KOSZTY UZYSKANIA ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA

Jakoś zleciało, już święta za pasem. W chwili, gdy piszę ten felieton (18. XI. ), wygląda na to, że to ostatnie święta epoki pięćdziesięcioprocentowych odliczeń z powodu kosztów uzyskania przychodu. Co gorsza, są to pierwsze święta tej epoki, bowiem dopiero w tym roku udało się przekonać Ministerstwo Finansów, że praca na uczelni może być twórcza. Przynajmniej w pewnej części, o czym latające brygady kwestury pouczały nowomianowanych twórców przez całą jesień. Liczne procenty fruwały w powietrzu niczym babie lato, ludzie zastanawiali się, ile też czasu spędzili na tworzeniu, a ponieważ naturalne dla uczonych poczucie elegancji powstrzymywało ich przed wgłębianiem się w skomplikowane i zagmatwane sposoby odzyskania pieniędzy za twórczość w latach minionych, wyglądało na to, że nikt fiskusa nie będzie ścigał z powodu zaległości. Zapanowała atmosfera ogólnego, , Kochajmy się!" - urzędnicy bowiem jacy są, tacy są, lecz przecie w końcu zakwalifikowali pracowników naukowo- dydaktycznych do kategorii twórców.
Było to może ważniejsze niż te parę złotych, które przy okazji miały pozostać w kieszeniach. To, że uczeni tworzą był wszak odkryciem na miarę trzeciego tysiąclecia, odkryciem, nie wahajmy się użyć najbardziej radykalnych porównań, na miarę wiekopomnego odkrycia p. Jourdain, który skonstatował, iż mówi prozą. Takie odkrycie dokonane w ministerialnych gabinetach zasługiwało na wyrozumiałość ze strony niedocenianych, świeżo upieczonych twórców.

Jednak radość trwała krótko, nieco tylko dłużej niż lot rosyjskiej rakiety na Marsa, zakończony w głębinach Oceanu Spokojnego. Jak się o całej sprawie dowiedzieli prawodawcy nasi, tak od razu postanowili wykazać, że też potrafią tworzyć i stworzyli nowy przepis, znoszący wszelkie fiskalne uprzywilejowanie twórców jakichkolwiek. Splendor pozostał, lecz nie ma już za co kupić francuskiego koniaku i wytwornego tytoniu do fajki, bez których to narzędzi tworzenie, jak powszechnie wiadomo, napotyka na niesłychane trudności. I któż się wtedy odezwał? Kto się ujął za molami książkowymi, zużywającymi po nocach energię elektryczną w pogoni za światową nauką? Kto pomyślał o kosztach okularów i zabiegów doprowadzających do stanu używalności kręgosłupy powyginane nad biurkiem? Kto policzył te godziny spędzone w zamyśleniu, godziny, które nie stawały się lepiej płatne tylko dlatego, że wypadały w niedzielę? Może profesor Wiatr, uczony szef resortu? Nie, profesor Wiatr nie ponosi widocznie żadnych specjalnych kosztów pozyskania swoich wyników. On zresztą daje przykład - zadowala się zwykłym, skromnym orderem, przyznanym w tajemnicy i w dodatku nie pociągającym żadnych skutków finansowych. Ot, prawdziwy wyrobnik nauki, który pracuje wyłącznie dla przyjemności. Nie wypina piersi po odznaczenia - jak już przypną, to nie zrzuci, wszak kultura zobowiązuje, ale żeby koło ceremonii czynić rozgłos - co to, to nie. A przecież obiektywnie trzeba przyznać, że koszty sprawowania funkcji ministra edukacji narodowej nie są małe. Zwłaszcza tu na Śląsku wiemy, ile kosztuje czyszczenie garnituru, choć rzadko zdarza się nam czyścić go z nabiału.

Pierwszy w obronie materialnej pozycji twórców odezwał się obrońca twórców profesjonalnych, amatorskich, żeńskich, męskich i nijakich, piszących, śpiewających i tańczących, wierzących i niewierzących, żyjących i nieżyjących, krótko mówiąc min. Podkański, niech mu gwiazdka wigilijna mocno świeci. Trudno powiedzieć, czy pan minister zdaje sobie sprawę z tego, co my tu tworzymy na uczelni oraz ile nas to kosztuje, lecz jego ludowa intuicja, iż w razie zagrożenia trzeba się bronić wspólnie - fizycy jądrowi i wierszokleci disco-polo w jednym szeregu - intuicja ta zasługuje na podkreślenie. Właściwie szkoda, że przy podziale resortów w ramach koalicji edukacja nie przypadła PSL-owi. Sądząc po rezultatach, opieka ludowców jest nadzwyczaj troskliwa i żaden rolnik, ani żaden bank, ani żadna firma oddane ich pieczy nie tylko nie upadną, lecz potęgą są i basta! Być może trzeba by trochę więcej czerpać z mądrości folklorystycznych, ale w końcu Szopenowi też wiele brakowało, gdyż nie uwzględniał w dostatecznym stopniu linii melodycznej przyśpiewek weselnych, jak to ujął p. prezes Pawlak. W końcu to nie wstyd uczyć się od ludu, Szopen, gdyby żył, też by się uczył. Tak więc w nadchodzącym nowym roku wypada życzyć środowiskom akademickim prawdziwie rewolucyjnych zmian: dość już rządów jajogłowych w resorcie, niechaj lud ma nas odtąd w swej opiece. Może i wyszynk uruchomią w, , Kubusiu"? A wtedy grosza nieco wpadnie i jakieś obejście się przysposobi, żeby zaspokoić nienasycone apetyty Wydziału Prawa i Administracji, który ambitnie pragnie wykształcić trzy miliony prawników z okazji trzeciego millenium. WPiA wciąż jeszcze łaskawie godzi się na istnienie innych wydziałów. Mało tego, troskliwie dba o kondycję fizyczną najwybitniejszych naszych przedstawicieli, zasiadających w Prześwietnym Senacie. Podczas listopadowego posiedzenia pozwolił im gimnastykować się podczas kilkudziesięciu głosowań nad limitami przyjęć dla poszczególnych kierunków i dopiero, gdy przyszło do ustalania limitu dla Najważniejszego z Wydziałów, przerwał zajęcia sportowe, ogłaszając, że Senat i tak nie jest władny w podejmowaniu tego typu decyzji. Nawiasem mówiąc Senat potrzebuje ćwiczeń kondycyjnych, bo jego posiedzenia w bieżącej kadencji zapowiadają się na długie i wyczerpujące. A na razie cieszmy się przerwą świąteczną i nie narzekajmy; w końcu w Betlejem warunki też nie były łatwe.

P. S. Sprawa palików, poruszana przeze mnie w ostatnim felietonie znalazła ciąg dalszy. Wbito drugi rząd palików, dzięki czemu, , piraci" parkingowi przed budynkiem WNS-u mają utrudnione życie. Przy okazji nawiązano do najświetniejszych rozwiązań stołecznych: po osłupiałej Warszawie przyszła pora na osłupiałą ulicę Bankową w Katowicach. Problem parkowania w okolicach Rektoratu nadal jest nierozwiązany.