UKOCHAŁ SŁUŻYĆ INNYM

Żył wśród nas wspaniały człowiek o wielkim sercu-pan Kazimierz, dyrektor Kazimierz Cygan, Kaziu. Każdy bez względu na wiek czy wykształcenie, znajdował u Niego oparcie, pomoc i zrozumienie. Nawet teraz, gdy odszedł, uśmiecha się do nas życzliwie, w naszych wspomnieniach.

Kazimierz Cygan Kiedy o Nim mówimy często brakuje nam słów - ze wzruszenia, z żalu, z bezsilności, bo przecież tak trudno zamknąć czyjeś życie w kilku zdaniach.
Jeżeli porównujemy - i wspominamy pana Kazimierza, takiego, jakiego poznał Go każdy z nas - jako przyjaciela, jako dyrektora administracyjnego UŚ, jako szefa po prostu jako wspaniałego człowieka, którego spotkaliśmy na naszej drodze.
Jaki pozostał w naszych wspomnieniach? Co sprawiało, że każdy, kto Go spotkał, znajdywał w Nim tyle życzliwości i ludzkiej dobroci? Ci, którzy mieli zaszczyt poznać pana Kazimierza Cygana, z pewnością nie mają problemów z odpowiedzią na te pytania. Innym niech pomogą wspomnienia osób, którym pan Kazimierz Cygan był bardzo bliski. Niech popłyną więc wspomnienia:

Kazimierz Cygan Prof. dr. hab. Głombik - przyjaciel Pana Kazimierza.

Wspominając dyrektora Kazimierza Cygana, chciałbym powiedzieć, że może nie dla wszystkich jest jednakowo dobrze wiadomym, że zbliżał się do nas, do Uniwersytetu Śląskiego, niejako, okrężnymi drogami. Na Śląsk przyszedł z Krakowa. Tu, w latach pięćdziesiątych, podjął studia w Akademii Ekonomicznej, kończąc je magisterium z ekonomii. Następnie, związał się, bardzo odpowiedzialną pracą, z powstającą wówczas Akademią Wychowania Fizycznego. Pełnił w tej Uczelni funkcję dyrektora administracyjnego. Był to czas, w którym Uczelnia ta, kształtowała swoje struktury organizacyjne i ugruntowywała pozycję materialną. W tym samym czasie, dyrektor Cygan był silnie związany, zresztą pozostał do końca związany, ze śląskim sportowym ruchem akademickim, a także studenckim ruchem kulturalnym. W tej sytuacji, w Uniwersytecie Śląskim znalazł się w 1987 roku.
Chciałbym powiedzieć, że było wielkim szczęściem dla nas, że znaleźliśmy w osobie zmarłego dyrektora, tak znakomitego administratora, dla wielu z nas kolegę, a także dla większego grona osób, w relacjach prywatnych, po prostu przyjaciela.
Proszę darować, że użyję imienia zmarłego, jako że z dyrektorem Kazimierzem Cyganem pozostawałem w najserdeczniejszych związkach osobistych. Nie mogę więc, tego co mówię, oddzielić od warstwy emocjonalnego zaangażowania.
Kaziu, znalazł się w naszej uczelni, gdy lata swojej pracy zawodowej miał już za sobą. Kaziu nie musiał pracować. To, co robił, podejmując swoje obowiązki w UŚ, było czymś więcej, niż normalnie rozumianą pracą zawodową. Szukając właściwego słowa, odwołałbym się do pojęcia "służba". Służba, to też praca, ale to szczególnego rodzaju praca. Służba to jest pełne poświęcenia danie się. I taki był Kaziu. To oddanie dawało o sobie znać w jego stosunkach z każdym, kogo spotkał, ze studentami, z gośćmi UŚ.
Kaziu jako dyrektor administracyjny, właściwie nigdy nie był sam, do jego gabinetu zawsze był otwarty dostęp, nie obowiązywały kolejki. Można było Go nie zastać, wtedy było wiadomo, że wezwały Go jakieś obowiązki, ale gdy już był, natychmiast był do naszej dyspozycji. Jak mało kto z naszego grona potrafił się wsłuchiwać w nas. To bardzo wielki dar - umieć słuchać, dużo łatwiej jest mówić. Wsłuchując się, potrafił nas rozumieć - to jeszcze rzadsza umiejętność. I wtedy doradzał.
Myślę, że właśnie takiego człowieka, takiego dyrektora, będzie nam w Uczelni, długo, długo brakowało.
Bo wprawdzie znajdą się zastępcy i następcy, ale ktoś taki jak Kaziu, miał w sobie coś niepowtarzalnego - urok osoby, która odpowiedzialnie i z poświęceniem pełniła swoje obowiązki, ale także urok osoby łagodnej i pogodnej, urok człowieka, który potrafił się szczerze śmiać, opowiadać facecje, nigdy jednak nie schodząc do poziomu języka wulgarnego.
Kaziu był tym, który chciał nam wszystkim, w najlepszym rozumieniu, służyć w Uniwersytecie.

Mgr Marek Kowalski - kierownik SZPiT "Katowice" UŚ:

Kiedy dyrektor Kazimierz Cygan odwiedzał Studencki Zespół Pieśni i Tańca "Katowice" - a robił to przynajmniej raz w tygodniu - wokół Jego osoby robiło się natychmiast tłoczno, gwarno i wesoło.
Do niego zawsze uśmiechały się twarze. Umiał rozmawiać z młodzieżą studencką w sposób bardzo swobodny i nie narzucający się.
Niezwykle otwarty i wrażliwy na problemy innych ludzi. Zawsze każdemu starał się przychylić nieba. Miał nieprzeciętny dar zjednywania sobie ludzi i łatwość nawiązywania znajomości.
Dyrektor Cygan kochał ludzi. Znał ich tak wielu i o tak wielu pamiętał. Drzwi jego gabinetu stały dla każdego otworem. Zawsze miał chwilę czasu, żeby zamienić parę słów i docenić drugiego człowieka. Był dyrektorem po to właśnie, aby drugiemu człowiekowi służyć.
Żywe zainteresowanie działalnością "Katowic" sprowadzało się nie tylko do bytności na prawie wszystkich koncertach. Kazimierz Cygan zawsze pomagał Zespołowi pozyskiwać nowych członków, a także włączał się czynnie pomagając rozwiązywać sprawy trudne. Dyrektor był wrażliwy na muzykę i cenił piękno. Tradycyjnie, podczas spotkań opłatkowych z Zespołem, na których był zawsze gościem honorowym, a także dobrą duszą Zespołu, śpiewał ulubione kolędy. W pamięci pozostanie zwłaszcza, z uczuciem interpretowana kolęda - "Oj Maluśki".
Mądrość, życzliwość, pogoda ducha, poczucie humoru błyskotliwa inteligencja, żywotność, ogromna kultura osobista i elegancja to tylko niektóre zalety Jego charakteru, umysłu i ducha.
I chociaż jest daleko, gdzieś w innym, lepszym świecie, jest też bardzo blisko - bo w sercach i umysłach każdego z nas.

Mgr Dorota Pociask - tancerka SZPiT "Katowice":

Pan Kazimierz! - zawsze witał mnie z uśmiechem na twarzy, a Jego oczy emanujące spokojem i ciepłem - witały mnie z podwójną radością. Rozmowa z panem Kazimierzem była dla mnie "przyjemna chwilą', której teraz tak bardzo mi brakuje... i ubolewam, że wielu młodych ludzi nie będzie miało okazji Go poznać.
Zatem w czym tkwił Jego fenomen, skoro nawet przypadkowi ludzie zastanawiali się nad tym, co powodowało, że "ten starszy pan o srebrzystych włosach" skupiał wokół siebie tylu młodych ludzi?
Przede wszystkim, był to człowiek przepełniony uczuciem miłości w stosunku do bliźniego, uczuciem, które w dzisiejszych czasach mało kto dostrzega.
Dla niego żadna osoba nie była przypadkowa, wręcz przeciwnie - miała swoją życiową drogę, na której napotykała wiele przeszkód, z których niejednokrotnie nie potrafiła wybrnąć.
Szukając pomocy dookoła i wsparcia w drugiej osobie miała szczęście, jeśli natrafiła na pana Kazimierza, który wyciągnąwszy pomocną dłoń, już po chwili, stawał się powiernikiem najbardziej skrytych, a jednocześnie przykrych tajemnic.
Jego słowa dawały poczucie bezpieczeństwa i pewności, że dopóki jest pan Kazimierz, wiem, że mogę na Niego liczyć i nie opuści mnie w potrzebie. A to bardzo istotne - móc wierzyć w to, że jest w naszym świecie ktoś, kogo pomoc jest pomocą bezinteresowną.
Jego odejście jest stratą dla nas wszystkich. Pozostawił ból i wspomnienia, które na zawsze wypełnią moje serce.

Mgr Ewa Żurawska - przewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" UŚ:

Mówi się, że każdego człowieka można zastąpić. Ducha, którego On wnosił - nie.
Z dyrektorem Kazimierzem Cyganem spotkaliśmy się na jednym z posiedzeń Komisji socjalnej. Nie pamiętam daty, ale chyba w 1991 roku.
Bałam się o wynik pertraktacji w sprawie regulaminu świadczeń socjalnych.
Okazało się, że wszystko może być normalne i proste mimo różnicy zdań.
Dyskusją kierował Dyrektor Kazimierz Cygan - człowiek wrażliwy, kochający ludzi, o nieposzlakowanej woli uszczęśliwiania innych.
Duch porozumienia i życzliwości był mu właściwy.
Zawsze uważnie słuchał, a następnie całym sercem, duszą i doświadczeniem walczył o różne sprawy ludzkie, pracownicze, uczelniane.
Wiedza w tej dziedzinie była ważna, ale serce rozstrzygało o powodzeniu tysięcy zawiłych kwestii.
Działalność pana dyrektora świadczyła o wszechstronności Jego zainteresowań i szerokim rozumieniu ludzkich potrzeb.
Bardzo dobrze nam się współpracowało, doskonale rozmawiało. Tyle było w tych kontaktach ciepłego uśmiechu. Szkoda, że już się nie spotkamy.

Mgr Edward Achtelik - wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego przy UŚ:

Pan Kazimierz był człowiekiem, który bezgranicznie kochał ludzi. Te słowa może i brzmią trochę patetycznie, ale inne po prostu nie pasują. Do każdego podchodził z wielkim sercem, wszystkich kochał jednakowo - starych i młodych, bogatych i biednych, promieniowało to od Niego. Był człowiekiem, który każdemu starał się pomóc, w różnych sprawach - i tych w zakresie Jego działalności służbowej i tych ogólnoludzkich. Korzystając z własnych możliwości radził, pomagał.
Spotkanie z panem Kazimierzem, nawet na korytarzu, mnie osobiście zawsze sprawiało przyjemność. Stale uśmiechnięty, zawsze podchodzący do życia i ludzi z wielkim optymizmem.
Ta jego cecha charakteru przekładała się również na pracę, w taki sposób, że działał w pionie socjalnym, pionie, który jest blisko ludzi, ich kłopotów. Wspaniałe w Nim było to, że nie tylko pomagał, ale wiedział też jak to robić. Nie liczyła się tylko treść tej pomocy, ale również forma.
Stworzył coś takiego, co zresztą jako Związek bardzo szybko zaakceptowaliśmy, żeby utrzymać stałe więzi z osobami, które z Uniwersytetu odeszły, a zostawiły tu kawał swojego życia zawodowego. Okazało się, że to było tak trafne rozwiązanie, że stworzono coś na kształt "rodziny uniwersyteckiej", stworzonej z ludzi, którzy już są na zasłużonym odpoczynku. Pomysł ten okazał się trafny m. in. z takiego powodu, że na jesieni życia dokucza nam nie tylko niedostatek materialny, ale także samotność, strach przed przyszłością, brak więzi. Pan Kazimierz oblekł kształt pomocy społecznej w postać stałego kontaktu. To m. in. właśnie z Jego inicjatywy były organizowane np. spotkania wigilijne, gdzie oprócz pewnej pomocy materialnej, emeryci i renciści spożywali wspólnie kolację wigilijną, dzielili się opłatkiem; On wytwarzał specyficzną atmosferę, nie potrafię nawet określić jak to robił, ale chyba właśnie swoim śpiewem, uśmiechem, radością.
Uroczystości pożegnania naszych emerytów to też m. in. Jego zasługa. To, co my jako Związek chcieliśmy dać ze strony socjalnej, pan Kazimierz oplatał w tą cudowną formę. Myślę, że nie sam rzeczowy podarek, kolacja, a to spotkanie, przychylność, z jaką się tam spotykali, sprawiało, że ludzie Ci czuli się dalej potrzebni, mieli takie miejsce, do którego z przyjemnością raz, czy dwa razy w roku przychodzili. To ich podbudowywało, psychicznie wzmacniało. Dowodem wdzięczności były np. prezenty, które otrzymywał pan Kazimierz - nawet dziergane własnoręcznie na drutach przez starsze panie. Trudno było ukryć wzruszenie w takich momentach.
Taki był właśnie Kazimierz. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, a to jest chyba wyjątek, który tę regułę potwierdza, ale mnie osobiście i wielu moim znajomym brakuje tego, że nie będzie już momentu spotkania z panem Kazimierzem, nawet krótkiego, ale sprawiającego nam ogromną radość.
Udało mi się w życiu spotkać jednego porządnego człowieka, wbrew pozorom jest to dzisiaj ogromna rzadkość. Miał jeszcze plany, kolejne pomysły integracji w postaci, jak to sam nazwał "Wieczorka przy ognisku", który miał scalać pracowników UŚ i ich rodziny. Miały być połączone ze wspólnym śpiewem, wspólną zabawą. Niestety nie doszły do skutku.

Mgr Dorota Szczurek - sekretarka Pana Kazimierza Cygana:

Pracowałam z nim sześć lat. Przychodził do pracy w obowiązkowym berecie - "naleśniku" na głowie. Wchodził do gabinetu i mówił - "dziecinko śniadanie". Śniadanie należało mu podać z uśmiechem, gdy się do niego nie uśmiechało mówił, że nie będzie tego jadł, albo prosił o uśmiech. Gdy miał dużo pracy biurowej, to robił to, ale wolał wyjść między ludzi, wypić z nimi herbatę, posłuchać o czym rozmawiają, jakie mają problemy, nie lubił siedzieć sam. Wielu ludzi przychodziło bezpośrednio do gabinetu Pana Kazimierza ze swoimi problemami. Chcieli usiąść z Nim za zamkniętymi drzwiami, wyżalić się, porozmawiać.
Moim obowiązkiem było m. in. dbanie o sprezentowane mu przez kogoś rybki. Często, gdy wchodziłam do Jego gabinetu, siedział zamyślony, wpatrzony w akwarium, brał do ręki pokarm i mówił np. : "ty jeszcze na pewno nie jadłaś, ty jesteś głodny".
Z pewnością był bardzo przywiązany do SZPiT "Katowice". Często zostawał do późnych godzin, aby spotkać się z członkami Zespołu, porozmawiać z nimi, pójść na próbę.
Nie lubił przyznawać się do swojego wieku, chorób, nie lubił mówić, że sam ma problemy. O tych ostatnich, można było się dowiedzieć jedynie przypadkowo w czasie jakiejś rozmowy.
Są takie chwile, które już nigdy tutaj się nie powtórzą. Np., gdy nie było poczty, siadał pan Kazimierz, siadał pan dyrektor Edward Wąsiel i... kłócili się o sport. Ostatnią taką "kłótnią" jaką pamiętam, była olimpiada w Zakopanem.
Do tej pory mam wrażenie, że wyjechał tylko w delegację, np. do swojego "dziecka" - Bornego Sulinowa, że wróci i będzie opowiadał o swoich owych wrażeniach.
Dużo ludzi może powiedzieć, że coś mu zawdzięcza. Jeżeli komuś nie pomógł, to tylko dlatego, że nie mógł. Zawsze próbował znaleźć jakieś rozwiązanie danego problemu.
Gdy przychodziły ciężkie dni, potrafił przyjść i powiedzieć wiersz, zaśpiewać piosenkę czy po prostu przytulić, pocałować w czoło ze słowami : "Zobaczysz, wszystko będzie dobrze".
Niech te słowa pana Kazimierza podtrzymują nas jak najdłużej na duchu, niech pomagają nam w ciężkich chwilach. A my sami wspominajmy Go najczęściej jak się da, by nie zatarła się pamięć o tym wspaniałym człowieku, który ukochał służyć innym.
Brakuje nam Ciebie, panie Kazimierzu, dyrektorze Kazimierzu Cyganie, Kaziu, ale wiemy, że ciągle uśmiechasz się o nas, tak pięknie jak tylko Ty potrafiłeś to robić.

Wysłuchała i zebrała: BARBARA WŁODARCZYK Wszystkim moim rozmówcą serdecznie dziękuję za okazaną mi życzliwość i pomoc w zebraniu tych wspomnień.