Rozmowa z prof. Jónem Vidarem Sigurdssonem z Uniwersytetu w Oslo

Islandia, Norwegia, Polska – coraz bliżej

Uniwersytet Śląski od tego roku akademickiego prowadzi cykl zajęć na temat społeczeństwa i kultury epoki wikingów, rozwoju literatury średniowiecznej Skandynawii oraz głównych motywów sag islandzkich. Wykłady oraz ćwiczenia zgrupowane w trzech modułach prowadzą znakomici specjaliści, wykładowcy z Uniwersytetu Islandzkiego w Reykjaviku i Uniwersytetu w Oslo.

Prof. Jón Vidar Sigurdsson, wykładowca z Uniwersytetu
w Oslo
Prof. Jón Vidar Sigurdsson, wykładowca z Uniwersytetu w Oslo

Urodził się pan profesor na Islandii, ale od prawie 30 lat mieszka w Norwegii. Czuje się pan bardziej Islandczykiem czy Norwegiem?

– Powiedziałbym, że jestem gdzieś pomiędzy – w połowie islandzki, w połowie norweski. Kiedy przyjeżdżam dziś do ojczyzny, obserwuję tam rzeczy, które mi się nie podobają. Ponieważ żyję już od tak wielu lat za granicą, czuję się na Islandii jak turysta. To nie oznacza, że zostanę na zawsze w Norwegii, wręcz przeciwnie: kiedy zakończę pracę na Uniwersytecie w Oslo i przejdę na emeryturę, na pewno wrócę w domu. Nie odcinam się od swoich korzeni. Teraz mam dwa domy, ale Islandia jest wciąż domem numer jeden. Mogę powiedzieć o sobie: „Lecę do domu do Oslo”, ale też „Lecę do domu do Reykjaviku”.

Proszę przybliżyć zagadnienia, którymi się pan profesor zajmuje.

– Gdybym miał wskazać rdzeń moich badań, byłyby to zagadnienia polityczne, religijne i kulturowe w Islandii i Norwegii od końca IX do połowy XIV wieku. Moja metodologia pozostaje pod wpływem antropologii społecznej, której przedmiotem zainteresowania jest człowiek jako istota tworząca kulturę w ramach określonej organizacji społecznej. Antropologia społeczna oddziaływała na mnie zwłaszcza w czasach moich studiów w Bergen. Wtedy się właściwie kształtowała, a ja byłem pod wielkim wpływem metod, które stosowała, i zagadnień, które poruszała, takich jak ważność kontaktów społecznych, ich umacnianie i utrzymywanie, proinces obdarowywania, przyjaźnie itd. Ważnym aspektem moich badań, zwłaszcza w pierwszych latach mojej kariery naukowej, było stworzenie systemu ewaluacji wiarygodności islandzkich sag rodowych i uczynienie go użytecznym do badań źródeł spisanych w XIII wieku, ale opisujących lata 930–1030 na Islandii, czyli stworzonych ponad 200 lat po dziejących się wydarzeniach. Zajmuję się wieloma aspektami stosunków w dawnych społecznościach nordyckich, między innymi funkcjonowaniem w nich dzieci i osób starszych. Po dokładnym przyjrzeniu się ich relacjom z resztą społeczeństwa odkryłem zaskakującą rzecz: okazało się bowiem, że w wielu kwestiach relacje te były negatywne! To zupełnie mnie zaskoczyło. Badałem też kulty świętych, ponieważ wiedza na temat jak największej liczby płaszczyzn życia społecznego pozwala stworzyć najbardziej kompleksowy jego opis. Nie skupiam się na jednym elemencie, lecz na wielu, które, rzecz jasna, są ze sobą ściśle powiązane. Dla przykładu: jeśli zajmujesz się jakimś lokalnym władcą, automatycznie musisz badać również jego poddanych, ich ubóstwo i nałożone na nich podatki.

Od kilku lat współpracuje pan profesor z Uniwersytetem Śląskim. Jak pan ocenia tę współpracę?

– Współpraca międzyuczelniana jest zawsze czymś pozytywnym i potrzebnym, ponieważ wszyscy uczymy się czegoś nowego od kolegów po fachu, oni też nas inspirują w badaniach. Dobrze mieć partnerów naukowych z zagranicy i staram się dbać o te kontakty od około sześciu, siedmiu lat poprzez systematyczną kooperację z Uniwersytetem Śląskim. Uważam, że taka współpraca niesie za sobą mnóstwo korzyści, także dla naszych studentów, którzy mogą spotkać się z innymi wykładowcami. W przypadku moich studentów to nie jestem już tylko ja i nasi mediewiści, bo przecież byliby tym skrajnie znudzeni (śmiech). Proces nauki uniwersyteckiej powinien być nastawiony na eksponowanie różnych rodzajów nauczania przez wielu wykładowców. Trzeba nieustannie inspirować i pokazywać im, że istnieją różne sposoby podejścia do problemów. Nie chodzi przecież wyłącznie o sprawowanie nad młodymi ludźmi nadzoru. Uważam się za szczęśliwca, bo mogę im asystować w zdobywaniu wiedzy i traktuję to jako nagrodę. Poza tym studenci też uczą nas, ponieważ to nie jest tak, że my, profesorowie, nie potrzebujemy pomocy. Rozmawianie z młodymi ludźmi o tym, co myślą i jak to rozumieją, uważam za najlepsze źródło inspiracji. Ten przepływ energii pomiędzy studentami i wykładowcami, ale w obu kierunkach, jest niezwykle ważny. Dlatego tak istotne jest podróżowanie za granicę i szukanie tam inspiracji.

Co sprawia, że historycy z Polski i ze Skandynawii tak mało wiedzą o swojej naukowej działalności i o jej wynikach?

– Największą przeszkodę stanowi oczywiście język. Szczerze mówiąc, ja też nie czytam po polsku (śmiech). I jest to o tyle wstydliwe, że wzajemna nieznajomość języka tworzy wyraźną granicę między historykami polskimi a skandynawskimi. Zaburza to zwłaszcza naszą aktywność badawczą wokół średniowiecza. Regiony leżące po obu stronach Bałtyku powinny być traktowane nie oddzielnie, lecz jako jedno duże terytorium. W ostatnich latach bardzo dobrą, ale wciąż niewystarczającą pracę wykonali na tym polu badacze niemieccy. Po naszej stronie leży obowiązek zachęcania, ośmielania skandynawskich studentów do nauki polskiego i analogicznie również strona polska powinna działać na rzecz popularyzacji języków skandynawskich. Jeśli ktoś chce się zajmować taką dziedziną wiedzy, jak historia średniowieczna Skandynawii czy Słowiańszczyzny, musi przywiązywać dużą wagę do nauki języków. Nie wystarczy zapoznać się z artykułami w języku angielskim rozsianymi po różnych książkach, ponieważ stanowią one raptem ułamek dostępnej wiedzy na ten temat.

Jest pan profesor w Polsce po raz pierwszy. Jakie były pana wyobrażenia o naszym kraju i o Polakach? To pytanie my, Polacy, zadajemy każdemu obcokrajowcowi.

– (śmiech) My, Islandczycy, robimy tak samo, gdy ktoś zawita na naszą wyspę! W 1984 roku po raz pierwszy nasz kraj odwiedził perkusista The Beatles Ringo Starr. Ledwo zszedł ze schodów swojego prywatnego odrzutowca, a czekający na niego islandzki reporter od razu wypalił: „Jak ci się podoba Islandia?”. Także pod tym względem zbytnio się nie różnimy (śmiech). Podczas wielu lat mojej pracy naukowej miałem szczęście zetknąć się z wieloma akademikami i studentami z Polski, wielu z nich było i jest moimi bardzo dobrymi studentami, na przykład doktoryzująca się na Uniwersytecie w Oslo Joanna Agnieszka Skorzewska, która pisze o Gudmundurze Arasonie, jednym ze średniowiecznych biskupów islandzkich i lokalnych świętych. Wielu Polaków spotkałem również w Norwegii i na Islandii, często z nimi rozmawiałem. Nie mogę powiedzieć, że miałem kompleksowy wgląd w specyfikę waszego kraju, niemniej jednak posiadałem pewne podstawowe wiadomości na temat polskiego społeczeństwa i tego, czego można się u was spodziewać. A teraz bardzo miło jest móc wreszcie przyjechać do Polski, poznać kolegów historyków i polskich studentów oraz utwierdzić się we wszystkich dobrych wyobrażeniach o waszym kraju.

Dlaczego warto – z perspektywy polskiego studenta – studiować w Oslo? Na jakie sytuacje w Skandynawii musiałaby się przygotować słowiańska dusza?

– Możliwość studiowania w innym państwie to w ogóle jedna z najważniejszych rzeczy – jeśli nie najważniejsza – dla dzisiejszych studentów. Trzeba ją wykorzystać. Moja rada brzmi: jeśli tylko możecie, wyjeźdźcie za granicę na semestr albo dwa. Powtarzam moim studentom w Oslo: „Spróbujcie wyjechać i spędzić przynajmniej jeden semestr poza Norwegią. Poznajcie inną kulturę, poznajcie innych studentów, poznajcie innych wykładowców”. To jest niebywale ważne dla młodych ludzi. A jeśli chodzi o specyfikę Norwegii, to polscy studenci muszą zdać sobie sprawę z tego, że koszty życia są tam znacznie wyższe niż w Polsce. To chyba jedyna różnica. Mamy dobrych nauczycieli akademickich, bogate zasoby biblioteczne. Oslo to świetne miejsce do studiowania i przyjeżdżają tu młodzi ludzie z całego świata. W jednej z moich grup ćwiczeniowych tylko pięć spośród trzydziestu pięciu osób jest Norwegami. Wyjeżdżając zatem na zagraniczną uczelnię, zyskuje się możliwość spotkania nie tylko lokalnych rówieśników. To po prostu ubogacające doświadczenie dla młodych ludzi.

Przypuszczam, że przeciętnemu norweskiemu studentowi historii z Oslo Polska jawi się jako terra incognita. Jakie działania Uniwersytetu Śląskiego mogłyby spowodować, że taki student chętnie przyjechałby do Katowic, by uczyć się historii lub innych przedmiotów?

– Nie, to nie tak. Dla norweskich studentów Polska na pewno nie jest nieznanym krajem. Mają podstawowe informacje na temat bieżących wydarzeń. Także dlatego, że przecież w ciągu ostatniej dekady mnóstwo waszych rodaków przyjechało do Norwegii i obecnie tam pracuje. Podobnie jak w przypadku naukowców, tak i w przypadku studentów największe trudności wiążą się z barierą językową – to ona w głównej mierze powstrzymuje Norwegów przed przyjazdem do Polski. Jestem przekonany, że jeśli zaproponowalibyście więcej kierunków i zajęć prowadzonych w języku angielskim, to o wiele więcej norweskich studentów chciałoby uczyć się właśnie w Polsce. Oni wyjeżdżają z reguły do krajów, w których takie kierunki funkcjonują. A polszczyzna jest na tyle wymagającym językiem, że zazwyczaj nawet w ciągu rocznego pobytu w waszym kraju nie da się jej nauczyć w wystarczającym stopniu. Ale może stanie się tak, że dzieci obecnych polskich imigrantów, które są przecież dwujęzyczne, chętniej będą w przyszłości przyjeżdżać na studia do Polski.

Autorzy: Tomasz Płosa
Fotografie: Agnieszka Sikora