50 lat temu, lipcową nocą 1969 roku, stałem się świadkiem największego triumfu ludzkości – pierwszego lądowania człowieka na innym ciele niebieskim i początku jego eksploracji. Miałem wtedy 14 lat. Zapamiętałem ten wieczór – właśnie wróciliśmy z rodziną z wakacji u cioci. Byliśmy zmęczeni pięciogodzinną podróżą. A tu dziadek przenosi nagle telewizor z pokoju gościnnego na balkon, ustawia krzesła i… zaczyna się spektakl. Patrzyłem wtedy na Księżyc, myśląc, Oni tam są! Tej nocy nie zasnąłem zbyt wcześnie – słowa: Houston, tu Baza Spokoju, Orzeł wylądował odbijały się jeszcze długo echem w mojej głowie.
Przypominam sobie też inny dzień, a raczej pewien poranek 12 kwietnia 1961 roku. W programie I Polskiego Radia podano, że Rosjanie wysłali w przestrzeń kosmiczną pierwszego człowieka: Jurija Gagarina. Miałem wtedy 6 lat!
Nie zapomnę smutku towarzyszącego informacji o tragedii załogi statku Apollo 1, do której doszło podczas rutynowych naziemnych testów – przeżywaliśmy to wraz z kolegami tak, jakby dotyczyło to naszych najbliższych…
Dziś, po latach, częściej powracam w myślach do innej daty: 14 grudnia 1972 roku. Wtedy zakończyła się misja Apollo 17. To chwila, w której człowiek po raz ostatni spacerował po powierzchni Księżyca…
Program Apollo wydawał się absolutnym triumfem człowieka: myśli, nauki, techniki i woli. I nie są tego w stanie zmienić absurdalne teorie spiskowe krążące w internecie na temat rzekomo sfabrykowanych dowodów powodzenia misji Apollo 11. Zadziwiające, że wciąż cieszą się popularnością mimo faktów, jakimi są chociażby zdjęcia wykonane przez sondę Lunar Reconnaissance Orbiter, na których widać lądowisko, rozstawioną wokół aparaturę naukową i ścieżki wydeptane w księżycowym pyle przez Neila Armstronga i Buzza Aldrina.
Moje pokolenie znało imiona i nazwiska kolejnych bohaterów, wybrańców ludzkości. Czytaliśmy powieści Lema, Clarke’a, Behounka, Asimova, Bradbury’ego, braci Strugackich… Pragnęliśmy zdobywać nowe światy, przeżywać przygody i rozterki filmowych bohaterów Planety małp, Milczącej gwiazdy czy 2001: Odysei kosmicznej.
Przyszło nam żyć w pięknych czasach, które ukształtowały nas w kulcie zdobywania wiedzy naukowej i zafascynowania techniką. Czuliśmy, że ludzkość rozpoczęła nowy etap rozwoju!
Dzisiaj, pięć dekad później, ponownie stajemy się świadkami nowych wyzwań. Elon Musk powraca do zarzuconych pod koniec lat 50. koncepcji – samolotu rakietowego do lotów suborbitalnych, napędzanego silnikiem hybrydowym (SpaceX) czy idei pionowego lądowania z pełnym odzyskiem wykorzystanych członów rakiety nośnej (Falcon). Warto wiedzieć, że współczesne napędy kosmiczne to pokłosie absolutnie nieoszczędnych militarnych rakiet balistycznych i orbitalnych.
Musimy wrócić na Księżyc! Nie przywieziemy, jak Kolumb, złota i srebra ani egzotycznych roślin, czy nawet cennych kopalin – mamy z Księżycem wspólny tylko początek historii geologicznej: nasz satelita jest Adamowym żebrem wyrwanym młodej pra-Ziemi w wyniku potężnej kolizji, do której doszło ok. 4 miliardy lat temu.
Od tego czasu jesteśmy już razem – oglądamy się codziennie, oddalając się systematycznie o około 4 cm każdego roku. Wiemy o tym dzięki odbłyśnikom laserowym pozostawionym na Księżycu przez astronautów programu Apollo.
Jaki będzie ciąg dalszy tej historii? Nie wiem, ale wierzę, że nie mylił się syn polskiego zesłańca, pionier kosmonautyki, Konstanty Ciołkowski, retorycznie pytając: Ziemia jest kolebką ludzkości – ale czyż można całe życie spędzić w kolebce?