Zielona zasłona miłosierdzia

Pod koniec marca przebywał w Polsce Jego Wysokość Książę Walii i Następca Tronu Zjednoczonego Królestwa Karol, skądinąd Windsor. Przybył tu wraz ze swoją małżonką (następczynią nieodżałowanej Diany), aby zobaczyć żubry w Białowieży, spróbować tatarskich potraw na Podlasiu, odwiedzić polskich żołnierzy wybierających się do Afganistanu i… przyjrzeć się pozostałościom po zamkach dolnośląskich. Prasa nawet spekulowała, czy książę nie zechce któregoś kupić, ale świta książęca wyjaśniła, że to nie w kupnie rzecz, tylko w szczytnej idei ratowania zabytków kultury materialnej. Po uratowaniu będą one służyć społeczności lokalnej i oddziaływać na nią poprzez szerzenie wzorców kulturowych oraz rozpowszechnienie upraw ekologicznych. Znaczy to, że mniej więcej książę robi to, za co Unia Europejska premiuje nasz Uniwersytet w ramach programów typu UPGOW. Być może księstwo też są dotowani przez UE? Taka mi przyszła do głowy refleksja na marginesie owej wizyty.
Druga refleksja, którą się dzielę, to raczej pytanie. Dlaczego książę Karol pojechał na Dolny Śląsk szukać ruin? Dlaczego nie trafił na Śląsk Górny? A ponadto, czy rzeczywiście ruiny zamkowe są tak atrakcyjne, żeby im poświęcać uwagę, a co ważniejsze, pieniądze? Weźmy na przykład taki Uniwersytet Śląski. Ruin czy niemal gotowych zabytków tu nie brakuje. Brakuje tylko środków na ich konserwację, bo o remoncie nawet nie ośmielam się wspominać. Istnieje co prawda podobno program ratowania uniwersyteckich zabytków, przy tej okazji zawsze się wymienia gmach Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska przy ul. Jagiellońskiej, ale nie słychać o pieniądzach na ten cel. Miejmy wszelako nadzieję, że jednak się te pieniądze gdzieś objawią. Może Unia coś da, może miasto wspomoże, a może jakiś arystokrata zechce mieć kaprys za pieniądze podatników – zwłaszcza, jeśli w tym budynku o bardzo długiej tradycji edukacyjnej sam pobierał nauki.
Jednak takich budynków, potrzebujących wsparcia, jest u nas więcej, choć nie wszystkie są tak ładne i cenne jak te przedwojenne. Niestety, część z nich to pozostałość po PRL-u, a niezależnie od poglądów, nie lubimy przeszłości peerelowskiej (choć wciąż spora grupa urodziła się w czasach Polski Ludowej). Nie podoba nam się ani architektura, ani funkcjonalność, ani wreszcie tradycja. Szkoda, bo lata lecą i powoli, choć nieubłaganie, budynki te stają się przedmiotem konserwatorskiej troski, albo stałyby się, gdyby udało się namówić jakiegoś konserwatora – zwłaszcza konserwatora zabytków.
W miastach aglomeracji górnośląskiej istnieje zresztą sporo budynków już uznanych za zabytki, które z braku właściciela lub z powodu istnienia właściciela, dobiegają – jedne wolniej, inne szybciej – kresu swojego żywota. W samych Katowicach sporo jest takich opuszczonych ,,skorup”, poczynając od zabytkowego dworca kolejowego, od którego nazwę bierze ul. Dworcowa. Szkoda, że księstwo nie zechcieli zwrócić uwagi na te niszczejące świadectwa niegdysiejszej zamożności. Szkoda, że władze nie mają pomysłu na wyjście z impasu. Dobrze, że idzie wiosna i wkrótce wszystko się zazieleni.