Uniwersytet to coś, co nosimy w sobie i co powstaje między nami

Rozmowa z prof. dr. hab. Ryszardem Koziołkiem, rektorem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, z okazji rozpoczęcia nowego roku akademickiego oraz nowej kadencji rektorskiej.

Prof. dr hab. Ryszard Koziołek, rektor Uniwersytetu Śląskiego
Prof. dr hab. Ryszard Koziołek, rektor Uniwersytetu Śląskiego

Panie Rektorze, w trakcie kampanii wyborczej akcentował Pan, że dostrzega konieczność zmiany w postrzeganiu uniwersytetu, zarówno przez członków społeczności akademickiej, jak i przez otoczenie uczelni. Co Pan przez to rozumie?

 Uniwersytety w Polsce, a właściwie w całym byłym bloku wschodnim, po 1989 roku zasadniczo zaczęły zmieniać swoją funkcję. Stały się wreszcie nie tylko przestrzenią wolnej nauki i wolnego nauczania, ale zaczęły również podlegać przeobrażeniom, które dotknęły przede wszystkim sferę gospodarczą. Społeczność akademicka zaczęła zyskiwać świadomość, że nasza praca – zarówno dydaktyczna, jak i naukowa – ma wymiar ekonomiczny. Towarzyszyło temu rozbudowanie sfery szkolnictwa prywatnego, w której wielu z nas znalazło zatrudnienie. To wszystko zbiegło się z nową polityką kolejnych rządów wobec szkolnictwa wyższego. Z jednej strony rosła w nas świadomość, że nakłady na szkolnictwo wyższe są zdecydowanie niezadowalające, a wysokiej klasy badania i kształcenie na wysokim poziomie potrzebują pieniędzy. Z drugiej strony, była coraz większa presja na uczelnie, aby rosły ich efekty naukowe i aby coraz lepiej kształciły absolwentów. Mam wrażenie, że ciągle mamy z tym problem. Chcielibyśmy mieć i jedno, i drugie, tj. wysoki poziom, ale za mniejszą cenę, niż dzieje się to na świecie.

W polityce dotyczącej szkolnictwa wyższego coraz częściej akcentowano konieczność weryfikacji wyników kształcenia i wyników badań – trochę na podobieństwo tego, jak się określa efekty ekonomiczne działania przedsiębiorstw. Dzieje się tak do dzisiaj – parametryzujemy efektywność uczelni wyższych kategoriami przejętymi z biznesu: wyceniając nasze publikacje, kładąc nacisk na komercjalizację wyników badań, a jeśli chodzi o kształcenie – stosując kryterium zatrudnialności studentów. Poprzednia ustawa, uchwalona w 2005 roku, dość mocno przesunęła uniwersytet w stronę modeli biznesowo-ekonomicznych kosztem modelu wspólnotowego, akademickiego.

Kryzys ekonomiczny, klimatyczny, a także obecny pandemiczny pokazały, że uniwersytet nie może i nie powinien działać wyłącznie jak dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo. Wydaje mi się, że zamieszanie związane z tożsamością uniwersytetu mamy za sobą. To musi być przede wszystkim instytucja – przynajmniej jeśli chodzi o uniwersytet publiczny – która prowadzi badania i kształci dla dobra społeczeństwa. Wartością uniwersytetu jest dzisiaj jego pożytek publiczny, coraz większe znaczenie ma uniwersytet jako szkoła życia wspólnotowego – działająca poprzez wiedzę i dzięki wiedzy. Ludzie przebywają ze sobą – mam nadzieję, że niedługo znowu w rzeczywistych przestrzeniach – spierają się i dyskutują, stawiają problemy i rozwiązują je, używając do tego argumentów wywiedzionych z badań i wiedzy, a nie opartych na emocjach czy wartościowaniu.

Na liście tzw. z(a)dań na pierwszym miejscu postawił Pan Rektor hasło, że uniwersytet to dobre miejsce. Dlaczego uznał Pan je za priorytetowe?

Systematycznie rośnie we mnie przekonanie o wyjątkowości uniwersytetu jako wspólnoty i przestrzeni, które starają się stworzyć warunki do najlepszego nauczenia i najefektywniej prowadzonych badań. Uniwersytet w obliczu kryzysu politycznego, erozji sceny politycznej, pogarszającej się jakości debaty publicznej, spadku zaufania do mediów, tyrani fake newsów czy antynauki staje się dla mnie jedną z ostatnich przestrzeni, gdzie stare wartości jeszcze funkcjonują lub mają szansę funkcjonować dłużej. Mam na myśli m.in. sposób traktowania się członków wspólnoty, pokojowe współistnienie ludzi o różnych światopoglądach, wartościach i przekonaniach, którzy znajdują sposób obiektywizacji i racjonalizacji wspólnego życia za sprawą szacunku do prawdy, faktów, przekonywania się za pomocą solidnych argumentów i troski o to, aby różnicować swoje sądy o rzeczywistości oparte na wiedzy i faktach od tego, co jest prywatną opinią. Prawo do jej wyznawania i głoszenia ma na uniwersytecie każdy – podkreślam: każdy – pod warunkiem jednak, że za jej pomocą nie krzywdzi się, nie wyklucza, nie poniża i nie dyskryminuje jakiegokolwiek członka tej wspólnoty. Świat staje się coraz bardziej niespokojny, radykalny w swoich wypowiedziach, sądach, technikach manipulacji. Technologie komunikacyjne nadały ludzkim wypowiedziom nieprawdopodobną siłę. To jest trochę tak, jakbyśmy podłączali do wzmacniacza swoje wypowiedzi, które nie tylko nabierają głośności, ale także błyskawicznie się rozprzestrzeniają. Bardzo trudno się przed tym bronić. Uniwersytet natomiast, który w gruncie rzeczy jest dość analogowy, w dalszym ciągu oparty jest na rozmowie, bezpośrednim spotkaniu. Oczywiście łatwo mi zarzucić pewną idealizację, ale mam takie przekonanie, że wchodząc na uniwersytet – podobnie jak przy bramkach na lotnisku – zostawiamy „ostre” przedmioty. Działa na nas presja pewnego zobowiązania do lepszego bycia ze sobą.

Czy takie podejście, czyli pojmowanie uczelni jako wspólnoty, dostrzegania uniwersytetu jako ludzi, akceptowania i wspierania różnorodności oraz konieczności rozmowy, to efekt dwóch kadencji pracy na stanowisku prorektora ds. kształcenia i studentów oraz dyrektora w Kolegium Indywidualnych Studiów Międzyobszarowych (wcześniej MISH)? Co dały Panu Rektorowi te doświadczenia?

Dały ogromnie dużo. Każdy z nas, pracując na uniwersytecie jako badacz czy nauczyciel, ma skłonność do patrzenia na uczelnię z perspektywy własnego podwórka – instytutu, kiedyś zakładu, teraz zespołu badawczego. I w gruncie rzeczy nie jest specjalnie zainteresowany uniwersytetem jako całością. Można przeżyć całe życie na uniwersytecie i nie być gościem innych wydziałów. Mnie też wydawało się to naturalne. Ale przyszedł moment, a właściwie dwa takie momenty kluczowe, zwrotne w myśleniu o uczelni. Objęcie funkcji dyrektora kolegium, sprawiło, że musiałem zacząć przyglądać się, jak funkcjonują inne wydziały. To była pierwsza lekcja tego, że uniwersytet jest całością, ale całością zróżnicowaną. Uczyłem się rozmawiać z koleżankami i kolegami, którzy reprezentują inne dyscypliny i myślą o uniwersytecie niekoniecznie tak samo jak ja. Potem przyszła funkcja prorektora. Można powiedzieć, że to było to samo, tylko na większą skalę. Ja już zawsze będę filologiem i mam nadzieję, nigdy tej perspektywy nie zmienię. Dlatego mnie też chyba łatwiej jest patrzeć na uniwersytet jako całość, bo wiem jako filolog, że najważniejszym medium, będącym pewnego rodzaju spoiwem społecznym, jest mowa, rozmowa. Troska o język, o dobre słowo, o jasną komunikację jest podstawowym fundamentem tego, żebyśmy mogli ze sobą funkcjonować. Z mojej filologicznej perspektywy wynika też przekonanie, że nauka musi mieć wymiar ogólnoludzki, społeczny, że powinna mieć istotny składnik w postaci budowania lepszego życia z innymi. Jestem przekonany, że rozumienie rzeczywistości, które zapewnia nauka, czyni ten świat lepszym.

Gdy wybuchła pandemia, różne rozwiązania, które usiłowaliśmy latami wprowadzić na uczelni, bo były np. trudne lub czasochłonne, wdrożyliśmy – może nie idealnie, ale całkiem sprawnie. Mówię tu głównie o kształceniu zdalnym. Jak Pan Rektor ocenią tę próbę? Pytam o to, bo wielu wykładowców nie podeszło do takiej formy kształcenia entuzjastycznie. Wielu studentów też narzekało.

Jak wszyscy wiemy, do takiej formy kształcenia zostaliśmy zmuszeni sytuacją ekstremalną, jaką jest epidemia. Byłbym bardzo ostrożny, mówiąc, że jest coś dobrego w epidemii, podobnie jak w wojnach, choć wiemy, że przeobraziły społeczeństwa w sposób radykalny – technologicznie, przyspieszając prace nad rozmaitymi wynalazkami, i społecznie, dając kobietom więcej miejsca w przestrzeni publicznej, więc na pewno przyczyniły się do rozmaitych polityk równościowych. Epidemia to sytuacja głębokiego kryzysu, z którym jakoś sobie radzimy. Kształcenie zdalne na uniwersytetach rozwijało się dość wolno i traktowaliśmy je przez długi czas jak ciekawostkę. Teraz okazało się zbawienne. Nie jestem orędownikiem tego, żeby pozostało w takiej formie z nami po zakończeniu epidemii. I nie wynika to z mojego konserwatyzmu, który jest umiarkowany, ale z przekonania, że nie przypadkowo kształcenie od tysięcy lat trwa przy tej samej formie – spotkania żywych ludzi, z których najczęściej jeden wie trochę więcej od pozostałych. Klasa, nauczyciel, rozmowa – nic lepszego nie ma. Kształcenie wymaga fizycznej interakcji i wtedy jest najbardziej skuteczne. Nawet jeśli jestem ogromnie wdzięczny technologii, że pozwoliła nam uratować poprzedni semestr, to gdyby tak miały wyglądać uniwersytet czy szkoła, byłaby to ogromna strata dla samej efektywności uczenia, ale także dla samego życia w społeczeństwie wiedzy.

Edukacja zdalna wzbogaci nasze kształcenie i zapewne trochę z tego zostanie jako forma uzupełnienia kształcenia kontaktowego. Wygodniej będzie komunikować się ze studentami czy odrobić zajęcia, łatwiejsze będą konsultacje, dystrybucja materiałów dydaktycznych – to wszystko z nami zostanie. Dobrze oceniam pierwszy semestr online na Uniwersytecie Śląskim. Znam oczywiście wszystkie problemy, które się zdarzyły – i techniczne, i organizacyjne – ale czas, w jakim przenieśliśmy uniwersytet do sieci, był imponująco krótki. Rzecz jasna, rozpoczynający się właśnie rok akademicki musi być już bardziej precyzyjnie opisany.

Uniwersytet to nie tylko kształcenie, ale również prowadzenie badań naukowych. Jak zamierza Pan wspierać i inspirować naszych naukowców, szczególnie tych ambitnych i skutecznych?

Ja bym powiedział, że uniwersytet to badania i kształcenie z naciskiem na „i”. Na uniwersytecie nowoczesnym badacz staje się nauczycielem, bo właśnie badaniami dowodzimy prawa do nauczania. Nawet jeśli mamy obecnie ścieżkę dydaktyczną, to progiem do uzyskania szlifu dydaktycznego jest doktorat.

Jeśli chodzi o badania, spotykają się ze sobą dwa modele ich stymulowania. Jeden, który jest oparty na myśleniu o projektach i pozyskiwaniu na nie środków – jest na pewno słuszny i należy go rozwijać. Coraz głośniej podnoszą się jednak głosy krytyki, że zdobywanie grantów stało się rodzajem gry, która się autonomizuje i staje się celem samym w sobie. Musimy wspierać ambitnych badaczy, którzy podejmują długofalowe, ryzykowne badania, szczególnie te niezamykające się w horyzoncie trwania grantu, czyli ok. 4 latach. Dlatego w drugim modelu powinniśmy gwarantować własne środki. Uniwersytet Śląski sformułował 5 priorytetowych obszarów badawczych, które są ważne dla interesu naukowego uczelni, i będziemy je wspierać wszystkimi możliwymi sposobami. W tym celu został również opracowany system projakościowy wspierający ambitnych, poszukujących badaczy.

Ministerstwo nawołuje do powrotów na uczelnie mimo niekorzystnych prognoz pandemicznych na nadchodzącą jesień. Jak do tego przygotowany jest Uniwersytet?

 Przygotowujemy się do tego starannie właściwie od początku epidemii. Powołaliśmy zespół, którego przewodniczącym jest dr hab. Tomasz Pietrzykowski, prof. UŚ. Zespół systematycznie analizuje sytuację i wydaje kolejne regulacje wewnętrzne. Przed wakacjami wydawało się, że epidemia ustępuje, i ostrożne prognozy, że możemy wrócić przynajmniej w części na uczelnie, wydawały się miarodajne. Obecna sytuacja pokazuje, że ten powrót nie będzie taki szybki. Co prawda ministerstwo rzeczywiście zrezygnowało z kolejnych regulacji dla szkół wyższych, w związku z tym uczelnie same podejmują decyzje, czy i ewentualnie w jakiej części chcą przywrócić obecność studentów i pracowników w naszych murach. My jesteśmy bardzo ostrożni, przyglądamy się temu, co się dzieje w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. To jest dla nas przestrzeń analizy. Wprowadzamy także własny system ostrzegania o aktualnym stanie zagrożenia. Zakładamy, że co tydzień będziemy informować społeczność akademicką o tym, na jakim poziomie zagrożenia jesteśmy. Poziomy są bardzo precyzyjnie sformułowane, opisujemy działania i postępowanie wszystkich grup pracowników, studentów, doktorantów. Chcemy zarazem przynajmniej część programu kształcenia, a szczególnie dla studentów pierwszego roku, zrealizować w formie kontaktowej, aby dać im poczucie, że są na uniwersytecie. Przygotowujemy się do tego bardzo starannie: zachowanie odpowiedniego dystansu wymaga zabezpieczenia dla nich największych sal, jakie posiadamy. Oczywiście zadbamy o wszystkie inne wymogi bezpieczeństwa, jak dezynfekcję i maseczki. Spośród przedmiotów, które chcemy zrealizować w formie kontaktowej, na pierwszym miejscu są zajęcia laboratoryjne i takie, których po prostu nie da się zrealizować w inny sposób. Podkreślam jednak, że jeśli sytuacja będzie się gwałtownie pogarszać, to wrócimy do kształcenia zdalnego.

Czego chciałby Pan Rektor życzyć członkom naszej społeczności uniwersyteckiej w nowym roku akademickim?

Mam nadzieję, że narasta w nas tęsknota za uniwersytetem, we mnie narasta ogromnie. Uniwersytet to coś, co nosimy w sobie i co powstaje między nami, członkami wspólnoty. Dziś jesteśmy depozytariuszami uniwersytetu. Budynki są ważne, ale to tylko materialne warunki, aby idea i rzeczywistość uniwersytetu mogły się zrealizować. Życzę nam wszystkim zdrowia, abyśmy przenieśli bezpiecznie ten depozyt i z powrotem połączyli się ze sobą.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Szymala