Kim jesteśmy, tworząc wspólnotę akademicką? Obowiązują nas zasady etykiety uniwersyteckiej. Wymaga się od nas etycznych zachowań, które mają służyć dobru uczelni. Jeśli zaś dopuścimy się działania niezgodnego z kodeksem, możemy otrzymać etykietkę, której niełatwo się pozbyć. Dotyczy to zarówno każdej grupy pracowniczej, jak i studentów oraz doktorantów. O dobrych praktykach i balansowaniu pomiędzy etyką, etykietą i etykietką rozmawiamy z dyrektor Interdyscyplinarnego Centrum Rozwoju Kadr prof. dr hab. Barbarą Kożusznik.
W Statucie Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach zapisana została misja naszej Alma Mater. Obejmuje przede wszystkim prowadzenie badań i działalności artystycznej na najwyższym poziomie, kształcenie oraz kształtowanie cnót intelektualnych i obywatelskich, a także wpływ na otoczenie uniwersytetu.
Jest wiele postaw postrzeganych przez nas jako etycznie pożądane z punktu widzenia misji uczelni. Jesteśmy w szczególnym miejscu. Rozwijamy wiedzę, prowadzimy badania, kształcimy, uczymy się. Od rzetelnych badań naukowych prowadzonych z najwyższą starannością zależeć będzie wysoki poziom kształcenia i znaczący wpływ na otoczenie uczelni. Obowiązują nas pewne reguły, uznane, co ciekawe, przez pewną zbiorowość jako moralne.
W tym roku opublikowane zostało kolejne wydanie Kodeksu etyki pracownika naukowego, opracowane przez członków Komisji do spraw Etyki w Nauce kierowanej przez prof. dr. hab. n. med. Andrzeja Górskiego. Dokument uwzględnia sugestie środowiska naukowego oraz akademickiego. Mamy zatem pewną szacowną zbiorowość, która wskazuje w dokumencie spis dobrych praktyk.
Dobre praktyki są bardzo ważne. Łatwo wskazać błędy czy działania nieetyczne, o wiele trudniej definiować postawy godne naśladowania. Czym bowiem są owe dobre praktyki? Myślę, że każdy naukowiec potrafiłby wymienić co najmniej kilka z nich. Z jednej strony stoją więc: otwartość, sumienność, wiarygodność, odpowiedzialność, sprawiedliwość, odwaga, troska; z drugiej – wybór metod, interpretacja wyników, oparcie na faktach, opór wobec zewnętrznych wpływów, dzielenie się wiedzą, podawanie źródeł, ale też traktowanie współpracowników, budowanie zespołu. Można te dwie strony uzupełniać i dowolnie ze sobą łączyć.
Nie jest trudno ocenić własne działania z tej perspektywy. Mimo to na uczelniach mających kształcić elity społeczne muszą być stosowane programy antyplagiatowe. Plagiat jawi się więc jako jeden z grzechów głównych. Trochę wstyd…
Zdarza się i wśród profesorów, i studentów, bez względu na to, gdzie się znajdujemy. Ludzie się usprawiedliwiają – najpierw przed sobą. Są terminy, zobowiązania, ciągły brak czasu albo drobne przewinienie, niewielki fragment, może nikt nie zauważy. Ryzykowny ruch.
Etyka, etykietka... Wytknięte nieetyczne zachowania towarzyszyć będą takiemu człowiekowi długo.
Załóżmy, że do tego doszło i udowodniono komuś przywłaszczenie cudzej treści, idei czy wyników badań. Bardzo trudno będzie się pozbyć etykietki plagiatora. Nawet jeśli lubiliśmy kogoś prywatnie, a w międzyczasie okazało się, że ta osoba dopuściła się nieetycznego zachowania, zostanie z nami dręcząca myśl, iż tej osobie nie można zaufać. Nie jestem pewna, czy chciałabym ją mieć w zespole.
Rażącym przewinieniem są również sfabrykowane lub sfałszowane wyniki badań. Kolejne dwie nieetyczne drogi prowadzące wprost do niechlubnych etykietek.
Kilka lat temu udowodniono Jonahowi Lehrerowi, amerykańskiemu pisarzowi, sfabrykowanie kilku cytatów pochodzących rzekomo z twórczości Boba Dylana. Lehrer został dotkliwie ukarany, napiętnowany przez społeczeństwo i środowisko akademickie oraz dziennikarskie, stracił pracę, stracił reputację. Na zawsze pozostanie tym, który „dopisał” kilka linijek laureatowi Nagrody Nobla. Nie życzę nikomu takiej drogi. Prowadząc badania, wiemy, jak niełatwo jest się mierzyć z niewygodnymi danymi, które nie chcą pasować do wyników naszych badań. Dlatego tak ważne są otwartość i odwaga. Muszę być przygotowana na to, że gromadzone dane mogą wymusić na mnie zmianę interpretacji danego zjawiska. Dotyczy to każdego badacza, bez względu na reprezentowaną przez niego dyscyplinę naukową. W przeciwnym razie przypięta nam zostanie etykietka fabrykanta lub fałszerza wyników badań. Raz utraconej wiarygodności nie da się tak łatwo odzyskać w środowisku akademickim.
Pomiędzy etyką a etykietką w bliskim brzmieniowo sąsiedztwie jest również etykieta, która, jak sądzę, może mieć niebagatelne znaczenie dla kształtowania określonych postaw.
Jest w polskim szkolnictwie wyższym wiele niepisanych zasad budujących tożsamość uczelni. Nie można dopuścić jednak do sytuacji, w której etykieta zastąpi etykę. Ilu z nas spotkało się z praktyką „dopisywania” autorów do prowadzonych badań jedynie ze względu na ich tytuł naukowy lub pełnioną funkcję w strukturze uczelni. Ile razy dostrzegaliśmy niesprawiedliwość w ustalaniu kolejności autorów publikacji naukowych? Kto powinien być drugi, trzeci, a kogo należy pominąć ze względu na charakter wykonanej pracy? Szczególną grupą narażoną na takie praktyki są młodzi naukowcy, którzy niejednokrotnie czują się niedoceniani. Jak często podejmujemy określone działania tylko po to, aby kogoś nie urazić? Proszę sobie wyobrazić, że tytuły naukowe są ważniejsze od dziedziczonych tytułów arystokratycznych. Kuszące, prawda? Potem zdarza się, że pan czy pani profesor nie uznaje za właściwe odpowiedzieć studentowi, który życzy dobrego dnia.
Dobre maniery przede wszystkim.
Uniwersytet to wyjątkowe miejsce. Nie rezygnujmy z etykiety, w niej również kryje się piękno tego miejsca. Będąc na początku swojej drogi naukowej, gdy pracowałam na stanowisku asystenta, zaproponowałam studentowi, abyśmy mówili sobie po imieniu. Potem bardzo to przeżywałam. Zastanawiałam się, jak powinnam się zachować podczas prowadzonych zajęć, w których uczestniczył. To było niepowszechne i niepopularne. Dziś wiele się zmieniło, mobilność pracowników i studentów, większa otwartość, kontakt z gośćmi z zagranicy i docierające do nas wzorce sprawiają, że budowanie głębszych relacji między wykładowcami i studentami stało się modne. Ja też już nie mam z tym problemu. Wciąż jednak nie ma we mnie zgody na nieodpowiedni strój podczas egzaminu, list zaczynający się od słowa witam lub rozmowę, podczas której student, zwracając się do mnie, nie używa formy pani profesor. Dzielę się swoimi rozterkami. Nie wiem, co powinnam zrobić, nie chciałabym narazić się na śmieszność. Najchętniej poleciłabym rozmówcy lekturę uniwersyteckich dobrych praktyk i dobrych manier. Etykieta jest więc ważna.
Który z bogatych elementów uniwersyteckiej etykiety wydaje się Pani Profesor najciekawszy?
Jej esencją jest różnorodność. Porozmawiajmy o ubiorze. Z jednej strony kochamy togi. Są pełne pięknej symboliki nawiązującej do ciągłości historycznej, tradycji, pokory wobec wiedzy. Z drugiej – iluż wybitnych profesorów, uwielbianych przez studentów, potrafiło przyjść w dwóch różnych butach lub skarpetkach nie do pary. Jeszcze innym przykładem jest nasz drogi profesor Tadeusz Sławek. Był bodajże pierwszym rektorem Uniwersytetu Śląskiego, który w sytuacjach oficjalnych nosił marynarkę i dżinsy, a w nieoficjalnych występował w swojej charakterystycznej skórzanej kurtce. To były lata 90. ubiegłego wieku. Jego ubiór symbolizował wyznawane wartości.
Kochamy etykietę, podobają nam się togi i buty nie do pary... Przekonuje mnie ta wizja. Ona „rezonuje” później na młodych ludzi, którzy wybierają Uniwersytet Śląski jako „swoje” miejsce.
Moją misją jako naukowca jest przygotowanie młodego człowieka do roli obywatela świata, który może ten świat świadomie kształtować i naprawiać w oparciu o zdobytą rzetelną, najnowszą wiedzę. Dotykamy tym samym drugiego punktu misji Uniwersytetu Śląskiego, odnoszącego się do cnót intelektualnych i obywatelskich opartych na krytycyzmie, rzetelności i szacunku. Przed nami znów trudne zadanie. Trzeba bardzo uważać na słowa, szczególnie wtedy, kiedy się żartuje. Pamiętam anegdotę o wykładowcy, który wchodząc do sali wykładowej na wydziale o profilu technicznym pół żartem, pół serio zasugerował, że obecnych tam pań prędzej spodziewałby się w… kuchni. Wszyscy się śmiali, panowie i panie, a postępowanie profesora jest jednym z przykładów nieetycznego zachowania. Nie chodzi o to, abyśmy rezygnowali z żartów, powinny być jednak bardziej wyważone. Powtarzając niefrasobliwe słowa i czyniąc z nich anegdoty, nieświadomie utrwalamy stereotypy.
Chodzi nie tylko o wypowiadane słowa, lecz również o działania. Szczególnie ciekawe pod tym względem wydają się nauki społeczne. Podejmowane zagadnienia, opierające się przede wszystkim na metodach eksperymentalnych, mogą wzbudzać wiele kontrowersji. Zapewne każdy z nas słyszał o badaniach inicjowanych z myślą o poszerzaniu naszej wiedzy, co do etyczności których możemy mieć pewne wątpliwości. Krytykowany był na przykład słynny eksperyment Milgrama przeprowadzony po raz pierwszy na Uniwersytecie Yale na początku lat 60. ubiegłego wieku. Stanley Milgram badał zjawisko uległości wobec autorytetów. Niczego nieświadomi uczestnicy, odgrywając rolę nauczycieli, byli przekonani, że biorą udział w badaniu zależności pomiędzy pamięcią a karą. Przepytywali zgodnie z ustalonym scenariuszem ucznia, innego uczestnika eksperymentu, będącego w rzeczywistości aktorem. Nad wszystkim czuwał naukowiec eksperymentator. Przy każdej kolejnej błędnej odpowiedzi uczeń miał być przez nauczycieli rażony prądem o coraz większej sile wstrząsu. Aktor odgrywał oczywiście rolę człowieka doświadczającego wstrząsu, tak naprawdę nie był rażony prądem. Większość nauczycieli kontynuowała eksperyment, podążając za głosem naukowca, pomimo coraz większego cierpienia rysującego się na twarzy uczniów i krzyków czy próśb o zakończenie badania. Z jednej strony otrzymaliśmy ważne wyniki badań mówiące wiele o ludzkiej naturze, z drugiej – nawet jeśli uczeń nie doświadczył w rzeczywistości bólu, trudno nie dopatrzyć się w tych scenach okrucieństwa.
Każdy z tematów dotykających etyczności naszych zachowań wydaje się trudny. Nie ma łatwych odpowiedzi. Chcemy jak najwięcej dowiedzieć się o człowieku, zweryfikować nasze przypuszczenia, sprawdzić, czy to, czego się spodziewamy, rzeczywiście zachodzi. Nie należy jednak przekraczać pewnych granic. Wiele się zmieniło w naukach społecznych. Naukowiec musi spełnić kilka warunków, jeśli planuje przeprowadzenie eksperymentu społecznego z udziałem ludzi. Zakładamy, że respondent bierze udział w badaniu dobrowolnie, zna jego cel, może w każdej chwili zrezygnować bez podania przyczyny i bez żadnych konsekwencji, nie powinien być zmuszany do odpowiedzi na pytania powodujące jego dyskomfort, a my dbamy o jego anonimowość i ochronę danych osobowych. Dziś zapewne wiele słynnych eksperymentów z zakresu nauk społecznych nie miałoby szans się odbyć. To sprawia, że może być wiele zagadnień, których nie będziemy w stanie obserwować. W niektórych przypadkach prowadzenie eksperymentu traci sens, jeśli respondent zna prawdziwy cel badania.
Z jednej strony mamy więc dobro nauki, z drugiej – dobro człowieka...
To bardzo ciekawy temat i kolejny przykład zagadnienia, dla którego nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Na szczęście powoływane są specjalne komisje oceniające planowane badania z zakresu nauk społecznych. Jeśli mamy wątpliwości, możemy zadawać pytania. Eksperci zastanawiają się, czy scenariusz badania nie stanowi zagrożenia dla uczestnika. To jest najważniejsze.
Czy nie odnosi Pani Profesor wrażenia, że nasze funkcjonowanie w rzeczywistości uniwersyteckiej przypomina czasem taki eksperyment społeczny?
Jest to interesujący przykład balansowania pomiędzy etyką, etykietą i etykietką, jeśli już posługujemy się takimi określeniami. Z jednej strony nie powinniśmy podejmować działań, które mogłyby szkodzić dobremu imieniu uniwersytetu, z drugiej – oczekuje się od nas, że będziemy zgłaszać na przykład wszelkie przejawy nieetycznego działania. Wyobraźmy sobie naukowca sygnalizującego rzecznikowi dyscyplinarnemu uczelni informację o plagiacie, nierzetelności prowadzonych badań czy sfabrykowaniu wyników przez swojego kolegę. Jest to nasz moralny obowiązek zgodny z kodeksem etyki pracownika naukowego. Istnieje jednak ryzyko, że otrzymamy etykietkę donosiciela i narazimy się na „wygnanie” ze środowiska naukowego z obszaru danej dyscypliny. Trzeba o tym mówić głośno. Bycie naukowcem to pewna postawa wymagająca nie tylko otwartości, ale i godnej naśladowania odwagi. Tylko tak możemy dać przykład innym, szczególnie młodszym ludziom, dla których uniwersytet to rzeczywiście wyjątkowe miejsce studiowania i pracy.
Misja Uniwersytetu Śląskiego obejmuje również zapis dotyczący rozwijania tego otoczenia w oparciu o dostęp do wiedzy – będący na równi z prowadzonymi badaniami i kształceniem.
Zaryzykuję tezę, że uniwersytet jest świątynią, w której produkujemy naukę najwyższej jakości. Nie zmieniłabym żadnego słowa w tym zdaniu. Im dłużej jestem częścią środowiska akademickiego, tym bardziej to dostrzegam. Każda osoba związana z uczelnią to osobna historia człowieka, który kiedyś wybrał Uniwersytet Śląski. Wymaga się od nas zabierania głosu, mówienia o wynikach badań naukowych, komentowania bieżących wydarzeń i wpływania na rozwój regionu. Słuszna droga. Mamy wielu znakomitych ekspertów, którzy wyjaśniają trudne zjawiska i pomagają podejmować lepsze decyzje. Rozumiem też moje koleżanki i moich kolegów, którzy nie zawsze chcą się wypowiadać. Obawiają się spłycenia pewnych myśli lub nie chcą powiedzieć czegoś, co może przynieść odwrotny do zamierzonego skutek. Jestem jednak przekonana, że promowanie dobrych praktyk w prowadzeniu badań naukowych i kształceniu przyczyni się do budowania coraz głębszych relacji z naszym otoczeniem. Wierzę, że tak będzie.
Dziękuję za rozmowę.