Rozmowa z dr hab. Ireną Lipowicz - pracownikiem Wydziału Prawa i Administracji i posłem na Sejm RP.

MIĘDZY NAUKĄ A SEJMEM

Jest Pani Profesor posłem i naukowcem. Czy istnieje konflikt pomiędzy tymi rolami społecznymi?

Wolałabym mówić raczej o uzupełnieniu. Myślę, że jest to przede wszystkim wzbogacanie jednego i drugiego, oczywiście ze szkodą dla czasu wolnego i wypoczynku. Wzbogacanie z punktu widzenia Parlamentu polega na stałym i żywym kontakcie ze studentami, którzy są osobami krytycznymi, żywo reagującymi na zmiany prawa i wyłaniające się problemy.
A prawo administracyjne jest dziedziną, która jest bardzo blisko życia! Wiele problemów np. w części szczególnej prawa administracyjnego dotyczące repatriacji Polonii czy w części ogólnej dotyczące norm wewnętrznych lub pojęcia aktu administracyjnego znajduje swoje odbicie w kazusach czy omawianych przypadkach, które dla studentów też stanowią powód do spontanicznej reakcji. Jeżeli chodzi o odwrotną relację, to kontakt z Uniwersytetem jest jednak dla mnie czerpaniem ze źródła. Rodzaj pracy pozwala na kontakt z literaturą, z orzecznictwem, z doktryną, a to w pracy legislacyjnej jest potrzebne. Należę, jako prawnik, do tej niewielkiej grupy posłów, którzy mogą dalej wykonywać swój zawód.

Posłów naukowców, a w dodatku posłów - prawników jest niewielu w naszym Parlamencie

Zbyt mało! I dlatego należałoby bardzo wzmocnić służby legislacyjne. Pokładaliśmy takie nadzieje w Komisji Ustawodawczej, ale ona w poprzedniej kadencji stała się organem ściśle politycznym.

Jaka była droga Pani do kariery politycznej ?

Trudno może mówić o karierze. Ta droga do aktywności parlamentarnej była dość dla mnie nieoczekiwana. Szczerze mówiąc, zawdzięczam to przede wszystkim ś. p. prof. Walerianowi Pańce, z którym współpracowałam i który przekonywał mnie bardzo długo do tego, żebym została posłem i kontynuowała jego działalność. Sądził wtedy, że odchodzi do NIK-u, tymczasem bardzo szybko zginął w wypadku. Miałam wobec niego pewne zobowiązanie, miałam zobowiązanie wobec moich przyjaciół z uczelnianej "Solidarności" z których każdy zasługiwałby na to, żeby zostać posłem. Jednak w tej pierwszej "wolnej" kadencji 1991 roku nie chcieli sami sięgać po mandat, ale sądzili, że mogę być w Parlamencie przydatna. No więc staram się być przydatna, tak jak potrafię.

Czy Pani czuje się w tej chwili bardziej parlamentarzystką czy bardziej naukowcem? Zacisze gabinetu, biblioteki a aktywność polityczna - to dwa różne rodzaje aktywności.

To są chyba dwie strony życia i dwie strony osobowości każdego z nas. Ja się czuję bardziej człowiekiem Uniwersytetu. Uniwersytet jest moją "małą ojczyzną" i jest miejscem, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Działalność polityczna przemija. Jest wzbogaceniem, miałam w niej zresztą dużo szczęścia, spotkałam wielu ludzi, którzy darzą mnie przyjaźnią. Mogłam zrealizować kilka moich pasji np. współtworzyć Ustawę o ochronie danych osobowych, Konstytucję, wiele istotnych ustaw samorządowych. To jest chyba dla każdego prawnika wielkie przeżycie.
Znam z kolei wielu profesorów w Niemczech, Austrii czy Grecji, którzy też łączą obie prace. W Polsce razem z paroma kolegami raczej należę do rzadkości. Natomiast w ustabilizowanych demokracjach to nie jest zjawisko częste, ale istnieje stale. Kiedy rozważałam kwestię czy kandydować po raz kolejny najbardziej zaskoczył mnie profesor, u którego byłam kiedyś na stażu w Heidelbergu. Zasięgałam jego rady również, ponieważ ściśle współpracujemy naukowo. Byłam przekonana, że kto jak kto, ale on, który jest "150procentowym" człowiekiem uniwersytetu będzie mnie od tego odwodził. Największym zaskoczeniem była jego opinia, że wzbogaca to również działalność naukową. Chociaż, jak podkreślam, kosztem wielu wyrzeczeń.

Czy doświadczenie związane z pracą naukową jest użyteczne w Parlamencie?

Oczywiście, powszechna w naszej pracy niechęć do demagogii, konieczność udowadniania swoich twierdzeń, umiejętność spokojnego wysłuchania argumentów przeciwnych oraz zdolność znoszenia krytyki i niesprawiedliwych nawet zarzutów. - to daje praca naukowa

Czy trenowanie wystąpień publicznych przed nie zawsze przychylnie nastawioną publicznością czyli wykład kursowy nierozłącznie związany z dydaktyką uniwersytecką pozwala na swobodniejsze oracje sejmowe ?

Są osoby takie, które twierdzą, że tak jest. Ja zawsze bardzo lubiłam dydaktykę i wykład nie był dla mnie nigdy przeżyciem nadmiernie stresującym, choć przykładam do tego wagę, ale bardzo cenię sobie kontakt ze studentami.

Natomiast wystąpienia pierwsze plenarne w sali Sejmu były przeżyciem. I znowu teraz zauważyłam, że trochę trema wróciła po tej przerwie. Chociaż, jak mi skrupulatnie obliczono, zabierałam w poprzedniej kadencji 150 razy głos na sali plenarnej.

Jest to spore doświadczenie.

Ale trema pozostaje. Natomiast stwierdziłam, że mój wykład zyskał. Wydaje mi się, że to, iż jestem często zmuszona do wystąpień publicznych sprawiło, że wykłady są bardziej dostosowane do możliwości słuchacza, bardziej zwracam na to uwagę, żeby dla studentów to było interesujące. Dawniej może byłam pochłonięta przede wszystkim moim przedmiotem. W tym sensie Parlament tutaj przyniósł raczej, jak sądzę, korzyści.

Jak reaguje środowisko akademickie na posła we własnym gronie?

Muszę powiedzieć, że to łączenie funkcji spotyka się z zainteresowaniem, ale tym, co sprawia mi największą satysfakcję jest to, że w dalszy ciągu jestem uczestnikiem naszego krajowego i zagranicznego życia naukowego, że w tym roku miałam jeden z referatów głównych na polsko-niemieckim kolokwium administratywistów, które jest dla nas bardzo ważną konferencją i że w lutym na poważnej międzynarodowej konferencji naukowej również powierzono mi, jako jednemu z dwóch profesorów zagranicznych, referat. To są takie moje radości, tak jak systematyczna międzynarodowa współpraca naukowa.

Czy ma Pani kolegów z ław poselskich, którzy także działają w tych sferach, czy też jest Pani wyjątkiem?

Nie, broń Boże! Jest kilkanaście osób: pani poseł Hanna Suchocka, obecnie pani minister, cały czas wykładała na KUL-u, pan profesor Andrzej Gaberle wykłada prawo karne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wzorem tutaj może pozostać profesor Andrzej Zoll, który jako Prezes Trybunału Konstytucyjnego cały czas prowadził swoją katedrę na UJ i do niej teraz wrócił.

Czy zainteresowania badawcze, związane z samorządem terytorialnym przydały się w pracy parlamentarnej?

Sądzę, że tak. Byłam przez dwie kadencje w Komisji Samorządu Terytorialnego. Obecnie jestem jej przewodniczącą i myślę, że bez przygotowania naukowego trudno byłoby mi do wielu rzeczy przekonać moich znakomitych kolegów - praktyków, którzy przeważają w komisji.

Pamięta Pani chwile satysfakcji z pracy naukowej i poselskiej?

Chyba jednak moment habilitacji - to jest ten najważniejszy i ostatni egzamin na drodze naukowej - był dla mnie ważny. I właśnie takie sytuacje, kiedy na międzynarodowych konferencjach mam referat, który kończy się publikacją i spostrzegam, że jest on akceptowany.

A w pracy parlamentarnej chyba to, że udało mi się doprowadzić do uchwalenia Ustawy o ochronie danych osobowych, która poprawi ochronę prywatności każdego z nas, bo to był mój prawie wyłączny konik. Miałam takie uczucie, że rzeczywiście coś w tym kierunku zrobiłam, również w Konstytucji. Jest kilka ustaw, które udało mi się zmienić korzystnie, jak wierzę, i odczuwałam z tego powodu wielką satysfakcję.

Czy namawia Pani studentów prawa do zajęcia się polityką ?

Nie, nie robię tego. Natomiast namawiam ich usilnie do doskonalenia języków obcych i staram się służyć pomocą w wyszukiwaniu możliwości wyjazdu. Jeden płynny język obcy jest już we współczesnym świecie rzeczą absolutnie niezbędną. Namawiam również naszych studentów do studiowania w Krajowej Szkole Administracji Państwowej, ponieważ uważam, że zbyt mało studentów ze Śląska jest tam czynnych. Co do polityki, to częściej studenci próbują zapytać po wykładzie czy przed - niż ja ich.

A kolegów-polityków do prawa?

Nie - zwykle są po studiach.. Miałam przypadek, kiedy kolega-poseł chciał u mnie pisać doktorat. Ale to jest delikatna sytuacja, to jednak nie bardzo się da, trudno pogodzić różne zależności, np. partyjne. Mogłoby to rodzić niezręczne sytuacje.

Jak Pani ocenia kulturę prawną środowiska akademickiego?

Nie jest wysoka, ponieważ prawo było dawniej często nonsensowne, niski stopień egzekucji tego prawa też nie sprzyjał jego poszanowaniu.

Kurs uniwersytecki prawa - oczywiście - powinien być fakultatywny, żebyśmy nie zrobili jeszcze jednego więcej znienawidzonego przedmiotu. Natomiast tak jak etyka, która jest równie potrzeba, tak podstawy prawa przydadzą się faktycznie każdemu od lekarza po matematyka.

Zatrważające są pewne ankiety, które mówią, że młodzież nie zawsze się z systemem demokratycznym identyfikuje i, że o ile jest akceptacja dla tej formy rządów wśród społeczeństwa starszego, które przeżyło alternatywę, to młodzieży jest czasem wszystko jedno. I dlatego byłoby ważne, żeby pokazał może nie tylko naukę o prawie, ale elementy wstępu do nauk o państwie. Żebyśmy byli świadomymi obywatelami i ten okres służby publicznej, który na każdego może przyjść, potrafili właściwie wykorzystać. Są kraje, w których ludzie są np. bardzo dumni, że są ławnikami, wolontariuszami w służbie zdrowia, w instytucjach opiekuńczych. To byłoby piękne, gdyby się udało wprowadzić takie poczucie, że coś jesteśmy też winni społeczności, poza swoją praca zawodową.