- Tu tylko życie ma wartość... - powiedział nam na powitanie potężny Cygan. Jego lśniące, białe zęby (wyjątkowe w tym towarzystwie), niesamowicie kontrastowały z brudną, dawno niemytą twarzą - Szczęśliwego Nowego Roku - podał jeszcze brudniejszą rękę. Dziwnie zabrzmiały te słowa w tym miejscu; tyle samo w nich szczerości co gorzkiej ironii, tyle smutku co i radości. Dla nich nowy rok może być tylko lepszy ... oni wszyscy wiedzą, że od lat są na dnie.
Trudno uwierzyć, że to w czym uczestniczymy jest najprawdziwszą zabawą sylwestrową. Tak bardzo każde z nas zostało napiętnowane "zwyczajnym życiem" szarego mieszczucha, że sylwester bez pięknych kreacji, fryzur i całego tego blichtru nie jest możliwy. Pierwszy bodziec, który zaatakował nasze zmysły, zmusił do przestawienia się na nową rzeczywistość. Odór ponad setki ludzi od lat chyba nie mytych mieszał się z odorem moczu i kału.
Przyjechali z całej Polski, by na katowickim dworcu PKP jak co roku spotkać się wśród przyjaciół. - Tylko tutaj możemy powitać Nowy Rok i nie zostać odrzuceni... - mówi dwudziestokilkuletni były, bezdomny narkoman, który przyjechał z Zielonej Góry Znam wszystkich, to wspaniali ludzie... - nie wyglądają imponująco, ale msza w której uczestniczą taka jest. Szczerość przekracza tu wszelkie dopuszczalne granice, do jakich każdy z nas przywykł. Tu jedzenie resztek pomarańczy ze śmietnika, czy palenie niedopałków w czasie mszy nie jest efektem złego wychowania: tu można wszystko pod warunkiem absolutnej szczerości. Kiedy ksiądz - w geście uznanym za zbyt teatralny przytulał jednego z dorastających chłopców, został wyzwany od pedałów i o mało nie doszło do bójki.
Prawdą jest, że bez zaangażowania grupy księży i kleryków z Katowic nigdy by nie doszło do tego spotkania. Prawdą jest również, że ludzie dworców tak bardzo mają na uwadze ochronę najmłodszych ze swojej społeczności, że często dochodzi do niepotrzebnych nieporozumień. Jednak trudno się im dziwić, chcą szczerości a nie gestów czy słów bez pokrycia. Księża i klerycy z Katowic włożyli bardzo wiele wysiłku w zdobycie zaufania ludzi dworca. Przez ponad rok nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Dworzec ma własną wiarę i prawa. Nowych nikt tu nie potrzebuje. W końcu jednak udało się i sława nowych opiekunów duchowych rozniosła się powszystkich dworcowych barach, rurach ciepłowniczych i kanałach. Podczas mszy trudno było oprzeć się wrażeniu, że dla obecnych misterium jest koniecznością, którą należy przetrzymać aby dostać upragniony obyć może jeden z niewielu w Nowym Roku) gorący bigos i bułkę z serem. Zainteresowania tym co się dzieje wokół nikt prócz księży nie przejawiał. Jedynie gdy śpiewano kolędy ludzie ożywiali się na krótką chwilę. Wyjątkiem był Aja, który na co dzień obszukuje śmietniki w swoim rewirze. Krąży legenda, że Aja zostawił kiedyś worek z chlebem zebranym na śmietniku w autobusie, prosząc kierowcę by nie odjeżdżał, po czym wysiadł i udał się do budki po lody. Kiedy wróg autobus czekał, kierowca przez cały czas myślał, że chodzi o coś bardzo poważnego. Aja starał się zabawić towarzystwo, śpiewając najgłośniej i chociaż nie znał tekstu nie przeszkadzało to w niczym, bo przezabawnie wywijał swoimi niezwykle długimi rękami. Po mszy setka bezzębnych ust pożerała porcje bigosu, potem była buła z serem, jeszcze jedna kolęda i szara rzeczywistość. Wcześniej jednak ksiądz zarządził wyznanie wiary: "Czy wierzycie, że Chrystus żyje...?"- zapytał. Kto miał wolną chwilę, bo nie jadł czy nie palił, ten odpowiedział. Jedni byli za, inni przeciw, jak wszędzie. Największą wiarą popisał się Aja. "Dobrze godo, ja żyje, dobrze godo..." wykrzykiwał machając rękami. Ksiądz powiedział, że kiedyś będzie im lepiej. Zapanowało milczenie, nikt w to nie wierzył. Ktoś zaklął, splunął, ktoś zapalił niedopałka. Wśród smrodu moczu odlatywał ich stary rok, przyszedł nowy. W oczach mieli wspomnienia a może marzenia. - "Szczęśliwego Nowego Roku" - zakończył kapłan. Aja ziewnął i odpowiedział: Amen.