Na jedną z wielu własnych konferencji Uniwersytet Śląski zaprosił wybitnego polskiego uczonego emerytowanego profesora najstarszej polskiej uczelni. Uczony przyjechał pociągiem (wszak jak wielu polskich uczonych samochodu nie posiada), wysiadł na dworcu i zaczął rozpytywać napotkane osoby, jak dojść do uniwersytetu. Rzecz jasna, przebywający na dworcu nie muszą znać topografii miasta. Na szczęście znalazła się jedna osoba, która nie tylko wiedziała, gdzie uniwersytet, ale nawet szła "w tę stronę" i zaprowadziła na "Bankową".
Profesor - co zdarza się czasem uczonym - był roztargniony i nie zabrał z sobą zaproszenia z dokładnym adresem konferencji. Ze względu na wiek miał też kłopoty z odczytywaniem tabliczek z nazwami ulic. Ale - jak przystało na uczonego - pamiętał doskonale tytuł konferencji, bo dotyczyła problemów, które badał przez całe swoje naukowe życie. Rozpytywał więc wszystkich napotykanych wokół Uniwersytetu ludzi, gdzie odbywa się konferencja, na którą go zaproszono. Nikt nie wiedział. Wreszcie ktoś doradził, by zapytał w portierni Rektoratu. Od zaindagowanego portiera informacji nie uzyskał, lecz został skierowany do budynku naprzeciwko. Ale i tam też w portierni o konferencji nic nie wiedzieli. Uparty profesor nie dawał za wygraną, jest przecież w uniwersytecie. Zaczął wypytywać napotykanych studentów. Wreszcie trafił na takich, którzy przynajmniej wiedzieli, że to konferencja związana z humanistyką. I udzielili odpowiedzi precyzyjnej, jak przystało na przedstawicieli nauk ścisłych - "my jesteśmy z chemii - niech pan się dowie w tym budynku"- i wskazali następny stojący obok. Zdesperowany i zmarznięty uczony, bo rzecz działa się w grudniowe mrozy, postanowił wrócić na dworzec i odjechać do swojego uniwersyteckiego miasta.. Ale oto pojawił się na drodze uczonego ktoś, kto nie tylko zainteresował się powodem irytacji starszego pana. w ten mroźny, grudniowy poranek, lecz - co więcej - gdy zorientował się, ze ma do czynienia z wybitnym filologiem, który zbłądził do "domu" fizyków i matematyków, po wysłuchaniu w czym rzecz, postanowił bronić dobrej opinii własnego Uniwersytet i wezwaną taksówką dowiózł już rozpogodzonego profesora na miejsce konferencji. Z późniejszego przekazu wiadomo, że wystąpienie uczonego było dla wielu uczestników wielkim przeżyciem.
Piszę o tym zdarzeniu dla morału: na Uniwersytecie powinna obowiązywać kultura zachowań. Jej nakazami się kierując, pierwsza napotkana na terenie uniwersyteckiego kampusu osoba winna była pomóc naszemu Gościowi i każdemu, kto o informację się zwróci. I morał drugi : wiele razy do moich i zapewne wielu z państwa drzwi pukają osoby, które poszukują miejsca zebrania naukowego, czy konferencji. Nie stać Uniwersytetu na afisze wielkości plakatów wyborczych, ale dobrze byłoby zadbać o dobrą informację i wyrobić w społeczności akademickiej przyzwyczajenie, że o konferencji naukowej, odczycie, zebraniu towarzystwa naukowego, zawsze można się dowiedzieć w Biurze Rektora, w Bibliotece Uniwersyteckiej i u portiera w każdym budynku. Wymaga niewiele wysiłku, a o ile będzie łatwiej! Wszystkim !