Aby móc swobodnie opowiadać o świecie widzianym z perspektywy mrówki czy galaktyki, trzeba zachować w sobie ciekawość dziecka i budować pewność siebie opartą na rzetelnie zdobywanej wiedzy. O wciąż dostrzeganym pięknie świata, odpowiedziach na „najtrudniejsze pytania” i doświadczeniach związanych ze studiowaniem w ramach MISH oraz MISMP opowiada dr Łukasz Lamża, autor książki Przekrój przez Wszechświat, współpracownik Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie.
Moja droga do nauk przyrodniczych wiodła przez filozofię. Już na pierwszym roku studiów w ramach MISH natknąłem się na kwestie kosmologiczne. Miałem jednak wrażenie, że były one traktowane bardziej historycznie niż krytycznie: nazwisko, teoria, orientalnie brzmiące pojęcia itd. A mnie zaczęło interesować, czy tacy mądrzy panowie, jak Tales z Miletu, Anaksymander lub Pitagoras mieli rację? Czy ich intuicje dotyczące funkcjonowania świata przyrody były słuszne? Żeby się o tym przekonać, musiałem najpierw sam poszerzyć moją wiedzę o znane współcześnie naukowe fakty, zacząłem więc studiować fizykę w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Matematyczno-Przyrodniczych, także na Uniwersytecie Śląskim. Oczywiście musiałem zdać wszystkie egzaminy i powrócić między innymi do matematyki. Bolało, ale trzeba się było „zaciąć”. Na szczęście mieliśmy zorganizowane zajęcia wyrównawcze. Dla mnie, typowego humanisty, który nie miał styczności z królową nauk od czasów liceum, takie rozwiązanie okazało się zbawienne.
Na Uniwersytecie Śląskim atmosfera była świetna. Spotkałem wielu nauczycieli z autentyczną pasją. Mówili nam, żebyśmy nie bali się myśleć i dyskutować. Pracę magisterską pisałem pod kierunkiem prof. Piotra Łaciaka, oficjalnie z fenomenologii Edmunda Husserla. Mój promotor zgodził się na współpracę z prof. Markiem Biesiadą z Instytutu Fizyki UŚ, dzięki czemu moja praca mogła zyskać nieoficjalny rys kosmologiczny. O ile jednak na studiach filozoficznych pojawiały się elementy nauk przyrodniczych, o tyle trudno było praktykować filozofię na studiach fizycznych. Jeśli ktoś zaczynał „filozofować”, natychmiast wzywany był do tablicy i dostawał do obliczenia całkę (śmiech).
Obie te dyscypliny przyrównałbym do zabawy dziecka, które dopasowuje klocki do odpowiednich kształtów otworów, by wpadły do kubełka. W fizyce klocki te wykonane byłyby ze stali, w filozofii z pianki. Jeśli w fizyce nie otrzymam konkretnego wyniku w obliczeniach, powtarzam zadanie do skutku. W filozofii nie ma jednego wyniku, a pewne mniej pasujące elementy można „naginać”. Filozofia jest jak żeglowanie i w tym dostrzegam jej piękno.
Oczywiście naukowcy często bronią pojęć z zakresu swojej dziedziny. Załóżmy, że w ciągu kilkuset lat udało się wreszcie wypracować dobrze i ściśle zdefiniowane pojęcie, jak chociażby ewolucja. I nagle zjawia się ktoś, kto ośmiela się mówić, że ewoluuje kosmos. Pojawia się obawa, że człowiek ten znów chce „namieszać”. Korzystając jednak z dorobku pojęciowego różnych dyscyplin, staramy się traktować je jak alternatywne języki. Próbujemy patrzeć z szerszej perspektywy, z zachowaniem źródłowej zgodności definicyjnej, dlatego będę bronił możliwości terminologicznych zapożyczeń.
Rozprawę doktorską obroniłem na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie pod kierownictwem prof. Janusza Mączki, w grupie badawczej ks. prof. Michała Hellera. Wokół tego uniwersytetu powstało Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych i to jest teraz mój dom. Kiedy zacząłem zawodowo zajmować się popularyzacją nauki, okazało się, że w ludziach drzemie niesamowita ciekawość świata. Wystarczy tylko złamać pewne tabu i zacząć o tym mówić. Mnie bardzo pomagały próby tłumaczenia różnych zjawisk znajomym i rodzinie. Na początku wstydziłem się przyznać, że interesuję się galaktykami, genami, glebami czy pierwotniakami. Myślałem, że to trochę niepoważne. Dziecko może przyjść i powiedzieć: „Patrz: robaczek!”. Ale ja? W knajpie ze znajomymi rozpoczynający rozmowę o typach galaktyk? Raczej nie. A potem zacząłem prowadzić wykłady i warsztaty popularyzujące nauki ścisłe.
Na początku najbardziej zaskakująca okazała się tematyczna wszechobecność kwantów. Potrafiłem przez 45 minut mówić o wulkanach, wybuchających gwiazdach, oku mrówki czy śpiewach magnetosfery, a na końcu zawsze znalazł się ktoś, kto chciał wiedzieć, „jak to było naprawdę z Wielkim Wybuchem?” (śmiech). Im częściej powracał nurtujący temat, tym bardziej zmotywowany byłem, by się nim... nie zajmować. Od tych kwestii mamy noblistów i zapominamy, że najtrudniejsze fizyczne zagadnienia znajdują się na marginesie nauki. Zostawmy kwanty i kosmos, a przyjrzyjmy się temu, co jest bliżej nas: glebie, górom, owadom itd. Bądźmy jak dzieci, które zachowują tę cudowną ciekawość. Nie muszę rozmawiać z moim dwuipółletnim synem o kosmologii, ale gdy razem spacerujemy, on dostrzega nagle chmury, dziwi się, że są tak wysoko i pyta: czy tata ich dosięgnie... O to właśnie chodzi!