W roku, w którym obchodzimy dwusetną rocznicę urodzin Adama Mickiewicza - do 24 grudnia jeszcze daleko, ale oficjalne i międzynarodowe uroczystości miały już swoją inaugurację przed kilkoma miesiącami w Grodnie i Nowogródku (zob. sprawozdanie niżej podpisanego w "Gazecie Uniwersyteckiej" nr 45) - ukazują się i będą się ukazywały jakże liczne publikacje stawiające sobie za cel przedstawienie czytelnikom, trzeba to przyznać z żalem, coraz rzadziej poświęcającym czas na lekturę jego tekstów, prawdziwej wielkości naszego narodowego wieszcza.
Podobizna poety wg obwoluty książki: Mickiewicz. Sympozjum w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Lublin 1979. |
W tej powodzi publikacji okolicznościowych dominować zapewne będą, jak wolno przypuszczać, teksty poważne, podnoszące kwestie zasług Mickiewicza dla naszej kultury, dla przetrwania poczucia - odrębnej przecież na tle dziewiętnastwiecznej Europy - tożsamości narodowej. Nie zawsze tak było. Okresy bezkrytycznego uwielbienia dla poety przeplatały się z antraktami o ambicjach "odbrązowniczych" (diałalność Boya i inn. ). Stawiano wielkiemu Adamowi pomniki i wytaczano przeciw niemu bezsensownie antysemickie armaty, gloryfikowano za patriotyzm i niemal równocześnie ganiano go za to, że nie był on "prawdziwy", wystarczająco centralny, a więc za to, że był lokalny, partykularny, "litewski", uznawano jego geniusz i niemal jednocześnie ochoczo dopisywano mu kolejne nieślubne dzieci. Uczeni i publicyści dwudziestowieczni nie ustępują na tym polu felietonistom i badaczom wieku poprzedniego. Współczesność usiłuje im dorównać. Ostatnio (u schyłku ubiegłego roku) "Wiadomości Kulturalne" rozpoczęły druk sensacyjnego paszkwilu Mickiewicz zlustrowany, który niezwłocznie przedrukował tygodnik "Angora", wytłuszczając na pierwszej stronie, poza tytułem, takie smakowite zapowiedzi tego, co czytelnik będzie mógł znaleźć w środku numeru, jak: "Żyd, cudzołożnik, brudas i tajny agent Rosji".
Zawsze zdumiewało mnie żywiołowe wręcz zamiłowanie większości uczestników życia literackiego do śledzenia anegdotycznej warstwy w obrębie biografii wielkich twórców kultury, narodowych bohaterów, postaci tworzących historię, czy też "tylko" osób - zasłużenie lub nie - sławnych. Paradoks tego zjawiska upatrywałem, być może całkowicie niesłusznie, w nieuświadamianym sobie do końca przez miłośników różnego rodzju sensacji greckim źródłosłowie tego terminu: anegdota - znaczy tyle, co "nie opublikowane", a przecież - jak to wynika bezpośrednio z przywołanego za chwilę zwrotu frazeologicznego - rozczytujemy się w tym, co zostało spisane, zapisane! To prawda, u źródeł interesującej nas tu formy znajdujemy nie przeznaczone do druku, do publikacji historie z życia cesarza Justyniana, sporządzone przez bizantyńskiego historyka Prokopiusa w VI w. W tradycji anegdoty dostrzegamy również bardzo silne związki tych krótkich wypowiedzi narracyjnych z facecją i humoreską, a więc opowieściami o zdarzeniach raczej komicznych. A przecież łudzimy się niebezpodstawnie, iż właśnie w anegdocie mamy szanse spotkać nieco więcej prawdy o człowieku, jakim był zajmujący nas poeta, wódz lub wielka aktorka niż w przykrojonej do górnolotnej niekiedy hipotezy naukowej monografii czy też w tak lub inaczej wyselekcjonowanym (a więc jakoś tam autocenzurowanym) materiale poważnej rozprawy, ambitnego w swym założeniu studium.
Jest rzeczą oczywistą, iż biografie wielkich ludzi obfitują w anegdoty, i jest rzeczą równie oczywistą, że ich prawdziwość stosunkowo łatwo może być zakwestionowana, gdyż to, co ludzie opowiadali sobie (zapisywali w poufnej korespondencji, ogłaszali we wspomnieniach już po śmierci uznanej wielkości, autorytetu, geniusza) miało służyć albo tworzeniu tzw. "białej legendy" - potwierdzać ową wielkość, albo przeciwnie - stawało się zalążkiem "czarnej legendy". Dwie krańcowo odmienne wersje tej samej biografii miały przede wszystkim na celu - jak się dzisiaj wydaje - zaspokojenie różnorakich marzeń o ideale (lub przeciwnie, wzorcu negatywnym), zrealizowanie mniej lub bardziej podejrzanych interesów politycznych bądź ideowych, niekiedy po prostu odzwierciedlały osobowość kreatora, autora plotki bądź hagiografii. W pierwszym wypadku słowo "kreator" powinno zostać zastąpione wariantem mocniejszym: "kreatura". W drugim zaskoczyć nas może fakt, iż chociaż advocatus diaboli też ma swojego uczonego oponenta, to przecież nie przeszedł on do potocznego języka, jako mniej interesujący kulturalną gawiedź.
Takie - mniej lub bardziej niezwykłe - historyjki wzbogacają i tak już bujną w wydarzenia biografię Mickiewicza. Z okresu lat dziecinnych poety najczęściej przytacza się fakt przecięcia w tę cudowną wigilijną noc roku 1798 przez akuszerkę - szlachciankę Barbarę Mołodecką - pępowiny noworodka na książce, jako podkładce, aby: "Adama przeznaczyć na rozumnego"; wypadnięcie kilkuletniego malca przez okno i cudowne uzdrowienie wskutek ofiarowania przez matkę Najświętszej Pannie; nader efektywne uczenie się przez sen dzięki głośnej lekturze starszego brata Franciszka (z racji jego kalectwa obaj uczęszczali do tej samej klasy w nowogródzkiej szkole ojców dominikanów).
Mickiewicz był człowiekiem przesądnym, wierzył w przeczucia, sny i przepowiednie: tak sprawdziła się niemal dokładnie (jak zanotował Antoni Edward Odyniec) przepowiadana kolegom sentencja wyroku w procesie filomatów - zesłanie do oddalonych od kraju guberni rosyjskich, tak sprawdziła się wewnętrznie "przeczuta" i obwieszczona przyjaciołom w Rzymie r. 1831 wiadomość o śmierci tłumiącego powstanie listopadowe feldmarszałka Iwana Dybicza (zmarł na cholerę, wieść kilka dni później potwierdziły gazety). Nie sprawdziła się natomiast wywróżona rzekomo z losowego otwarcia Biblii i wymarzona wówczas przez poetę przepowiednia małżeństwa z Ewą Henriettą Ankwiczówną.
Odyniec przytacza również zabawną odpowiedź poety na jego propozycję, aby - podobnie jak on - spisywał wrażenia z ich wspólnej podróży. Mickiewicz miał mu przedstawić ukończony Dziennik podróży po Niemczech, którego treść zawierała się w trzech wersach: "Hamburg - bifsztyk. / Wejmar - Goethe. / Bonn - kartofle. " - "I koniec" - jak z sarkazmem, jednak równie lakonicznie, podsumował to poetyckie przedsięwzięcie niefortunny zleceniodawca. W tak ograniczonym objętościowo szkicu można jedynie wspomnieć fakt zapalania przez obu podróżników cygar od płonącej lawy Wezuwiusza.
W anegdotyczną otoczkę obrósł również zaskakujący dla otoczenia poety ślub z panną Celiną z Szymanowskich: relacjonujący Mickiewiczowi w Paryżu uroczystość chrztu pierwszego dziecka Franciszka i Heleny (siostry Celiny) Malewskich - Stanisław Morawski, który zastępował był (per procura) Mickiewicza, a matką chrzestną była właśnie Celina, miał usłyszeć od poety żartobliwą deklarację: "Ha, gdyby tutaj była, to kto wie? " Morawski po powrocie do Petersburga przekazał treść tego zdania Malewskim, ci zaś zawiadomili listownie przebywającą w Warszawie i wybierającą się do Paryża Celinę Mickiewicz w początkach sierpnia 1834 r. pisał do swego brata Franciszka: "() donoszę ci nowinę, niespodziewaną zapewne: jestem żonaty od dwóch tygodni. Żona moja, Celina Szymanowska, jest córką zmarłej w Petersburgu artystki. Znałem ją dzieckiem w domu matki. Dorosła, straciła rodziców i wezwana ode mnie, przyjechała tu los mój niepewny dzielić. Rok cały przeszły był dla mnie smutnym; choroba, potem jakaś tęsknota i splin ciągle mnie dręczyły. Szukałem pociechy w domowym szczęściu, póki można żyć w domu. Chociaż oboje nie mamy majątku, póki żyję, będziemy mieli kawał chleba. O przyszłości, wiesz, że mało myślę i wcale mi to nie truje szczęścia, że nie wiem, jak długo to szczęście potrwa. Celina jest żoną, jakiej szukałem, śmiała na wszystkie niewygody, przestająca na małym, zawsze wesoła. " Jakoż miało się już wkrótce okazać, z racji często powracającej choroby żony, że wtręt o losie niepewnym można potraktować jako kolejną, spełnioną (z naddatkiem) przepowiednię.
Mickiewicz przez całe swe życie był wytrawnym piechurem. Zanim rozpoczął "ośle zatrudnienia" - jak lekceważąco wyrażał się o powołaniu do podjęcia nauczycielskich obowiązków wykładowcy literatury i języka łacińskiego w powiatowej szkole w Kownie (pozostającej pod nadzorem Uniwersytetu Wileńskiego) - zaprojektował wakacyjną wędrówkę aż do Jurborga, co spotkało się z ostrym sprzeciwem nauczycielskiego gremium. Pomysł ten uznano za zbyt burszowski, przystojący studentowi, w żadnym zaś wypadku niegodny profesora ("Jakżeż można się stawiać na równi z żebrakiem? " - pytano). Po ostrej dyskusji zgodził się towarzyszyć Mickiewiczowi jeden tylko nauczyciel - Nieśmiałowski, pod warunkiem, że wycieczka rozpocznie się dopiero za miastem, dokąd mieli dojechać. Rzecz się jednak nie powiodła, gdyż najodważniejszy z nauczycielskiego grona zaniemógł już pierwszego dnia wyprawy i tę musiano przerwać.
Po latach, na emigracji, wchodzącego do wytwornego salonu w zabłoconych butach Mickiewicza księżna (prawdopodobnie żona Hieronima Bonapartego) miała zapytać: "Czy deszcz pada? " Dalszy ciąg tej salonowej konwersacji - jak zapamiętał ją i przekazał potomnym Alojzy Ligęza Niewiarowicz - miał taki oto przebieg: "Tak jest, księżno, pada. " - "Pan pieszo przyszedłeś? " - "Tak jest, piechotą. " - "A czemu pan nie wziąłeś powozu? " - "Sprzeciwiało się to moim opiniom politycznym" - miał odrzec Adam, którego tak chętnie oskarżano o abnegację, podczas gdy on, w rzeczywistości, borykał się z trudnościami finansowymi. Niewyczerpany jest zasób anegdot o naszym poecie, który własnoręcznie zasadził był drzewko jarzębinowe w ogródku (przy rue du Boulverad 14, Batignoles), aby przypominało mu Litwę, który jesienią zbierał rydze w Fontainbleau, aby je zamarynować na zimę, który - jak to zapisała jego córka Maria Gorecka - potrafił wzruszać się do łez podczas lektury pożegnania Hektora z Andromachą (córka czytała Iliadę w ulubionym przez poetę przekładzie Franciszka Ksawerego Dmochowskiego), który dla ochrzczenia swego ostatniego syna Józefa sprowadził z Litwy wodę z Niemna. Jesteśmy dzisiaj w tej szczęśliwej sytuacji, że - jeśli tylko zechcemy - możemy czytać i to, co Mickiewicz stanowczo przeznaczył do druku, i to, co niewątpliwie należy do anegdot. Bardziej dociekliwych Czytelników zachęcam do lektury trudniej dziś już dostępnej Kroniki potocznej i anegdotycznej z życia Adama Mickiewicza. Z dwoma portretami [Maryli i Adama]. Wyd. skrócone, We Lwowie 1884 [przygotowane przez W. B. - Władysława Bełzę]; mniej wybrednych, za to dysponujacych większą ilością wolnego czasu - do biografii pióra Zbigniewa Sudolskiego (Mickiewicz. Opowieść biograficzna, Warszawa 1995 i 1996), najmniej wybrednych - do przygotowywanego przez Jacka Lyszczynę i niżej podpisanego Małego słownika Mickiewiczowskiego. Poradnika dla uczniów, studentów i nauczycieli, który - jeśli nic nie stanie na przeszkodzie - opuści wydawnictwo "Książnica" jesienią tego roku.