Z niepokojem, ale i ciekawością oczekiwałam na pierwszy dzień października, który miał się stać nie tylko dla mnie, ale i dla wielu tegorocznych maturzystów rozpoczęciem nowego, nieznanego dotychczas życia.
Tuż przed owym dniem otrzymałam z uczelni list informujący, że zostałam wytypowana do uczestnictwa w uczelnianej inauguracji roku akademickiego. W przeciwieństwie do rodziców byłam tylko średnio zachwycona. Obawiałam się, że będzie to zwykły "szkolny apel" z nudnymi przemówieniami, a moja rola będzie ograniczała się do biernego słuchania i klaskania od czasu do czasu.
1 października zjawiłam się na uczelni ubrana w przepisowe biało-czarne "ubranko". Podobnie jak moje koleżanki i koledzy byłam bardzo przejęta ale i ...zdziwiona! Nie przypuszczałam, że dane mi będzie w tym dniu zobaczyć prominentne osoby miasta i regionu. Zaskoczeniem były również stroje rektorskie i senatu. Koleżanka z prawej oświadczyła, że czuje się jak na dworze królewskim i śmieszy ja to całe "przedstawienie". Istotnie kilkanaście osób w togach i zabawnych czapeczkach, tzw.biretach mogło sprawiać takie wrażenie. "Królewski" ton nadawały im głównie złote łańcuchy na szyi; myśl o ich ciężarze wywołała u mnie współczucie. Jednak przyglądaliśmy się tym osobom z zaciekawieniem czując, że oto dzieje się coś ważnego.
W pewnym momencie zostaliśmy wyrwani z rozmyślań i zaproszeni do zejścia na dół, gdzie jedna z owych dziwnie ubranych ośób (okazał się nia prorektor ds.nauczania prof.dr hab.Andrzej Jankowski) dokonała immatrykulacji, co miało znaczyć, że jesteśmy już prawdziwymi studentami. W tym momencie jednak nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Byłam przejęta i chwiałam się na zbyt wysokich szpilkach czując, że wszyscy na nas patrzą. A do tego kamery fotoreporterów paraliżujące moje ruchy. Bałam się mrugnąć, podrapać w swędzacy nagle nos, czy przestapić z odrętwiałej nogi na drugą.
Jedna z dziewczyn z pierwszego rzędu niebacznie zabrała ze soba torebkę i nie wiedziała co z nią począć podczas ślubowania i wręczania indeksów tak, że coś się tam poplątało. Wreszcie koniec! Wracając na górę o mało się nie przewróciłam, gdy chłopak idący za mną nadepnął na moją spódnicę. Naprawdę czułam się szczęśliwa mogąc wreszcie usiąść na swoim miejscu. Dopiero wtedy dotarto do mnie, że to, co tak kurczowo ściskam w ręce - to indeks!
Jakież w tym momencie mogło mieć dla nas znaczenie dekorowanie niektórych pracowników uczelni krzyżami zasługi, nawet jeśli aktu dekoracji dokonywał sam wojewoda katowicki.
Potem jeszcze rozśmieszył mnie "Pan"; który uderzył berłem w stolik i oświadczył, że w ten sposób otwiera XXVI rok akademicki Uniwersytetu Śliskiego.
Pod koniec uroczystości - aby "tradycji stało się zadość" - został przedstawiony wykład inauguracyjny. Dotyczył on państwa rzymskiego w "roku 4 cesarzy". Niedawno czytałam "Poczet cesarzy rzymskich" A.Krawczuka więc wykfad był dla mnie ciekawy. Ale sąsiadka z prawej nudziła się i dyskretnie ziewała.
Tak więc mój nowy "szkolny apel" z wielu powodow okazał się wcale nie nudny. Przede mną - mam nadzieję - jeszcze cztery takie apele.