OGwPC

Już wiem, już wiem! Już wiem, po co zbudowano spory biurowiec tuż koło kampusu. Być może również po to, aby tam znalazły siedzibę bank i firma konsultingowa, ale z bardziej przyziemnej perspektywy patrząc, głównie po to, by na poziomie zerowym umieścić tam powszechnie dostępną stołówkę. Serwuje ona szeroki wybór dań w formule ,,bierz, co chcesz, zapłacisz w zależności od wagi”. Takie firmy działały już w innych miejscach i cieszyły się dużą popularnością wśród klientów, formuła jest bowiem bardzo wygodna, można wybrać spośród stosunkowo dużej oferty, można nałożyć na talerz tyle, ile się chce, i można pomieszać ,,niemieszalne”, zdawałoby się, produkty.

Ponieważ ostatnio dużo się mówi o związkach nauki z życiem i z gospodarką, wpadło mi go głowy, żeby spróbować naśladownictwa – może by tak uniwersytet ,,ściągnął” coś od najbliższego sąsiada. Oczywiście z formalnych względów trzeba by tam powołać jakąś jednostkę organizacyjną, stawiając na jej czele najpierw kierownika, ale z czasem… kto wie? Może dziekana, a może nawet specjalnego prorektora ds. oddziału gastronomicznego w pobliżu campusu (w skrócie OGwPC – niekiedy skróty brzmią poważniej od samej nazwy). Jakkolwiek by było, OGwPC prowadziłby działalność w zakresie oferowania usług oraz ich komercjalizacji albo – po polsku – urynkowienia. Zbieraliby oferty ze wszystkich wydziałów, wystawiali na tacach i określaliby uśrednioną cenę. A potem każdy mógłby sobie wybrać i zapłacić według wagi. Można by na przykład nałożyć sobie kilka deko ułamków, do tego dwa pęczki literatury, jeden polskiej, a drugi obcojęzycznej (np. chińskiej, jeśli ktoś preferuje kuchnię dalekowschodnią), popić to roztworem wody królewskiej i na deser wziąć jakieś frykasy, np. kodeks w sosie kognitywistycznym albo cielące się lody z polewą magnetycznie miękką podawane w temperaturze ciekłego azotu. Potem to wszystko się zważy i zapłaci po 3,59 od stu gramów. À propos ,,stu gramów” – być może na trawienie trzeba będzie coś wypić bardziej konkretnego, ale to już nie w stołówce przy kampusie, bo tam – niestety – nie serwują dorosłych płynów. Może by spróbować na którymkolwiek z wydziałów, gdzie się używa odczynników zawierających spirytus? Ponieważ na trawienie pomagają ziółka, koniecznie należałoby wejść w komitywę z biologami.

Mógłbym tak jeszcze snuć rozważania o kuchni molekularnej (zresztą kiedyś pojawiła się ona w Śląskiej Kawiarni Naukowej, działającej pod auspicjami UŚ – z siedzibą na Bankowej 14 – dziwne jak ten rozsypujący się budynek przyciąga rzesze użytkowników, którzy nie zrażają się wyglądem ani sypiącymi się na głowy sufitami), ale powoli zmierzam ku poincie.

Pointa zaś jest następująca: od lat widzimy nacisk na naukę, by była bliżej praktyki. Mniejsza o całą złożoność poszukiwań prawdy, które wymagają policzenia, zważenia i podzielenia. Mniejsza o to, że twierdzenia uczonych są głębsze niż to się podoba urzędnikom. Mniejsza o to, że pod pretekstem ,,dyskalkulii” swojego dziecka ktoś chce wycofania obowiązkowej matematyki na maturze. Pogoń za studentem i wydumane wskaźniki scholaryzacji (nie tylko u nas, tak się dzieje w całym cywilizowanym świecie, i to niestety do nas przychodzi) prowadzą do zamiany uniwersytetu w stołówkę, w której każdy komponuje dania na obraz i podobieństwo swoje. Jak mawia pewien mój znajomy: obrzydliwe!