Szczęśliwy naród, którego kroniki są nudne. Ta przypisywana Monteskiuszowi sentencja stawia nas w roli cierpiętników dodatkowo obciążonych dziedzicznym fatalizmem. Są jednak ludzie, którym tego jeszcze mało i starają się jak mogą by kroniki te jeszcze "uatrakcyjnić". Takim łowcą narodowych "atrakcji" jest niewątpliwie Stanisław Michalkiewicz (w pewnych kręgach zwany redaktorem), którego wystąpienie na okolicznościowej "wieczornicy" - kończącej tegoroczny sezon tropienia agentury - w Międzylesiu, pozwoli niewątpliwie podjąć gończym nowe tropy. "Stan wojenny (dowodził Michalkiewicz, a ja podaję za "polskojęzyczną" Gazetą Wyborczą 15.12.08.) został w Polsce wprowadzony 17 września 1939 r. (inwazja sowiecka) i trwa nadal". Jak się okazuje: historia - w przeciwieństwie do alkoholu - może być nadużywana w dowolnych ilościach i stosowana w różnorodnych koktajlowych kombinacjach. Uczestnikom wieczornicy nie przeszkadzało nawet to, że nadużywający nie mają zbyt mocnych głów. Jako człowiek słabego charakteru ledwie troszkę sobie dziabnąłem, a już spod łóżka wypełzła mi całkiem zgrabna koncepcyjka. Zgodnie z nią - wszystkiemu winni są szwoleżerowie. Cóż takiego zrobili lekkokonni? Ano, dali się zmanipulować i przez swoją przereklamowaną szarżę narazili na szwank międzynarodowe zasługi pana prezydenta. Przecież wiadomo było, że szturm pod gruzińskim Birbante Rocca, gdzie prezydent stawiał czoła całej Armii Czerwonej będzie złośliwie porównywany z atakiem szwoleżerów mającym miejsce równo (dziwny ten zbieg okoliczności, prawda?) 200 lat wcześniej pod Somosierrą. Ku zdziwieniu wybitnych autorytetów z Kancelarii Prezydenckiej; w porównaniach tych Lech Kaczyński nie zawsze przeważał nad szwoleżerami. Można to oczywiście złożyć na karb niezrozumiałej sympatii prezydenta do różnych centaurów, którzy otwierają każdą defiladę z okazji 11 listopada. Niestety, prezydenccy "piarowcy" nie wyczuwają, że za tymi konnymi formacjami ciągnie się podejrzany fetor moralnej zgnilizny. Posłuchajcie choćby tych pułkowych pieśni. Ta na przykład o "malowanych dzieciach", jednoznacznie sugeruje obyczajowe rozchwianie Polek, gotowych polecieć (w celu, który wolę przemilczeć) nie bacząc na odpowiedzialność, jaka na nich spoczywa. Nawet bogobojnym wdowom nie darowano tego upokorzenia. A to plugastwo: Hej dziewczyny w górę kiecki, jedzie ułan jazłowiecki? Nie dość, że uwłacza niewieściej godności to jeszcze naraża ją (niewiastę a nie godność) na zapalenie pęcherza moczowego. Skoro już jesteśmy przy narodowym święcie, to i tu znajdziemy wyraźny ślad kreciej roboty, prowadzący wprost do WSI. Oto niejaki Julian Tuwim, bliżej znany jako sympatyk Bolesława Bieruta, rzekomy poeta. Chcąc zohydzić piękny bal w teatrze - zwany również Galą - już w 1936 roku zaplanował paszkwil nazwany (ładny mi przypadek) "Balem w operze". Dziwnym zbiegiem okoliczności mamy tam i taki oto passus: Dżawachadze, prync gruziński, Rwie zębami tyłek świński. Oto do czego posuwają się wrogowie zazdrośni o międzynarodowe laury prezydenta.
Nie zdążyłem ze swoim rewelacjami do Międzylesia. Nie ja jeden zresztą byłem tam nieobecny. Weźmy choćby przewodnie hasło tej imprezy: "Zima wasza - Polska nasza". Wszyscy, nieco tylko starsi od naczelnych IPN-owskich inkwizytorów pamiętają to hasło pierwszych miesięcy stanu wojennego: "Zima wasza - wiosna nasza...", a lato Muminków dodawali cynicy nieczuli na podniosłą atmosferę konspiry. W Międzylesiu o Muminkach nie było już mowy. Czyżby kolejna po Teletubisiach i Raczku afera obyczajowa? A może niepotrzebnie się kojarzą?