Przed laty pewna Amerykanka przyznała się publicznie do tego, że jej stanowisko pracy jest całkowicie zbędne i w związku z tym prosi o zwolnienie, gdyż utrzymywanie tej fikcji to oszukiwanie podatników. Wzruszony tą szczerością prezydent Gerald Ford wyznaczył nawet pewną nagrodę pieniężną za taką obywatelską postawę. Ten amerykański wariant bezinteresowności przyjął się o dziwo również u nas, z niewielką tylko modyfikacją.
Ta niewielka modyfikacja polega na tym, że to nie sam pracownik, ale jego kierownik, nie publicznie a raczej poufnie sugeruje dyrektorowi inny sposób zagospodarowania zbędnego etatu. Reszta prawie bez zmian. Nie prezydent wprawdzie, ale dyrektor, nie pracownikowi a kierownikowi wręcza pewną nagrodę pieniężną za obywatelską postawę. No cóż. Nie od razu u nas Amerykę zbudowano. Zjawisko takie jednak nikomu z państwa nie jest chyba obce. Strach przed redukcją z przyczyn politycznych bądź ekonomicznych spotęgował się dopiero wówczas, kiedy nad krajem zawisło widmo komputeryzacji. Od razu proszę, by: informatycy, programiści oraz 12-letni niewolnicy gier komputerowych zamienili sobie owo "widmo komputeryzacji" na "świetlistą jutrzenkę nowych czasów".
Czasy kiedy pojawiły się pierwsze komputery Spektrum można porównać jedynie do XVIII wiecznej rewolucji przemysłowej czyli okresu optymizmu z jednej i panicznego lęku z drugiej strony. Ten nam współczesny lęk brał się stąd, iż co gorliwsi entuzjaści "nowego" dokonywali błyskawicznych obliczeń: "Ileż to miejsc pracy będzie można zaoszczędzić dzięki jednemu komputerowi".
Przypominało to trochę problem załadowania wojskowego eszelonu: 40 żołnierzy albo 8 koni, czy jakoś podobnie.
Ta pierwsza euforia oczywiście minęła, za to znacznie poszerzyło się grono fanatyków. Ci zaś dzielą się na: FANATYKÓW-FACHOWCÓW, którzy nie dość że wiedzą dlaczego i skąd to wszystko się bierze, to na dodatek nie jest ich w stanie już nic zadziwić oraz FANATYKÓW-LAIKÓW, którzy wprawdzie nie mają nawet tej wiedzy ale bałwochwalczo wpatrując się w ekran niczym w cudowny wizerunek ukazujący się od czasu do czasu, na którymś z polskich okien, święcie wierzą, że jest to panaceum na wszelkie przypadłości. Ponieważ gros pracowników mojego Działu to członkowie obu fanatycznych grup, nic więc dziwnego, że z moją podejrzliwością, nieufnością i wiarą w zdrowy rozsądek staję się powoli pośmiewiskiem niczym wioskowy głupek, a moje poglądy są na równi z tymi, które przedstawiały Ziemię jako płaski naleśnik utrzymywany przez cztery słonie stojące na skorupie żółwia. Po tym co napisałem nie powinno nikogo dziwić, że nie zostaję już dopuszczany do codziennego rytuału polegającego na rozpoczęciu dnia pracy od ucałowania ekranu. A o tym bym był obecny przy ofiarowaniu "dziewic obsługujących" - to nawet mowy nie ma. Inna sprawa, że jeżeli chodzi o nasz Dział, to zaopatrzenie w dziewice nie jest jego mocną stroną, ale komputer - głupie bydlę - jak wiadomo rodzaju męskiego - więc naiwne wierzy we wszystko, co mu tam panie wystukują.
O ile czytelniku doszedłeś szczęśliwie do tego momentu, to znaczy że możesz przejść do etapu drugiego. Naciśnij klawisz z napisem:
ENTER
Jan Pietrzak w jednym ze swoich monologów mówił: jesteśmy tylko etapem przejściowym między gorylem a robotem. Ja się z tą koncepcją w pełni zgadzam i mogę nawet jeździć po jarmarkach trzymany w klatce jako "brakujące ogniwo w teorii Pietrzaka".
Przez 9 lat pracy w moim Dziale byłem przekonywany, aż sam się wreszcie przekonałem, że jako od pracownika uniwersytetu wymaga się ode mnie kompetencji, umiejętności podejmowania samodzielnych decyzji, kultury osobistej i od czasu do czasu świeżego oddechu. I ja przez swoją prostoduszność we wszystkie te bzdury uwierzyłem.
Nic bardziej błędnego! To wszystko jakieś
romantyczne brednie! Jedyne czego się bardziej dzisiaj po mnie
oczekuje to tego bym był kompatybilny z działowym komputerem.
To ON narzuca tryb mojej pracy. To ON reguluje czas i
intensywność wysiłku. To ON bezdusznie uwidacznia moje
zaległości bądź przeoczenia. Nie muszę więc dodawać, że w
działowej hierarchii stoję bardzo nisko. Wprawdzie nieco wyżej niż
mysz komputerowa, ale gdzie mi tam do drukarki - o skanerze to
nawet nie wspomnę. Nie użalałbym się nad tą moją podłą kondycją
i spokojnie przełknąłbym gorycz zawodu ale... ?
Właśnie. Problem
polega na tym, że to głównie WY na tym tracicie. Kiedyś można
było do mnie zadzwonić. Przejechać się po mnie jak po burej
kobyle. Postraszyć dyrektorem. Stłamsić. Sponiewierać. A teraz?
Exusez-moi. To nie ja, to "opcja komputerowa". Au revoir! Tak
zhardziałem. Oczywiście złudzeń nie mam. Gdy trzeba będzie kogoś
wywalić na zbity pysk, to polecę ja a nie komputer. Jaka jest
bowiem wartość mojego miejsca pracy? Biurko, krzesło na śrubie,
dwa długopisy, dziurkacz, szklanka (nota bene pożyczona z ZNP) -
- w porównaniu z komputerem?
Jeżeli czytelniku-graczu uroniłeś łzę wzruszenia nad mym losem to znaczy, że przechodzisz do trzeciego etapu gry. Wciśnij klawisz z napisem:
ENTER
Tak pisało się kiedyś o oddanych bezgranicznie sekretarkach bądź o idealnych kochankach. Mnie ów "przyjazny komputer" zamienia w zwyrodniałą bestię, która gotowa jest gonić po ulicach za staruszkami z zakrwawioną siekierą w ręku. Jeżeli jednak człowiek, który mógłby kupić cały uniwersytet nie zauważając nawet, że przy okazji kupił również i Torkat nosi krawat na widok którego nawet gołębie odczuwają ból zębów, to musimy solidarnie wybaczyć mu te idiotyzmy.
Wiem, że od dłuższego czasu czytacie mnie państwo z ironicznym uśmiechem pełnym poczucia wiary we własną inteligencję. Kołacze wam się po głowie niezwykle mądra sentencja, która brzmi: "To nie komputer jest winien, ale ludzie". Lub inaczej: "Nie można obciążać maszyny ludzkimi niedoskonałościami!" Muszę niestety popsuć wam humor. Ja też to wiem. Na Boga! Czegóż ja mogę wymagać od mariażu maszyny do pisania z maszynką do mięsa.
ENTER
Informacja w komputerze pozostaje tylko informacją, która musi zostać poparta plikiem dokumentów. Gromadzenie tychże nie zmieniło się nic od czasów Wincentego Kadłubka. Spinamy, zszywamy, wpinamy: świstki, zaświadczenia, potwierdzenia... Zdjęcie rentgenowskie kości podudzia, klucz od WC, dwa bilety do cyrku, rachunek z kawiarni "Bajka", świadectwo szczepienia psa, karta pływacka. Segregujemy cały ten śmietnik, liczymy, sprawdzamym, bo nuż b i e g l i ludojady wyczują krew i niepowstrzymają chęci rozszarpania kogoś na strzępy. Kiedy już uzyskamy zgodność pełnej szafy z komputerowym wydrukiem możemy spokojnie kontemplować sukcesy komputeryzacji. Piszę to bez żadnej ironii gdyż uważam, że sprawnie spleciony kabel zasilający do komputera jest w stanie utrzymać ciężar wiszącego ciała dorosłego człowieka.