„Idą święta. Najpiękniejsze w całym roczku”. Nie zamierzam bynajmniej polemizować z profesorem Janem Tadeuszem Stanisławskim na temat wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkanocy. Bo i sam twórca mniemanologii stosowanej przyjmował perspektywę zmieniającą się wraz z porą roku, uznając – słusznie zresztą – za ważniejsze te święta, które się zbliżają.
Pora więc podjąć kilka decyzji przedświątecznych. Zakładam, że tę strategiczną – choinka naturalna czy sztuczna – mamy już za sobą. Zresztą co te przymiotniki mogą jeszcze znaczyć? Naturalność choinki i tak jest relatywna. To taka prosto z lasu, a raczej zrównoważonej plantacji? A czy recyklingowa lub, co lepsze, upcyklingowa choinka zaprojektowana przez świadomego designera spełnia kryteria naturalności i ekologiczności? Dziś sztuczna nie musi już być synonimem z plastiku – zielonego, białego, srebrnego, czarnego, różowego, dodatkowo też oszronionego: do wyboru.
Polska tradycja mówi: choinkę ubieramy w Wigilię. Ale w przestrzeni publicznej pojawia się ona znacznie wcześniej. W Londynie sezon bożonarodzeniowy w tym roku rozpoczął się 2 listopada. Świąteczna iluminacja na Oxford Street zabłysła niemal dwa miesiące przed świętami. Skoro żyjemy w zglobalizowanym świecie, może pożyczyć od Włochów zwyczaj strojenia drzewka na początku grudnia? Przecież przyjęliśmy walentynki i Halloween, choć nie bez sprzeciwów wobec ich „obcości” – językowej i kulturowej. A choinka towarzysząca przygotowaniom świątecznym, rozświetlająca swym blaskiem wczesny zmierzch grudniowy stanie się uroczystą i miłą zapowiedzią czegoś istotnego: nieważne, czy te święta obchodzimy jako fragment przestrzeni i czasu sacrum, czy stały się estetycznym składnikiem świata zsekularyzowanego. Muszą mieć ładną oprawę!
Choinka, którą pamiętam sprzed lat, duża i pachnąca lasem, była eklektyczna. Bombki, pieczołowicie przechowywane przez cały rok, zachwycały dziecko wielobarwnym blaskiem, czarowały misternymi kształtami. Wśród nich wyróżniała się bombka prababki, a więc pamiętająca lata 80. XIX wieku, kiedy drzewko ozdobione szklanymi cackami wkraczało do kultury polskiej. Tego kruchego drobiazgu w kształcie ptaszka już nie mam. Dekoracji dopełniały jabłuszka i orzechy, pachnące i kuszące pierniczki, misternie klejony corocznie łańcuch z kolorowego papieru – wszystko oświetlone migotliwymi świecami.
Dzisiejsza strojna choinka podlega modzie, stylizacji. A te zmieniają się szybko – to przecież atrybut mody. Jaka ma być tegoroczna? Tradycyjna czy nowoczesna (cokolwiek to znaczy)? Z kulistymi bańkami czy ozdobami o różnych formach, czasem ryzykownych i nieoczekiwanych: zajączki, grzybki, aniołki, a tuż obok bolidy, smarfony, laptopy? Elegancka czy kiczowa? Feeryczna, tęczowa czy monochromatyczna, stonowana? Minimalistyczna choinka korporacyjna? Pełna przepychu w stylu „carskiej Rosji”? Spersonalizowana dzięki rodzinnym zdjęciom wkomponowanym w drzewko? Zainspirowana „Choinką chuligana” Teofila Ociepki? Na szczycie anioł, gwiazda, szpic? Obok niej – ptaszek, wiewiórka, Rudolf Czerwononosy, a może USiołek? Pytania można mnożyć, traktując drzewko jak „ćwiczenie stylistyczne”.
Jaka jest więc moja choinka w tym roku? Chyba określiłabym ją jako hipsterską („choinka hipsta”). Czyli, paradoksalnie, obecnie en vogue. I, oczywiście, „epicka”!