Scholars’ lives matter

Gdyby, analogicznie do czasów szkolnych, pisać wypracowanie na temat ,,Moje wakacje”, to zapewne zamieniłoby się ono w wyliczankę ,,donikąd nie pojechałem, bo nie było można”. Mogłyby się tam znaleźć dramatyczne obrazki z kwarantanny zamiast leżenia na plaży. Jedną z legend, które w czasach pandemii się mnożą, była opowieść o naszej rodaczce, która po przybyciu na grecką wyspę okazała się zakażona i wtedy na koszt rządu greckiego spędziła dwa tygodnie w najlepszym hotelu, all inclusive. Nie wiem, czy to prawda, czy nie, ale se non è vero è molto ben trovato – to słowa Giordano Bruno, który może być uznany za męczennika nauki, dla niej bowiem poniósł śmierć na stosie.

Mam nadzieję, że Czytelnicy nie zarazili się podczas podejmowanych prób wojaży. Ja się też wybrałem na tydzień, w kraju, żeby nie trwonić czasu na kwarantannę. Było to wtedy, gdy koronawirus szalał na Śląsku. Pani w recepcji spytała, czy nie boję się jeździć autem na śląskich tablicach. Odparłem, że mógłbym je wykręcić i zastąpić tablicami ,,Nowożeńcy”, ale nie sądzę, by to był dużo lepszy pomysł – wesela zaraz po kopalniach stały się ogniskami wylęgu zakażenia.

Teraz czas na powrót do pracy, pracy zdalnej na naszym uniwersytecie. Podobnie jak w wielu innych uczelniach całego świata. No i jest problem. Mam zaszczyt znać uczonych na całym świecie: od Kamczatki po Alaskę i od Arktyki po biegun południowy. Wszyscy narzekają na zdalne nauczanie. Uczeni należą do grupy najbardziej narzekającej na otaczający ich świat, może nawet zbliżają się do rolników pod tym względem. Ale ostatnio dochodzą do mnie głosy, że tam, gdzie to jeszcze możliwe (a są takie zakątki na tym łez padole), profesorowie błagają o zgodę na prowadzenie zajęć tradycyjnych. Okazuje się, że stres powstały przy zdalnym nauczaniu (zwłaszcza jeśli ktoś traktuje solidnie tę formę edukacji) prowadzi wprost do zapadnięcia na jedną z chorób współistniejących, jak zawał, udar czy inna cukrzyca, nie mówiąc o trywialnych depresjach. Zdalne nauczanie to jakby nieustanne konsultacje bez przerwy. A przecież nie darmo wprowadzono na naszym uniwersytecie jedynie godzinę konsultacji!

Tak czy owak, wkrótce możemy stanąć przed problemem zasygnalizowanym w tytule. I co wtedy? Pojawia się jeszcze jeden scenariusz: można tym cierpieniom i męczeństwu à la Giordano Bruno zapobiec – choćby w części – tworząc jeden, centralny uniwersytet w Polsce. A może i w Europie? A co się będziemy ograniczać: jeden wszechświatowy uniwersytet, na którym nauka będzie się odbywała w sposób zdalny i studenci będą mieli gwarancję, że wysłuchają wykładów najlepszych(?) specjalistów. Że to wypacza ideę uniwersytetu? W okrutnej walce z wirusem straty muszą być, zarówno w sile żywej, jak i w sprzęcie. •