To jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych w regionie poświęconych przede wszystkim literaturze. Cieplak, Podgórnik, Suchanow, Bolecki, Olejniczak, Springer, Tochman, Wolny – to tylko niektóre osobowości literackie, które gościły w Zagłębiowskiej Mediatece. Hasło tegorocznej edycji brzmiało „Gombrowicz ferdydurkista” – w tym roku przypada bowiem 50. rocznica śmierci Witolda Gombrowicza. Co roku „Gazeta Uniwersytecka UŚ” obejmuje patronat medialny nad wydarzeniem.
Wydarzenie było poświęcone współczesnej polskiej literaturze. Między kolejnymi spotkaniami poświęconymi autorom i książkom można było zobaczyć dwie wystawy: plakatów teatralnych ze spektakli opartych na tekstach Gombrowicza pt. Gombrowicz w teatrze przygotowaną z pomocą Dydo Poster Gallery z Krakowa oraz wystawę fotograficzną dotyczącą gości poprzednich edycji festiwalu Literacki Sosnowiec. Zorganizowano także wieczór filmowy prezentujący Kosmos Andrzeja Żuławskiego opisywany jako „artystyczny testament spisany młodzieżowym slangiem” oraz warsztaty dla dzieci i młodzieży prowadzone przez prozaiczkę Annę Cieplak. 15. edycję zamykał finał konkursu Bibliotekożerca Roku 2018/2019 i przegląd zespołów „Gęby, maski, twarze”, który wygrała Note Nation Orchestra. Wydarzenie promował wyjątkowy plakat autorstwa prof. Romana Kalarusa. Sławny plakacista, wymieniany w czołówce Polskiej Szkoły Plakatu, a także profesor zwyczajny w Katedrze Projektowania Graficznego katowickiej ASP, współpracuje z SDL od 2007 roku.
Gościem specjalnym wydarzenia była Klementyna Suchanow. Z autorką nominowaną do Literackiej Nagrody NIKE za biografię pt. Gombrowicz. Ja, geniusz rozmawiał prof. zw. dr hab. Józef Olejniczak. Polskiemu pisarzowi został także poświęcony panel dyskusyjny Gombrowicz oswojony z udziałem wybitnych badaczy jego twórczości – prof. zw. dr. hab. Józefa Olejniczaka z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i prof. zw. dr. hab. Włodzimierza Boleckiego z Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Panel moderował prof. zw. dr hab. Krzysztof Kłosiński. Była to niezwykle zajmująca akademicka rozmowa, nie tylko o Gombrowiczu, ale szerzej – o problemach literatury non-fiction, wydawanych w pośpiechu pamiętnikach i listach często źle lub w ogóle nieopracowanych, a także etyce redaktorskiej. Ostatni wymieniony wątek dotyczy wydawania intymnych zapisków, które nie były przeznaczane do druku. Dodatkowym problemem staje się skracanie terminów ich publikacji. Kiedyś niepisaną zasadą było odczekanie przynajmniej 50 lat, by ewentualnie negatywnie opisane postaci nie czuły się dotknięte. Obecnie taka zła praktyka skutkuje m.in. pozwami sądowymi. Profesorowie zgodzili się, że minęła już era badań literatury bez nazwisk, ten kiedyś funkcjonujący utopijny ideał. Prof. Kłosiński na początku zaznaczył, że obecnie twórczość Gombrowicza jest bardzo dobrze opracowana, podobnie jak zaczyna być i jego życie, ale z różnym skutkiem. Początkiem dyskusji stało się trudne do ocenienia wydanie dziennika Gombrowicza pt. Kronos. Prof. Bolecki powiedział, że określało się te notatki najbardziej sekretnymi, o których przez lata tylko szeptano. Ich autor miał prosić swoją żonę, Ritę, by pamiętała, że w razie pożaru jedynymi zapiskami, które ma ratować, mają być właśnie one. To stworzyło aurę tajemniczości, narosła wokół nich legenda. Profesor zwrócił uwagę na prowadzone przez Wydawnictwo Literackie działania marketingowe.
– Nie przypominam sobie takiej promocji żadnej książki. Skutkowało to tym, że po dzienniki sięgnęli ludzie niemający pojęcia o twórczości Gombrowicza. Dostawałem dreszczy na myśl o tym, co ich spotka w trakcie lektury. To jest trudny tekst.
Prof. Olejniczak określił Gombrowicza jako skrupulatnego buchaltera zapisującego kolejne wizyty u lekarzy, umówione spotkania, otrzymane honoraria.
– To może wydawać się nudne. Dodatkowo odnoszę wrażenie, że edytorzy nie zauważyli pęknięcia wewnątrz tekstu. Wiele notatek rozpoczynających Kronos jest po prostu rekonstrukcją wydarzeń sprzed lat. Moim zdaniem należałoby to edytorsko uwypuklić. Jako tekst autonomiczny Kronos się nie broni.
Mylące były hasła promocyjne, które zapewniały odkrycie prawdy o pisarzu. Prof. Olejniczak przywołał słowa Czesława Miłosza, który apelował w eseju po śmierci Gombrowicza, by nie zajmować się jego biografią, a skupić na literaturze. Dyskusja doszła do problemu oswajania pisarza, ale nie jako osoby, a właśnie twórcy. Wiąże się to z pytaniem, czy pisarz w pełni zbadany, opisany, opracowany może być jeszcze ciekawy, a także czy w ogóle można dojść do pełnej prawdy o kimkolwiek.
Kolejnymi ważnymi spotkaniami, już nieskupiającymi się wokół postaci patrona SDL, były te ze słynnymi reporterami, Wojciechem Tochmanem i Filipem Springerem. Tochman w rozmowie z dr Magdaleną Boczkowską tłumaczył, co czyni jego zawód ciekawym.
– To są dwa słowa: nie wiem. Bo przystępując do jakiegoś tematu, najpierw zastanawiam się, co ja o tym wiem. Jeżeli w mojej głowie są pewne wyobrażenia, to go zostawiam w obawie przed pisaniem pod tezę. Te dwa słowa mam zawsze przed oczami.
Reporter mówił także o swoim podejściu do osób, z którymi się spotyka, szczególnie mając na uwadze swoje trzy ostatnie książki.
– Powiem przewrotnie, że moja praca w tych przypadkach polegała na niezadawaniu pytań, ponieważ dokumentując kolejne tragiczne wydarzenia, prosząc o rozmowy uczestników np. z wojny w Bośni, świadków ludobójstwa w Rwandzie czy dotkniętych rządami Pol Pota w Kambodży, muszę mieć na uwadze minimalizowanie kosztów związanych z ich powrotem do traum. Sam rozmówca musi widzieć sens naszego spotkania.
Zadaniem reportera jest także pewnego rodzaju chronienie swoich rozmówców, czasami zapewnienie im anonimowości. Zaznaczył też rolę tzw. fixerów, którzy pomagają na miejscu. Nie ogranicza się ona jednak wyłącznie do logistyki, szukania kontaktów i tłumaczenia. Dobry fixer mówi także o niuansach, których w trakcie spotkania nie mógł oddać. Tochman stwierdził też, że praca reportera jest subiektywna, wbrew powszechnym opiniom.
– Nie ma obiektywnego spojrzenia. Oczywiście fakty są nienaruszalne, ale cała reszta to moje emocje i moje patrzenie na świat.
Na koniec spotkania padło pytanie z widowni, jak radzi sobie z okrutnymi historiami, które słyszy, bo w jakiś sposób muszą na niego oddziaływać. Tochman odpowiedział, że eksploruje zło, jego najciemniejsze strony, ale swój zawód traktuje nie jak misję, a po prostu jak pracę. Stanowi to pewien wentyl bezpieczeństwa.
– I trzeba pamiętać, by się nagradzać. Pozwolić sobie na złapanie oddechu, na przyjemności.
Drugim reporterem, który został zaproszony do Sosnowca, był Filip Springer. Spotkanie prowadził dr hab. Wojciech Śmieja z Uniwersytetu Śląskiego. Springer zaczynał swoją pracę w mediach od robienia zdjęć. Aparat rzeczywiście towarzyszy mu w każdej chwili i uważnie śledzi miejsca, w których się znajduje, stara się uchwycić rzeczywistość, co też pokazał, idąc do Mediateki i dyskretnie łapiąc moment zabawy dzieci przed budynkiem. Jak zaznaczył w rozmowie:
– W pewnym momencie zrozumiałem, że umiem robić zdjęcia, ale nie mam do nich talentu. Samo praktykowanie fotografii zawodowo dało mi świadomość konieczności wykonywania pewnej procedury poznawczej przy pomocy aparatu, która sprawia, że dowiaduję się nowych rzeczy. Zaczynałem od bycia fotoreporterem myślącym, że będzie się wypowiadać przez obrazy, a skończyłem na definiowaniu się jako pisarz, który ma zdolność w wykorzystywaniu zdjęć w procesie pisarskim.
Wytłumaczył to na przykładzie budynku Mediateki. Jeżeli chce się go opisać, wystarczy znaleźć aktualne zdjęcia w internecie, a fotografia wymaga przygotowania się, wyjazdu, szukania odpowiedniej perspektywy i na przykład przeczekania, aż pani w czerwonym płaszczu z psem w końcu wyjdzie z kadru. Osoba pisząca nie musi mieć tego doświadczenia. Padło również zaskakujące stwierdzenie, które, wydawałoby się, nie powinno paść z ust reportera:
– Gdyby dało się robić reportaż bez ludzi, to z chęcią bym tak robił. Pisanie jest jedyna rzeczą, którą potrafię i z nią wiążę swoją przyszłość. Takie podejście, jakie ma Jacek Hugo-Bader, nie jest moje, czyli np. zagadywanie ludzi na ulicy czy branie kogoś na stopa. Koszmarem dla mnie przed pisaniem Archipelagu była wizja, że jestem z kimś umówiony na spotkanie i już po rozmowie ten człowiek mówi mi, że jeszcze lepszą historię ma jego sąsiad i musimy do niego iść. Ale zmuszam się do tej elastyczności i uczę się jej.
Część spotkań prowadziła dr Magdalena Boczkowska pracująca w Zagłębiowskiej Mediatece. Z samym wydarzeniem jest związana prawie od samego początku, najpierw jako uczestniczka, a od piątej edycji jako prowadząca rozmowy i warsztaty. Od dwóch lat jest odpowiedzialna za pisanie wniosków ministerialnych i układanie planu Sosnowieckich Dni Literatury. Jak zaznaczyła, plan powstaje także z udziałem czytelników biblioteki, którzy „wychodzili sobie” m.in. spotkanie z Filipem Springerem. Prace nad kolejną edycją już się rozpoczęły.