Warszawie. Co rzekłszy śpieszę podkreślić, iż daleki jestem od umniejszania roli Pana ambasadora Ioana Grigorescu, dziennikarza, autora reportaży tworzonych piórem i kamerą. To dzięki niemu, eksterytorialny kawalątek państwa, jakim jest każda ambasada, zaczął przyciągać, a nie odpychać.
Wyżej wspomniałem o korespondencie PAP. Teraz kilka słów poświęcę szczególnym placówkom polskości, jaką są, mogą lub powinny być lektoraty, takąż samą rolę widząc dla obu lektorów rumuńskich. Z trzech wymienionych uniwersytetów, najważniejszym dla nas jest bukareszteński, i to nie dlatego, że akurat tam lektorem j. polskiego jest nasz kolega, dr hab. Jerzy Staszewski. W Bukareszcie funkcjonuje jedyna polonistyka, jako Litere A, czyli jedna z dwóch dyscyplin, najczęściej filologicznych, które w cyklu 4-letnim studiuje - od początku! Co przedkładam oponentom dwukierunkowych studiów - każdy przyszły filolog, kończąc je wybranym jednym dyplomem ( to właśnie uprawnienie jest oznaczone owym A). W Jassach próbowano w ten sposób oficjalnie połączyć historię (A) z j. polskim (B). Panu dziekanowi Kaproszu (Capros) z całego serca życzę powodzenia, boć pomóc mu już niewiele mogę. Dla ciekawostki podam, iż w Krakowie studiuje kolejna polonistka, Oana Constantinescu, która oprócz tego specjalizuje się w... chińskim, i to w Bukareszcie. W Bukareszcie co dwa lata przyjmuje się dziesięcioro studentów, najczęściej dziesięć studentek. O ile kultura polska stanowi w Rumunii niezmiennie przedmiot uznania, a nawet fascynacji, jedyna polonistyka nie ma, niestety, najlepszej opinii, tak z naukowego, jak z dydaktycznego punktu widzenia. Jest to tym bardziej smutne, iż osoba jej byłego długoletniego szefa, profesora Iona Chitimia (czyt. kitsimia), z którą utożsamiano j. polski, była tradycyjnie uznawana za filar ponad stuletniej slawistyki. Stąd też i moje swego czasu starania, aby nasz slawista ratował w tamtejszym środowisku slawistycznym prestiż naukowej dyscypliny o nazwie język polski.

Uważam bowiem, że uniwersytety rumuńskie mogłyby i powinny być naturalnym terenem ekspansji (tak, tak, nie bójmy się tego słowa!), polszczyzny - języka, literatury, kultury - jako oczekiwanego fundamentu slawistyki. Dotychczas jest nim niekoniecznie chciany język rosyjski., a w Jassach i w Klużu, slawistyka jest raczej kryptonim rusycystyki. Co nie przeszkadza polskiemu lektorowi w przejęciu większości studentów zobligowanych do uczenia się drugiego języka słowiańskiego; na północy nie stwarzają nam konkurencji Słowacy, Czesi i Ukraińcy, którzy ponadto bardziej zajęci są swoimi mniejszościami narodowymi a na południu - poza Bukaresztem - nie mamy czego szukać w konkurencji z serbo - chorwackim. Ponadto mam podstawy zakładać, że Rumunia nie jest przypadkiem odosobnionym. Podobnie politycznie otwartym terenem promocji naukowej naszej slawistyki oraz kulturowej - polszczyzny - byłyby Słowacja i Chorwacja; czemuż by przez slawistykę nie trafiać do uniwersyteckiech elit Ukrainy i państw nadbałtyckich, ba! Rosji i tylu innych. Do realizacji takiego celu potrzebna jest pilna decyzja o dwukierunkowym kształceniu slawisty / polonisty - specjalność nauczanie j. polskiego jako języka obcego. Póki co, wysyłajmy kogo się da, tych którzy chcą. Na szczęście, w obu ministerstwach edukacji takie myślenie zostało zaakceptowane.
Rumuni wysyłają co prawda do nas kolejnych kandydatów z długiej listy lektorskiej, jeszcze z referencjami z tamtych czasów, jeżeli uprzednio sami nie wystąpimy o kogoś innego, z podaniem nazwiska czy stosownych parametrów. W ten sposób na Uniwersytet Jagielloński trafiła swego czasu kustosz biblioteki oddziału akademii nauk w Klużu, moim zdaniem osoba znakomita., jako jedna z niewielu w tym mieście znająca b. dobrze j. polski. W drugą stronę podobnie. Dzięki temu w Jassach sprawdziły się magistrantki rumunistyki, zarazem absolwentki jedna - romanistyki, druga - muzykologii, zaś w Klużu - nauczycielka j. polskiego ze szkoły podstawowej. Mówiąc sprawdziły się, mam na myśli wyżej wyłuszczoną ideę ambasadorowania kulturze polskiej, dla której nauczanie języka jest zaledwie wstępem do bogatego świata międzyludzkich stosunków i wynikających zeń - lub nie - umiejętności organizacyjnych w pozornie obcym świecie.

Wystarczy chcieć i cokolwiek zaproponować: wystawę, koncert, projekcję, prelekcję, promocję książki - dla Polski i Polaków, a więc i osobiście dla pani lektor udostępniona jest sala wystawowa muzeum czy galerii, gra skrzypek, pianista, zespół, oferuje się salę i aparaturę domu czy ośrodka kultury, a na imprezę, zwłaszcza jeżeli jest ona w okolicach polskiego święta narodowego, przyjdzie oprócz części miejscowej elity - wojewoda i prezydent miasta ( w Jassach, nota bene, z dwóch odmienych obozów politycznych, ale obaj podkreślali, iż łączy ich niewiele, ale na pewno uznanie dla kultury polskiej ).

Jednym z takich pewnych miejsc są w Rumunii Instytut i Ośrodki kultury francuskiej., bardzo dobrze wyposażone, usytuowane w centrum najważniejszych miast, mające własną, wyrobioną szeroką publiczność. Byłaby ona i naszą publicznością, zresztą już jest, albowiem większość naszych Wielkich Współczesnych literatury, filmu, plastyki, itd, poznawała ona za pośrednictwem języka francuskiego, potem dopiero angielskiego. Natomiast w zasobach naszych ministerstw Kultury i Spraw Zagranicznych, j e s z c z e znajdują się dobre pozycje promujące polskość dla frankofonów. Kwestia tu poruszona konieczności "zapośredniczenia" polskiej kultury poprzez wybrany język międzynarodowy lub kilka języków międzynarodowych - jest oczywista, ale tendencja wyłączności pośrednika angielskiego spycha globalną światową wioskę ku niebezpecznej monokulturze. W pułapkę tę nie możemy wpaść, my Polacy, na terenie typowo dwu - a nawet wielojęzycznym, jakim jest Rumunia.

Zasadniczo Rumuni przykładają się do języków obcych, bardziej może niż my, chociaż w dziedzinie metodyki nauczania oraz infrastruktury mają opóźnienia prawie jednego pokolenia, czyli okresu twardego czauszyzmu. Mimo to w szeroko pojętych elitach mówiło się już wówczas i mówi się tym bardziej teraz biegle dwoma językami. Zagadnienie to stawia raz jeszcze wyżej podkreśloną rolę lektora, który powinien posługiwać się b. sprawnie językiem miejscowym lub językiem międzynarodowym lokalnie najczęściej używanym, a pomocniczo jakimś innym językiem międzynarodwym. Pokusiwszy się o konkretną prezentację pod tym względem trzech uniwersytetów musiałbym przypisać Bukaresztowi kolejność: francuski, rumuński, angielski, Jassom - rumuński, angielski, francuski, zaś Klużowi - angielski, rumuński, niemiecki/ węgierski.

Poza lektoratami, znakomitą formą poznania języka i kultury danego narodu są kursy wakacyjne. Oba nasze kraje wymieniają rocznie 10 stypendystów. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby część z nich trafiała do Cieszyna, tym bardziej, że w ub. roku udało się dokonać wyłomu, więc może i przełomu, w dotychczasowej praktyce MEN i skierować kandydatów z Rumunii nie do warszawskiego Polonicum, a do prof. Mioduńki, do Krakowa- Przegorzał. Z kolei Rumunia oferuje do wyboru aż 5 ośrodków, tj. Cluj, Constnta, Iasi, Sinaia i Timisoara, od końca czerwca do września. Wszystkim chętnym polecam atrakcyjne, poznawcze wakacje w jednym z nich.

Sądzę, że przekonałem i ministerstwa, i zainteresowane rumunistyki/ polonistyki, iż dla nich nie są kursy wakacyjne a miesięczne lub kilkumiesięczne stypendia specjalistyczne, od prac seminaryjnych i magisterskich poczynając. Rocznie stypendiów takich mamy na 45 miesięcy, z czego rok w rok Polska nie wykorzystuje prawie żadnego, a Rumunia ledwo połowę. Poza tym jest jeszcze pięć stypendiów na studia pełne lub częściowe, co Rumunia wykorzystuje dość skrzętnie, a my... W pewnym momencie BKZ MEN dał się namówić na obcojęzyczne studia w bukareszteńskiej akademii ekonomicznej, co stanowi liczbę 4 studentów polskich w Rumunii. Przy okazji godzi się podkreślić, iż takie obcojęzyczne możliwości studiowania isnieją także na politechnice, oraz poza Bukaresztem, i dotyczą angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Różnie bywa z poziomem zajęć, ale i tak np. rok studiów z chemii lub marketingu wyłącznie po angielsku czy francusku, przydałby się niejednemu studentowi, a doktorancki rok - każdemu francuskojęzycznemu absolwentowi jakichkolwiek studiów humanistycznych. Niestety niewiele da się powiedzieć o umowach międzyuniwersyteckich.

Nasza uczelnia ma podpisaną, - jako jedyna! - aktualną umowę z Uniwersytetem Zachodnim w Timisoara. Z wielu różnorakich prób podejmowanych głównie przez nas, tj. i uczelnię, i ambasadę, nie wynika, iż mamy do czynienia ze zdecydowanym, rzetelnym partnerem. Może zmienią coś tamtejsze wybory nowych władz. W innych uniwersytetach do końca nie wiadomo komu i na czym mniej lub bardziej zależy lub nie zależy. Wiele uczyniono dla zbliżenia uczelni ( i nie tylko, także urzędów miasta i województwa oraz filharmonii) w Jassach i w Poznaniu, w Klużu i w Krakowie, w stolicy... Bez budujących rezultatów.

Poza uniwersytetami, są osoby i miejsca, które corocznie przyciągają Rumunów do Polski, Polaków do Rumunii. Pan Krzysztof Zanussi ze swego podwarszawskiego, a i warszawskiego domu uczynił środkowo-wschodnioeuropejskie Taize młodych duchem artystów, filozofów, teologów; iluż studentów rumuńskich znalazło tam wikt, opierunek, fachowość, dobrą radę i dobre słowo, a wystarczył jeden telefon z Bukaresztu... W dziedzinie teatru, pani Krystyna Meissner, dyrektor teatru i festiwalu w Toruniu, sprowadza każdorazowo w maju najlepszy doroczny spektakl minionego sezonu. Dwa rumuńskie festiwale teatralne, marcowy C. Chiriaca w Sibiu oraz majowy N. Scarlatta w Piatra Neamt są zawsze zainteresowane polskimi zespołami. Mimo przychylności i dotacji ministerialnej, nie wszystkim udaje się tam dotrzeć. Leszek Mądzik przedarł się ze Sceną Plastyczną KUL do Niamcua Ewa Wójciak z Ósmym Dniem do Sibiu, a nazwiska animatorów Scarlatta i Chiriaca stanowią najlepszą referencję dla tych, którzy zechca nawiązywać kontakty w przyszłości. Wiele dobrego dla wzajemnego odnalezienia się wnieśli organizatorzy festwali muzycznych. Na kolejnych konkursach pianistycznych Dinu Lipattiego trzy lata temu grała Anna Górecka, w ub. roku wygrywali Rafał Luszczewski, student prof. Jasińskiego oraz Jan Krzysztof Broja z Akademii warszawskiej.

Inny z wielu festiwali lokalnych organizuje Filharmonia w Jassach, zapraszając, póki co bez wzajemności, muzyków i śpiewaków poznańskich. Chociaż do jakiejś wzajemności doszło. Chór tej filharmonii spiewał na ubiegłorocznym festiwalu muzyki religijnej Gaude Mater w Częstochowie, a jego dyrektor, pani Małgorzata Nowak corocznie zaprasza zaproponowany zespół z Rumunii. I w tym roku w Gaude Mater weźmie udział chór prawosławnego jakby zarazem duszpasterstwa środowisk naukowych, twórczych i studenckich Stavropoleos z Bukaresztu.. A ponieważ zaśpiewa przy okazji prawdopodobnie w naszej krypcie akademickiej, w sam dzień 3 Maja, już dziś cieszę się wraz z ks. Stanisławem Puchałą i Państwem na tę okazję.

Autorzy: Roman Wyborski