Rektor prof. Pazdan jakiś czas temu słyszał, że m/s Uniwersytet Śląski został sprzedany za granicę. Panie w Bibliotece Głównej, gdzie szukałem pewnych śladów statku, także były przekonane, że już go nie ma. Tymczasem zbudowany w 1978 roku i oddany do eksploatacji w maju roku następnego 33 tysięcznik m/s Uniwersytet Śląski ma się dobrze, pływa pod polską banderą, bez zmiany nazwy u tego samego armatora - w Polskiej Żegludze Morskiej, chociaż wozi niepolskie ładunki dla obcych kontrahentów, a w kraju bywa rzadko, właściwie tylko na okresowe remonty, bo to jednak taniej.
Aby odtworzyć słabo dziś pamiętany w społeczności uniwersytetu epizod - patronat uczelni nad statkiem zbudowanym przed 15 laty w Stoczni Szczecińskiej (dawniej im. Adolfa Warskiego, dziś tylko: S.A.) umówiłem się na wizytę u emerytowanej profesor naszej uczelni, byłej dyrektor Instytutu Socjologii Pani Wandy Mrozek. Pani Profesor była matką chrzestną statku, odbyła na nim dwumiesięczną podróż do Zatoki Meksykańskiej i przez kilka lat utrzymywała kontakty ze swym chrześniakiem, jego armatorem a także ze stowarzyszeniem matek chrzestnych przy PŻM.
Na wstępie wizyty dowiedziałem się, że Pani Profesor także nie wie nic pewnego, aktualnego o statku. Okres stanu wojennego pozrywał znacznie bardziej prozaiczne kontakty i łączności niż łączność ze statkiem. Wprawdzie po jakimś czasie PŻM wznowił zaproszenia na czerwcowe spotkania przy okazji Dni Morza, ale nie było już regularnych komunikatów (co praktykowano poprzednio) o tym gdzie aktualnie i w najbliższym czasie będą znajdowały się statki noszące charakterystyczny znak armatorski PŻM. Ale cofnijmy się do samego początku.
- Pamiętam - opowiada prof. Mrozkowa wszystko odbyło się dosyć szybko. Zatelefonował do mnie ówczesny rektor prof. Henryk Rechowicz pytając czy zgodzę się być matką chrzestną statku, któremu ma patronować nasz uniwersytet. Oczywiście ucieszyłam się i przyjęłam ten dosyć niecodzienny zaszczyt. Na przygotowania było niewiele czasu. Pojechałam z dużymi emocjami, które wzrosły jeszcze bardziej na miejscu w Szczecinie gdy zorientowałam się jak ważne jest aby cała ceremonia chrztu i wodowania odbyła się bez żadnych potknięć (także z mojej strony) - bo jakiekolwiek nie daj Boże potknięcia, mogą rzutować na całą przyszłość statku. Ludzie morza, także budowniczowie statków są przesądni, podobnie zresztą jak inne grupy zawodowe, których praca w dużym stopniu podlega oddziaływaniu żywiołów. Ale wszystko poszło dobrze: formułę chrztu wypowiedziałam jednym tchem, butelka szampana rozbiła się prawidłowo i kadłub statku gładko spłynął na wodę po przecięciu przeze mnie specjalnym toporkiem ostatniej, symbolicznej linki utrzymującej statek na lądzie. Toporek i korek od butelki szampana otrzymałam na pamiątkę i po powrocie przekazałam do uniwersyteckiej salki muzealnej. Teraz trochę żałuję, bo muzeum jak mi wiadomo, zlikwidowano i pewnie oba te przedmioty gdzieś zaginęły.
Po kilku miesiącach, w maju 1979 roku do Szczecina jeszcze raz pojechała delegacja uczelni na uroczyste podniesienie bandery na m/s Uniwersytet Śląski. Była w tej delegacji oczywiście Pani Profesor Mrozkowa, był ówczesny prorektor, dobrze tę wyprawę pamiętający prof. Pazdan, był także Zespół "Katowice".
A w sierpniu i wrześniu prof. Mrozkowa, korzystając z odwiecznego przywileju matek chrzestnych, odbyła na statku długą podróż poprzez Hamburg aż do Zatoki Meksykańskiej.
- Załoga statku - wspomina ten rejs Pani Profesor - liczyła dwadzieścia trzy osoby. W tę podróż popłynęły także żona kapitana i żona kucharza. Ja, płynąca pierwszy raz, nie miałam żadnych problemów z adaptacja do warunków morskich, a przecież kilkakrotnie szliśmy w nie byle jakich sztormach atlantyckich. Wszystko było dla mnie nowe i bardzo chłonęłam tę wielką przygodę. Załoga z kapitanem Antonim Tatarskim była nadzwyczaj sympatyczna i gościnna, warunki luksusowe. Dwukrotnie wygłaszałam prelekcje dla załogi na tematy z mojej dziedziny naukowej. Gdy zaczynałam mówić o powojennych przemianach rodziny śląskiej (pracowałam w tej podróży nad książką na ten temat) prelekacja przekształcała się w dyskusję o rodzinie w ogóle a kończyła się niezmiennie na specyfice i problemach rodziny marynarskiej, przy czym często stawiano mi bardzo konkretne pytania, oczekując również konkretnych odpowiedzi, wręcz porad.
Masowiec "Uniwersytet Śląski" w pierwszym okresie swej służby morskiej generalnie kursował po tej samej trasie i na ogół z tymi samymi ładunkami: ze Szczecina płynął z polskim węglem do któregoś z zachodnioeuropejskich portów, potem, najczęściej "na pusto", czyli bez ładunku, pod balastem wykonywał skok przez Atlantyk, po to aby w którymś z portów Zatoki Meksykańskiej załadować paszę (zboże, kukurydza) dla polskiego rolnictwa. Nie trwało to bardzo długo, gdyż jak pamiętamy, eksport węgla zaczął dosyć szybko maleć, rychło również nastał kres gigantycznego importu pasz.
Kapitan ż.w. Antoni Tatarski - pierwszy kapitan naszego statku - dowodził nim przez dwa lata. Załogi zmieniały się jeszcze czyściej, bywało, iż po każdym rejsie. Trudno się zatem dziwić, że kontakty statku zarówno z matką chrzestną jak i z uniwersytetem stawały się coraz rzadsze, po kilku latach była to już tylko wymiana okolicznościowych telegramów na Dni Morza, nowy rok i Dzień Nauczyciela, a od 3-4 lat nawet i to ustało. Tylko Pani Profesor regularnie otrzymuje miesięcznik PŻM "Bryza" i zaproszenia do Szczecina na zjazdy matek chrzestnych przy okazji Dni Morza. - Jakoś nie bardzo mogłam z tych zaproszeń korzystać mówi Pani Profesor - bo najczęściej odbywa się to w okolicy moich imienin, które przywykłam spędzać w gronie najbliższych. Najbardziej brak mi kontaktu lub przynajmniej wiedzy o tym gdzie aktualnie jest mój chrześniak, i kto nim dowodzi itp.
Aby ostatecznie ustalić czy jeszcze mamy swój statek - zatelefonowałem do Polskiej Żeglugi Morskiej, gdzie w biurze dyrektora naczelnego poinformowano mnie, że: m/s Uniwersytet Śląski jest, ma się dobrze, pływa pod polską banderą i w barwach "Żeglugi Polskiej SA", pod polskim kapitanem i niezmiennie z polskimi załogami jakkolwiek pracuje dla obcych i obce wozi ładunki. Za to, w zasadzie, na tej samej trasie - między Europą zachodnią a Zatoką Meksykańską. Obecnie jest w swej 107 podróży do Nowego Orleanu a dowodzi nim kpt.ż. w. Ryszard Wasik. Ostatni raz w kraju imiennik uniwersytetu był w czerwcu ub. roku - by się poddać remontowi, bo to jednak taniej. Kiedy będzie następny raz - trudno powiedzieć.
Pewien niepokój może budzić wiek statku: czternasty rok eksploatacji dla statku to wiek dojrzały. Jego armator - bywało - pozbywał się statków młodszych. Może się więc zdarzyć, że i nasz imiennik pójdzie w obce ręce, co będzie oznaczać kres jego historii jako m/s Uniwersytet Śląski. I wtedy trochę będzie żal... Chyba żeby armator uznał, iż m/s Uniwersytet Śląski na tyle jest statkiem szczęśliwym, że warto aby po morzach i oceanach zawsze pływał statek noszący to imię.
Na koniec pozostała do wyjaśnienia zagadka: co się stało z toporkiem, którym matka chrzestna uwolniła do wodowania kadłub naszego statku oraz z korkiem od szampana? Muzeum uniwersyteckie (salka tradycji) zlikwidowano, a eksponaty godne zachowania przejęła Biblioteka Główna. Otóż spieszę poinformować, przede wszystkim Panią Profesor Mrozkową, że toporek jest. Pokazano mi go w bibliotece, przechowywany jest w eleganckim pudełeczku wyściełanym aksamitem. Co się zaś tyczy korka - poszukiwania trwają.