„Gdyby nos Kleopatry był krótszy, inne byłyby losy świata” – napisał ongiś Blaise Pascal. To stwierdzenie dotyczące władczyni Egiptu, która szturmem zdobyła szańce Cezara, co nie udało się wcześniej niezliczonym wodzom, mogłoby służyć za motto zorganizowanej przez Studenckie Koło Naukowe Historyków UŚ konferencji, podczas której zastanawiano się, jak wielką rolę w dziejach ludzkości odgrywają emocje.
Od czasu, gdy rodzaj ludzki rozwinął umiejętności planowania wykraczającego poza najprostsze odruchy, w myślach każdego z decydentów rozstrzygających zarówno o błahych, jak i najpoważniejszych sprawach, stale obecne jest napięcie pomiędzy rozumem a emocjami. Żelazna logika i chłodna racjonalność ścierają się z całą paletą uczuć – począwszy od miłości i wrażliwości na piękno, przez przybierające różne postacie pożądanie, aż po zajadłą nienawiść. Efekty tych potyczek bywają rozmaite, niekiedy skłaniają do konstruowania dystopii, w których odpowiedni środek ma służyć tłumieniu emocji, będących zarzewiem wszelkich konfliktów, innym razem zaś – prowadzą do afirmacji życia w całej jego emocjonalnej rozciągłości.
O wadze dyskursu, w którym rozważamy, na ile uczucia są błogosławieństwem, a na ile przekleństwem człowieka, świadczy choćby i to, że skrzą się od nich wydarzenia, będące udziałem panteonów bóstw z różnych okresów i kręgów kulturowych. W mitologii skandynawskiej, pełnej emocji przez wzgląd na śmiertelność bogów, jedną z najważniejszych postaci jest Thor, który nader często w gniewie sięga po swój magiczny młot Mjölnir, co czyni go zresztą wdzięczną postacią do przeniesienia na srebrny ekran. Z kolei odziana w płaszcz z sokolich piór Freya stanowi przedmiot pożądania olbrzymów, bogów i ludzi, a sama dla zdobycia upragnionego złotego naszyjnika nie waha się przed folgowaniem swoim żądzom z czterema braćmi krasnoludami.
W bliższych nam wierzeniach słowiańskich mamy postać Trygława, który, zazdroszcząc stwarzającemu świat Perunowi, część stwórczego mułu ukrył w ustach, by stać się obiektem odrobinę niezręcznej wdzięczności osób rozkochanych w górach, które to powstały z późniejszego Trygławowego splunięcia. W innych historiach pojawiają się wyjęci z płócien Jacka Malczewskiego nieszczęśnicy, uwiedzieni i załaskotani przez rusałki i dziwożony, złośliwy duch stukacz o uroczej aparycji „niewielkiej włochatej kulki z błyszczącymi oczyma, osadzonej na patykowych nogach” czy też tęsknice – demony wprawiające ludzi w stan głębokiego smutku.
Rolę emocji na przestrzeni dziejów można dostrzec szczególnie wyraźnie przy okazji narodzin dzieci i związanych z nimi rytuałów. Jak wzmiankuje kronika Galla Anonima, dla otrzymania potomka uciekano się zarówno do postów i darów dla biednych, jak i błagań do wyższych instancji – czy były to modlitwy do św. Idziego czy rytuały magiczne. Sakralny wymiar poczęcia uwidocznił się zwłaszcza przy wystaranych przez Władysława Hermana i Judytę cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego.
Kobietom ciężarnym zakazywano w średniowieczu spoglądania na Księżyc, zażywania kąpieli, spożywania mięsa zajęczego (bo dziecko będzie płochliwe i może mieć wyłupiaste oczy) i – co akurat wydaje się dość racjonalne – przechodzenia przez płoty. Sam poród miał się odbywać na skórze niedźwiedziej, pod którą umieszczano siekierę dla złagodzenia bólu, a post factum symbolicznie – choć moc mogła zależeć od ilości wypitego miodu – uderzano nią matkę w głowę. Siekiera służyła również starożytnym Germanom jako swoisty artefakt, który, zabrany do łoża rozkoszy, miał zwiększyć szansę na spłodzenie dziecka płci męskiej.
Wśród tematów wystąpień znalazły się też „subtelne wzruszenia piekielnych histeryczek”, czyli diagnoza wpływu emocjonalności na kształtowanie kobiecości w XIX w., czy analiza socjalizacji wtórnej w armii za pomocą przekleństw na przykładzie przemowy generała Pattona, który tak tłumaczył się ze skali używania wulgaryzmów: „Nie poprowadzisz armii bez bluźnierstw, co więcej muszą to być elokwentne bluźnierstwa. Armia bez przekleństw nie wywalczyłaby sobie drogi z obsikanej papierowej torby. Co do moich komentarzy – na Boga, po prostu czasem daję się ponieść swojej własnej elokwencji”.
Znakomitym kontrapunktem dla pozostałych referatów była zaś historia Iana Curtisa – lidera grupy Joy Division, a zarazem postaci nieoczywistej i rozerwanej wewnętrznie. Curtis, który na pierwsze muzyczne przesłuchanie przyszedł ubrany tylko w poszewkę od poduszki, na scenie był mniej piosenkarzem, a bardziej szamanem, który wprowadza wszystkich w trans. Mając 22 lata, śpiewał „pamiętam, kiedy byliśmy młodzi”, a dwa lata później popełnił samobójstwo, obok żalu pozostawiając utwór, którego tytuł został wyryty na jego nagrobku – Love will tear us apart.
Ciekawym przedmiotem dyskusji stały się też współczesne artefakty pamięci i miejsca, takie jak strychy czy piwnice, w których składujemy rzeczy niepotrzebne, ale zarazem takie, których z jakiegoś powodu nie chcemy wyrzucić. Tak jak i nie odrzucamy, z pozoru najmniej właściwych, myśli i odczuć, podług Mickiewiczowskiego „nie, tego rozkazu…”.
Czy wszystkich nas bowiem nie dopada czasem jakaś demoniczna tęsknica?