Zdawać by się mogło, że staropolszczyzna jest jednym z najdokładniej zbadanych, opisanych i zinterpretowanych zjawisk. Historia, literatura i kultura tamtych czasów nadal jednak inspirują nie tylko pisarzy i poetów, ale także naukowców, którzy za pomocą stale udoskonalanych metod badawczych dokonują nieoczekiwanych odkryć i dostarczają zaskakujących studiów na temat tej pełnej ambiwalencji epoki.
Rzadko zdarza się, aby fascynacja jakimś tematem, której ulegają studenci na I roku studiów, przetrwała aż do habilitacji. Zwykle wyboru tematu pracy magisterskiej dokonuje się pod koniec studiów i poprzedza go mnóstwo pomysłów. W przypadku dr hab. Beaty Stuchlik-Surowiak, adiunkt w Zakładzie Historii Literatury Średniowiecza i Renesansu w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego, było jednak inaczej. Miłością do literatury staropolskiej i dawnej kultury przyszłą badaczkę zaraził prof. zw. dr hab. Jan Malicki już na I roku studiów.
– Nie bez powodu o wykładach profesora studenci mówią „kultowe”. Opowiadając o literaturze średniowiecza, renesansu czy baroku, profesor sprawiał, że czuliśmy się niemal detektywami, przed którymi staje mnóstwo zawiłych zagadek i tajemnic – wspomina dr hab. B. Stuchlik-Surowiak. Wybór seminarium magisterskiego u prof. J. Malickiego był więc oczywisty, czego efektem była obrona pracy pt. Postać królowej Jadwigi w świetle XIV-wiecznych zabytków kultury (1998). Z postacią tej niezwyklej władczyni badaczka właściwie się nie rozstaje. W 2013 roku wydała poświęconą jej książkę, a wątek Jadwigi – jak zapewnia – będzie się nadal pojawiał w badaniach, jest to bowiem postać, która nie przestaje fascynować. Frapujący tytuł książki: Od Długosza do Internetu. Rzecz o królowej Jadwidze aż prosi się o wyjaśnienie.
– Głównym źródłem informacji biograficznych na temat królowej Jadwigi są XV-wieczne Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego Jana Długosza. Niestety, dzieło to zawiera wiele nieścisłości, które do dzisiaj są obiektem naukowych dociekań i sporów, Długosz popełnił bowiem coś, co ja nazywam bałaganem biograficznym – wyjaśnia badaczka.
Według kronikarza Jadwiga Andegaweńska jako dziecko została połączona z kilkuletnim Wilhelmem Habsburgiem. Do dziś badacze spierają się, czy były to zaręczyny, czy małżeństwo, tak zwane sponsalia pro futuro (małżeństwo z myślą o przyszłości). Na mocy obowiązującego wówczas prawa tego typu małżeństwa uznawano za prawomocne w momencie, kiedy po osiągnięciu pełnoletniości pary (dla kobiety – 12, mężczyzny – 14 lat) związek został skonsumowany. Stąd historycy nie ustają w sporach, czy Jadwiga była prawomocną żoną Wilhelma, czy też nie. W rozwiązaniu sporu Długosz nie pomaga. Na jednej ze stronic zaprzecza, jakoby do konsumpcji związku doszło, na innych pisze o tajemniczych wizytach dorosłego już Wilhelma w Krakowie i dzieli się rozterkami Jadwigi: „wiedziała bowiem dobrze, że zawarcie drugiego małżeństwa nie może być prawomocne, skoro mu stoi na przeszkodzie pierwsze”. Czy zatem, wychodząc za Jagiełłę, Jadwiga była panną, czy też jej pełnoprawnym mężem był Wilhelm Habsburg? Dodatkowych kolorów dodaje tej historii postać tajemniczego intryganta – Gniewosza z Dalewic, który według Długosza miał donosić na królową, a potem musiał „odszczekać” kłamstwo. Czy tak było naprawdę? Ze wszystkimi tymi problemami musieli zmierzyć się nie tylko badacze, ale także członkowie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odpowiedzialni za proces kanonizacyjny królowej.
Zapoczątkowany przez Długosza „bałagan biograficzny” przetrwał do dzisiaj, jego ślady dr hab. B. Stuchlik-Surowiak odnalazła także w internecie, na stronach szkół, parafii, kościołów, których patronką jest królowa Jadwiga.
– Z jednej strony mamy legendę hagiograficzno-romantyczną, która widzi w Jadwidze ukochaną Wilhelma, poświęcającą to uczucie dla racji stanu, a z drugiej opcję racjonalistyczno- polityczną, której zwolennicy uwypuklają fakt, iż małżeństwa w rodach panujących zawsze były aktem politycznym, niemającym nic wspólnego z miłością, trudno więc mówić w przypadku Jadwigi o jakimś szczególnym poświęceniu, tym bardziej, że ledwie pamiętała ona Wilhelma, z którym straciła kontakt już jako dziecko – konkluduje autorka Od Długosza do Internetu.
Zainteresowania badawcze dr hab. B. Stuchlik-Surowiak koncentrują się wokół twórczości okolicznościowej i rozmaitych form użytkowych, a także kaznodziejstwa, literatury dokumentu osobistego (dzienników, pamiętników, epistolografii itp.) oraz form literackich na pograniczu słowa pisanego i mówionego (anegdoty, gawędy itp.). Teksty te okazują się znakomitym źródłem wiedzy na temat odległych czasów.
B. Stuchlik-Surowiak jest Ślązaczką, cieszynianką, nie dziwi więc rozległa lista artykułów poświęconych literackiej spuściźnie z rodzinnych stron (teksty na temat twórczości pastorów śląskich – Jana Muthmana i Samuela Ludwika Zasadiusa, burzliwej historii cieszyńskiego ewangelickiego Kościoła Jezusowego, dzieła Walentego Roździeńskiego Officina ferraria…, pozycji wdów na XVII-wiecznym Śląsku i wiele innych). Niewyczerpanym źródłem śląskoznawczych inspiracji stała się m.in. mało znana Biblioteka im. B.R. Tschammera w Cieszynie, najstarsza i największa biblioteka ewangelicka w Polsce. Dla badacza detektywa to prawdziwa gratka.
Podczas podyplomowych studiów w Szkole Języka i Kultury Polskiej UŚ młodziutką panią magister zauroczyły wykłady o kobietach w kulturze dawnej prof. zw. dr hab. Ewy Kosowskiej z Instytutu Nauk o Kulturze (obecnie Instytut Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych UŚ).
– Mam w pewnym sensie dwoje „rodziców chrzestnych” mojej ścieżki naukowej: prof. Jan Malicki odpowiada za zainteresowanie literaturą staropolską w ogóle, a prof. Ewa Kosowska – za owo zawężenie do tematyki kobiecej w dawnych wiekach – stwierdza z uśmiechem pani adiunkt.
W dysertacji doktorskiej Barokowe epitalamium śląskie. Kobieta, małżeństwo, rodzina (2005) dominował temat kobiet, ale w klimacie bliskim rodzimym korzeniom.
Przygotowując książkę o epitalamiach (epí- ‘na’ oraz thálamos ‘łoże małżeńskie’), czyli tekstach pisanych z okazji zaślubin, autorka sporo miejsca poświęciła śląskiej barokowej obyczajowości weselnej, wyodrębniając przy okazji kilka specyficznych, regionalnych tradycji. Zwyczajowo podczas zaręczyn przyszły pan młody ofiarowywał dziewczynie pierścionek, na Śląsku natomiast czasem zastępowała go korona, czyli bogato zdobiony wianek.
W XVII i na początku XVIII wieku zaręczyny odbywały się w domu narzeczonej, do którego oblubieniec przybywał z rodzicami i dziewosłębem, czyli swatem – osobą niezwykle ważną (warto pamiętać, że już Jan Kochanowski nadał taki tytuł napisanemu przez siebie epitalamium). To on kojarzył małżeństwo i od jego daru wymowy zależało często powodzenie związku.
– W dawnych wiekach zaręczyny były znacznie bardziej wiążące niż dzisiaj – wyjaśnia badaczka. – Jeszcze w XVIII wieku zdarzało się, że aby zerwać zaręczyny, uciekano się do pomocy księdza, a nawet biskupa, wiele spraw kończyło się w sądach.
Nieco mniej romantycznym obowiązkiem było spisanie umowy przedślubnej.
– Wprawdzie badałam głównie obyczaje mieszczańskie, z kręgów protestanckich, ale wśród szlachty czy ludności katolickiej było bardzo podobnie – zapewnia literaturoznawczyni. Zapisy miały moc dokumentów, dlatego badaczka odnajdywała je w śląskich archiwach, księgach miejskich. Umowa ślubna składała się z dwóch części. W pierwszej uwagę skupiano na sprawach duchowych, dotyczyły one obietnic miłości, wierności itp., druga część była znacznie mniej romantyczna, dotyczyła majątku. Ponieważ tylko mężczyzna mógł dysponować swoim majątkiem, w umowach ślubnych spisywał dokładnie wszystko, co przeznaczał po ślubie żonie. Jedynie wdowa mogła rozporządzać swoim dobytkiem i w chwili zawierania kolejnego związku przysługiwało jej prawo zapisu części, którą ofiarować zamierzała przyszłemu mężowi. Zapisy obu części były szczegółowe i obszerne.
– Zdarzały się jednak skróty świadczące o swoiście pojętej praktyczności mieszkańców Śląska, gdy obie sfery, duchową i materialną, łączono w jednym zdaniu. Osobliwym przykładem może służyć następujący zapis: Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz 100 talarów śląskich.
Kontynuacją eksploracji tematu kobiety w wiekach dawnych była dogłębna analiza zapomnianych tekstów Bartosza Paprockiego, ojca polskiej heraldyki. Ta barwna postać stała się tematem pracy habilitacyjnej (2017) i książki pt. Obraz małżeństwa w „antyfeministycznych” utworach Bartosza Paprockiego na tle obyczajowych, religijnych oraz literackich zjawisk XVI i pierwszej połowy XVII wieku.
– Paprocki napisał wiele tekstów na temat poniżania i upokarzania kobiet. Skwapliwie udzielał nawet technicznych wskazówek, czym bić żonę lub jak zagrzebywać ją w końskim gnoju. Nic więc dziwnego, że w opracowaniach badaczy zyskał miano niemal wzorcowego mizogina – wyjaśnia pani adiunkt.
Drastyczne utwory cieszyły się niezwykłą popularnością i doczekały się wielu wydań. Zdaniem dr hab. B. Stuchlik- -Surowiak w czasach Paprockiego nie traktowano ich jednak poważnie, ale czytano z pobudek podobnych do tych, którymi kierują się dzisiaj miłośnicy horrorów. Badaczka dotarła niemal do wszystkich edycji, okazało się, że w pierwszych wydaniach Paprocki zamieszczał odautorskie dedykacje, w których jednoznacznie wyjaśniał, iż nie należy tych tekstów traktować serio, są bowiem pisane z przymrużeniem oka. Kolejni wydawcy pomijali jednak te fragmenty, budując mit Paprockiego jako pogromcy kobiet. Interpretację taką przejęła większość współczesnych badaczy, łącząc ją przy okazji z informacjami o rzekomo patologicznych relacjach poety z dużo starszą od niego żoną, która miała go nawet bić i skłonić do ucieczki z domu.
Najbliższe plany badawcze dotyczą przede wszystkim niedawno odkrytej pasji pani adiunkt, jaką jest Chronografia albo Dziejopis Żywiecki – kronika napisana przez Andrzeja Komonieckiego (ok. 1658–1729), wójta żywieckiego opisującego dzieje Żywca i okolic od średniowiecza aż do XVIII wieku. Zapiski wójta są kopalnią wiedzy o wydarzeniach, które wstrząsały okolicą, począwszy od drastycznych morderstw, poprzez opis zjawisk astronomicznych, po anomalia pogodowe (śnieg w maju, kwitnące drzewa w lutym).
W sporze na temat sensu zajmowania się literaturą staropolską, która w mniemaniu wielu, nawet literaturoznawców, została już znakomicie poznana i opisana, dr hab. Beata Stuchlik- Surowiak ma podstawowy argument: nie można badać literatury współczesnej bez znajomości kodów, symboliki, wątków z wieków minionych.
– Badając zachowania ludzi w różnych sytuacjach, obyczajowość rodzinną, pozycję kobiety, zajmując się dawnymi wiekami, lepiej rozumiem współczesne zjawiska kultury. Mentalność ludzka nie zmienia się, zmieniają się okoliczności, ale charaktery, namiętności, tęsknoty są niezmienne. Te same potrzeby popychają ludzi do wojen, zdrad, czynów haniebnych czy bohaterskich. Śledząc te zachowania w dawnych wiekach, nietrudno dostrzec, że niewiele się zmieniło – podsumowuje literaturoznawczyni.