Pamiętając o przyszłości

Czytuję felietony z różnych czasów. Bo to teksty mające wiele walorów myślowych i stylowych, a i sam gatunek medialny jest trudno uchwytny, niewiele ma wyznaczników, które precyzyjnie by go charakteryzowały. Niedawno natknęłam się na tekst jednego z najbardziej znanych felietonistów, który przyciągnął moją uwagę z racji tematu, od jakiegoś czasu stale mi towarzyszącego. 22 czerwca 1875 roku Bolesław Prus odnotowuje z lekką ironią polską skłonność do malkontenctwa, a tym razem winę – za wszystko, winny, nie winny – przypisuje się… klimatowi: „Na biedny klimat niewdzięczna ludzkość za wiele już składa. Jeżeli rynsztoki są brudne, to klimat winien. Jeżeli mieszkania wilgotne, także klimat winien. Odpowiedzialność za złe szosy, subhastacje [parcelacje zadłużonych majątków ziemiańskich – M.K.] i miliony innych rzeczy spada znowu na klimat; niechże więc choć asfaltowe chodniki weźmie na się niedołęstwo nasze, inaczej bowiem klimat albo ucieknie za granicę, albo przez sąd kryminalny dostanie się na 20 lat do ciężkich robót, jako najstraszliwszy wróg publicznego bezpieczeństwa”. Ponad wiek później polityczka kwituje narzekania na kłopoty wywołane przez śnieg, który spadł w środku zimy, z pełną wdzięku dezynwolturą: „Sorry, ale taki mamy klimat”, i ta jej luzacka replika jest nadal przywoływana w różnych kontekstach.

Kto nie skarży się na pogodę? Za ciepło, za zimno, za mokro, za sucho, wietrznie, bezwietrznie… A na klimat? To już trudniejsze, bo wymaga dłuższej, przynajmniej trzydziestoletniej perspektywy czasowej, ale wykonalne. Sięgając do pamięci, bez trudu mogę zestawić to, co było, z tym, co jest. Odnoszę się do mojego doświadczenia: śnieżnych zim stulecia i szarego, bezśnieżnego Bożego Narodzenia, zapachu przedwiośnia i raptownego przeskoku od zimy do lata, eksplodującej w maju wiosny i kwitnących w majowym śniegu tulipanów, ciepłych letnich deszczyków i ulewnych deszczy, które w kilka minut zamieniają moje miasto w bezkresne jezioro i mój samochód w amfibię, wietrzyku burzącego fryzurę i wichur znanych wcześniej tylko z widowiskowych filmów katastroficznych. Czy na pewno Polska nadal leży w strefie klimatu umiarkowanego, który mam w pamięci z czasów dzieciństwa?

To pamiętam. O czym pamiętam, myśląc o niedalekiej przyszłości świata w kryzysie klimatycznym, nazywanym perswazyjnie apokalipsą, armagedonem, globalną katastrofą planety, końcem świata, jaki znamy? Staram się nie ulegać lękom, strachowi, przerażeniu. Ale stan planety budzi wstyd, poczucie winy i straty. Gniew i złość na to, co ludzie zrobili swojemu światu. Niedawno, bo w 2005 roku, australijski filozof Glenn Albrecht stworzył neologizm solastalgia, by opisać smutek tych, którym zmiany klimatyczne zniszczyły środowisko i którzy byli zmuszeni porzucić dom.

Takie emocje obezwładniają, paraliżują, mrożą. Uświadamiają, że jednocześnie tracimy pewną część tożsamości: swojej tożsamości, tożsamości Polaka, tożsamości człowieka, tożsamości mieszkańca planety. Zmiany klimatyczne, zmieniając nasze otoczenie naturalne, zmieniają tym samym nas jako część świata Natury. Na lepsze czy na gorsze? Nie wiem. Ale wiem, że coś zyskujemy: przekonanie, że sporo zależy od nas, także w sensie pozytywnym. Poczucie odpowiedzialności, indywidualnej i zbiorowej, empatii wobec świata natury. By sparafrazować słynne słowa 35. prezydenta USA: Nie pytaj, co natura robi dla ciebie. Zastanów się, co ty możesz zrobić i co robisz dla klimatu i środowiska naturalnego, dla Ziemi. Tym samym dla ludzi. I dla siebie.

Bliska mi jest w sferze codziennych, zwyczajnych działań proklimatycznych japońska filozofia kaizen (jap. Kai – zmiana, Zen – dobrze): doskonalenia poprzez stopniowe wprowadzanie drobnych zmian. Codzienne małe kroki dają poczucie sprawczości, zorientowanej na siebie, bliskich, a w szerszej perspektywie – na przyszłość planety.

I jeszcze jeden cytat, tym razem słowa Ryszarda Florka, przedsiębiorcy: „Każdy z nas powinien mieć świadomość, że współodpowiada za ochronę środowiska, to jest nasza odpowiedzialność”. Tak, pamiętam o tym – codziennie.