Napisałem kiedyś w Gazecie Uniwersyteckiej tekst o tym, że chcieć to móc i jako jeden z przykładów podałem klub studencki "Pod Rurą". 0 tym gdzie jest ten klub i co za gusła tam odprawiają - wiedzą wszyscy, no może prawie wszyscy. Mało kto jednak wie, że studencki klub "Pod Rurą" to jedyny dochodowy klub na Uniwersytecie Śląskim.
Jako przedstawiciel Samorządu Studenckiego naszej uczelni nie mogłem ich nie chwalić. Z wszystkich innych przybytków studenckiej kultury i rozrywki słyszałem tylko przeciągły jęk i narzekania (a czasem po prostu żebraninę); a to dofinansowanie koncertu, bo na "artystę" przyszło pięć osób, a to sprzętu brakuje, a to brakuje żarowek itp. ... Kolesie z "Rury" mieli trochę tzw. fuksa: lokalizacja klubu w centrum miasta, zero sąsiadów w najbliższej okolicy... szczęście i myślenie wybitnie kapitalistyczne, spowodowały, no co tu dużo ukrywać, strumyczek kasy w używanych banknotach.
Jak dowodzi fizykoekonomia, z pieniędzmi jest jak z reakcją łańcuchową - byleby dobrze inwestować. "Rura" inwestowała znakomicie. Stać ich było na artystów z pierwszej ligi - a to przyciąga i publiczność i tzw. publicity. Sam zrobiłem kilka materiałów dziennikarskich "Pod Rurą" i nigdy nie byłem jedynym żurnalistą na imprezie. Klub przyciągał i Wyborczą i Dziennik i Radio, TV. A to jest właśnie katalizator wszystkich fizykoekonomicznych reakcji. Doskonałe, głośne (ale nie dosłownie) koncerty i publiczność, zdecydowanie inna, niż ta z filharmonii a zarazem nie tak anonimowa jak ta w Spodku. To właśnie stworzyło atmosferę klubu, miejsca gdzie można było wypić herbatę, wypalić paczkę papierosów i przegadać cały wieczór z szefem i jego nastoletnim synem.
"Rura" dostosowała się też doskonale do środowiska, bardzo pojemnie nazwanego alternatywnym, środowiska tyleż licznego, co aktywnego. Jeżeli punk rock to dla was "EXPLOITED" i irokez na głowie, nigdy nie pojmiecie faktu, że na tzw. pogotekę, czyli potańcówkę przy dźwiękach ze starych płyt (tylko trzeba wiedzieć jakich) przychodzi tysiąc osób (niezorientowanych informuję, że przy 300 osobach w klubie jest już bardzo gorąco i tłoczno), że nie wspomnę o koncertach, czy o zwykłej giełdzie kaset, płyt, koszulek i całego tego rock'n'rollowego "badziewia", na którą przyjeżdżają raz w miesiącu szczeniaki z całej niemal południowej Polski.
Publika jest, artyści są, forsa jest, klub jest na 102, w czym więc problem? I tu, po tym przydługawym nieco wywodzie, pojawia się słowo "problem".
Otóż ekipa klubu "Pod Rurą" dostała (z nowym rokiem akademickimi) wymówienie od swojego Dziekana. Argumentów jest sporo: głośno, dymno, niebezpiecznie, przede wszystkim zaś mało studencko, bo ta młodzież jakaś taka anormalna długie włosy, skórzane kurtki, pewnie nawet tatuaże.... Teraz, gdy to piszę, ciarki mi chodzą po plecach bo, kurcze, odpowiadam temu rysopisowi. Nie wiem co robić, iść najpierw do psychologa, czy do fryzjera?
Fakt, faktem, dzięki długowłosym (prawda: nie tylko studentom) i innym dziwakom, dzięki reakcji fizykoekonomicznej i jej katalizatorowi, studencki klub "Pod Rurą" wyszedł z historycznego już cienia "Akantu" i przeżył bezsprzecznie okres swojej świetności.
Ekipa z "Rury" zwinęła więc mamle i odeszła, a ponieważ są to bardzo łebskie chłopaki szybko dali sobie radę, wykupując stary dworzec PKP w samym centrum Katowic. Długowłose towarzystwo z daleka będzie teraz omijać Uniwersytet, przynajmniej po zajęciach.
W zasadzie z zaistniałej sytuacji mogą być same korzyści. Fakt faktem, że z powodu braku miejsca imprezy "Pod Rurą" zaczęły być męczące i trochę niebezpieczne; ścisk, chaos, gwar i deptanie po nogach miejmy nadzieję odeszły już w zapomnienie. Mam taką nadzieję, że w nowym klubie pogadam sobie z kimś "anormalnym" w mniej "gorącej" atmosferze.
A "Rura"? Cóż. odeszły z niej wszystkie bez wyjątku atrakcje, nawet koła dyskusyjne (co mnie wkurza najbardziej). Zostaje kawiarenka dla grzecznych studentek jako alternatywa dla znajdującego się nad klubem sklepu kosmetycznego. Pozostała nazwa klubu, rzecz nie bez znaczenia, pozostaje przyzwyczajenie wielu ludzi do tego miejsca i nie można tego zmarnować. Zdaję sobie sprawę z faktu, że nowa Rada klubu będzie mieć nielekkie zadanie. Ale być może (głęboko w to wierzę) podejmie wyzwanie i właśnie w tych przytulnych, świeżo wyremontowanych pomieszczeniach, będzie można przygotowywać bardziej kameralne imprezy. Wierzę, że "Pod Rurę" będzie przychodzić bardziej wysublimowana publiczność, skłonna zapłacić więcej za tzw. wjazd. Czekam na klubowe spektakle teatralne, wystawy, jazz i akustyczne granie.
Jako człowiek z samorządu mam zamiar bacznie się przyglądać działalności Tego klubu. Czuje się też zobowiązany do tego, by informować Was o jego funkcjonowaniu w nowych warunkach, co bez wątpienia uczynię przy najbliższej okazji.