Na co czeka(ł) cały świat?

Na ogólnoświatowy pokój i ład? Na lekarstwo na raka? Na eliksir młodości? Na zniknięcie dziury ozonowej? Na nawiązanie kontaktu z istotami pozaziemskimi? Na wprowadzenie do produkcji perowskitu z wykorzystaniem metody młodej polskiej badaczki?

Niecałkowicie, jakbyśmy powiedzieli modnie i asekuracyjnie. Bo tak naprawdę – jeśli wierzyć reklamie (a kto jest na nią odporny?) – świat oczekiwał kolejnego tomu bestsellerowej trylogii Millennium Stiega Larssona (90 milionów sprzedanych egzemplarzy książek). Śmierć autora wyznaczyła kres jego twórczości pisarskiej, cyklu powieściowego zaplanowanego na 10 tomów. Ale… tylko czasowo zawiesiła dalsze losy bohaterów.

Kilkanaście lat po odejściu twórcy wykreowane przez niego postaci powracają za sprawą innego pisarza, który na prośbę spadkobierców pisze „kontynuację” opublikowanych trzech utworów. Właściwie tylko główni bohaterowie łączą nowo opublikowaną powieść z cyklem Larssona, a nie nawiązanie fabularne. Reporter śledczy Mikael Blomkvist i punkowa hakerka Lisbeth Salander, powołani do istnienia przez charyzmatycznego, ale mało znanego za życia pisarza, który nie ujrzał światowego sukcesu swoich powieści, zaczynają od teraz życie niezależne od swojego stwórcy. Ich pełna wirów nowa egzystencja w czasach i w przestrzeni „galaktyki internetu” – mrocznej i niosącej różne niebezpieczeństwa – jest pisana już przez kogoś innego.

27 sierpnia 2015 roku odbyła się światowa premiera powieści, nawiązującej do millennijnego cyklu Larssona, pod polskim tytułem Co nas nie zabije. Jej autorem jest David Lagercrantz. Było to wydarzenie (literackie? komercyjne?) przygotowane z rozmachem: jednocześnie ze szwedzkim oryginałem ukazały się tłumaczenia na 38 języków. Bo to: „Książka, na którą czeka cały świat!”.

Jak powiedziała Jane Austen, autorka sześciu powieści, a przecież jednego dzieła swojego krótkiego życia: „Jeśli książka jest dobrze napisana, zawsze jest za krótka”. I dlatego powstają „dalsze ciągi”, jeden z typów nawiązań międzytekstowych. Przybierają różne postaci formalne: sequeli, prequeli, interqueli, remake’ów itp. Czasem przechodzą bez większego echa czytelniczego, niekiedy odnoszą pewien sukces. Czy porównywalny z kontynuowanym dziełem? Raczej nie, ale znajdują odbiorców, co tylko potwierdza magnetyczną siłę pierwszego ogniwa łańcucha intertekstowego.

Zwykle z zainteresowaniem czytam książki i oglądam filmy kontynuujące uznane dzieła (pójdę na Rambo 5!). Nawet jeśli nie stanęłam w długiej kolejce, by wejść w posiadanie Co nas nie zabije w dniu premiery, to przeczytałam książkę z napięciem właściwym powieściom sensacyjnym. Ale nie mogę pozbyć się myśli, która nasuwa mi się przy tej okazji, że twórca literatury (wielkiej, elitarnej, popularnej, gatunkowej – nieważne są te przymiotniki) bywa zastępowany przez producenta literatury, sprawnego, skutecznego, ale już nie tworzącego nowej jakości estetyczno-kulturowej literature workera. A jednak zaczynam czekać (i nie tylko ja) na piąty tom trylogii Millennium. Bo przecież nie miała to być trylogia.

Jak uczy historia – ta magistra vitae – le roi est mort, vive le roi! I to niezależnie od tego, kim jest i jaki jest (będzie) ten nowy król.