Kończąca się kadencja władz uniwersyteckich (rektorskich, dziekańskich, instytutowych) skłania do pewnych refleksji. Ostatnie trzy lata to lata wielu zmian w Uniwersytecie. Tak się złożyło, że jako przewodniczący Senackiej Komisji ds. Organizacji i Rozwoju Uniwersytetu Śląskiego miałem wiele okazji dyskutować o sprawach, o których tutaj napiszę. Z góry jednak zaznaczam, iż będzie to moja własna refleksja w niczym nie obciążająca samej Komisji.
Trzy lata kadencji to za mało by udało się zrealizować tak ambitny plan jak unowocześnienie Uniwersytetu. Nie dość tego - dokonuje się to w okresie, w którym cały kraj ulega szybkim zmianom, a Uniwersytet zyskuje nowych partnerów społecznych w postaci samorządowej władzy lokalnej i regionalnej. Dlatego oczywistym jest, że wiele projektów powstałych trzy lata temu trzeba dziś zmieniać. Chciałbym by ta moje refleksja była udziałem profesora w dyskusji o programie następnej kadencji.
Pierwsza, i moim zdaniem, najważniejsza sprawa to sprawa kadry, zwłaszcza zaś niezwykle pilnej sprawy rozwoju profesury tytularnej. Uniwersytet stoi profesorami, tymczasem ostatnie trzy lata to okres zastoju w zdobywaniu tytułów profesorskich. Jedno czym "popisał się" poprzedni Senat to produkcja profesorów uniwersyteckich, w tym niezwykle patologiczne zjawisko przedłużania na czas nieokreślony profesur uniwersyteckich uczonym młodym (w naszych warunkach przed pięćdziesiątką), co faktycznie oznacza przyznanie się do klęski w swym rozwoju naukowym i przedwczesną emeryturę naukową tych ludzi. Zamiast rozwijać niezwykle intensywną politykę rozwoju profesury tytularnej (bo tylko ta się liczy - przy całym szacunku dla profesorów uniwersyteckich - oni są po prostu w połowie rozwoju kariery naukowej!), a więc budować "systemy wsparcia" w badaniach, publikacjach, stażach, urlopach, pomocy organizacyjnej, by ci młodzi jeszcze ludzie (ciągle jak na polskie warunki wieku awansu naukowego - też swoją drogą patologiczne) doszli jednak w miarę szybko do profesur tytularnych, prowadzono radosną nadprodukcję przedłużonych profesorów uniwersyteckich. A więc, powiedzmy wprost, zamiast wzmacniać kadrę profesorów tytularnych prowadzono politykę leczenie indywidualnych kompleksów przedłużanych profesorów. Będzie to zapewne miało bardzo negatywne następstwa dla pozycji Uniwersytetu, dla uprawnień akademickich wydziałów i w konsekwencji dla dalszego rozwoju kadry. Bo kto zadowolony z siebie, iż już jest profesorem uniwersyteckim z przedłużeniem nie będzie sam prowadził badań, ten w przyszłości nie wychowa nowocześnie myślących swych własnych następców. Jest o czy myśleć na przyszłość i Uniwersytet musi mieć jasną politykę wspierania awansów na prawdziwe, a więc tytularne, profesury
Druga sprawa to zmiana struktury Uniwersytetu. Ambitne plany powołania dwu nowych wydziałów rozwijają się dobrze, ale trzeba mieć świadomość, iż jest to zadanie poważne, bo to maja być poważne wydziały uniwersyteckie, a nie odpowiedź na doraźne zapotrzebowanie. Mój optymizm płynie w tym względnie z dwu źródeł. Jeśli idzie o teologię to dość jasno widać, iż Władze Kościelne, są równie dobrze jak Uniwersytet zainteresowane by był to wydział ważny i poważny. W dodatku wszystko wskazuje na to, iż nie będzie to jedynie wydział teologii katolickiej, lecz wydział uwzględniający także, płynącą ze specyfiki regionu, różnorodność religijną. Jeśli idzie o wydział zarządzania to są tu już pewne struktury pośrednie, które mogą służyć w przyszłości za bazę dla tworzenia takiego wydziału. Mam na myśli szkoły, których poziom jest ogólnie o wiele wyższy niż studiów wydziałowych i które (nawet jeśli to wzbudza, a wyraźnie wzbudza zazdrość a czasem i złośliwości ze strony innych kolegów) mogą w przyszłości stanowić dobrą podstawę do tworzenia wydziału zarządzania. Natomiast nadal nierozstrzygniętą pozostaje sprawa zbudowania nowoczesnych studiów informatycznych połączonych z matematyką. Tutaj nie brak kadry, raczej brakuje silnej woli uczynienia czegoś nowego. Może to właśnie będzie zadanie na następne trzy lata.
Reforma wprowadzana od trzech lat, a ogólnie nazywana decentralizacją dała wydziałom wiele uprawnień, doprowadziła jednak i do wielu patologii. To właśnie ten element (może nie do przewidzenia w momencie startu przed trzema laty), który wymaga wyraźnego przemyślenia od nowa. Uniwersytet nie może być luźną federacją wydziałów (bogatych i biednych). Wydziały nie mogą mieć zupełnej swobody w wielu decyzjach, które potem rzutują na obraz Uniwersytetu jako całości. Trzeba przy tym na nowo zdefiniować rolę i funkcję dziekana na wydziale. Doszło tu bowiem do głębokich patologii, dziekan jest raczej administratorem wydziału (liczy pieniądze, wymienia okna, kupuje komputery, liczy godziny nadliczbowe, wynajmuje sale itd. itd. ) nie jest natomiast w niczym profesorem pełniącym rolę primus inter pares pozostałych profesorów. Jeśli w dodatku dziekan nie jest profesorem tytularnym, nie jest partnerem profesorów to sam ucieka w tę działalność administracyjną, w niej się realizuje, co powoduje, że wydziały nie mają kierowników naukowych. Za to dziekani dyskutują o remontach, ubezpieczeniach pracowników, sieci internetu itd. Nie jest to wbrew pozorom tylko wina samych dziekanów, którzy zresztą narażeni są na patologię przybierania postaw właścicielskich ( dziekan, jak dobre panisko, jak kogoś lubi to mu da pieniądze na wyjazd za granice a jak nie lubi to nie da i powie, że nie ma), bowiem faktycznie nikt nie rozlicza wydatków dziekanów z funduszy płynących ze studiów zaocznych. W przyszłej kadencji Rektor winien zarządzeniem zobowiązać wydziały mające tzw. dochody własne, by Rady Wydziału tworzyły obowiązkowo kilkuosobowe komisje akceptujące ax ante wszystkie wydatki dziekana przekraczające 500 zł i ex post drobniejsze. Rady Wydziału co kwartał winny być dokładnie informowane o stanie finansów wydziału i wszystkich wydatkach zdecydowanych przez dziekana. To są przecież pieniądze zarabiane przez nas wszystkich a rozchodzą się według dziekańskiego widzimisie. O ile patologia tkwi na wydziałach, to obowiązek jej likwidacji spoczywa na Rektorze i Senacie i nikt (przynajmniej na pewno żadna senacka komisja) władz Uniwersytetu z tego obowiązku nie zwolni. Są to sprawy tak poważne, iż wymagają szybkich decyzji.
Sprawa następna - tym razem dotycząca toku studiów. Otóż z badań jakie wykonałem wraz z panem dr hab. Prof. UŚ Leszkiem Gruszczyńskim w końcu 1998 roku wynika, że w tzw. zapleczu rekrutacyjnym Uniwersytetu Śląskiego (najogólniej mówiąc w dzisiejszych granicach województwa śląskiego) spora liczba młodych ludzi zakłada z góry iż nie będzie się starać o przyjęcie na studia dzienne, ale podejmie pracę i będzie równocześnie chciała studiować w trybie zaocznym. Uwidacznia nam to bardzo poważny problem, do rozwiązania którego Uniwersytet nie jest dzisiaj dostatecznie przygotowany - jest to problem zmiany struktury studiów wyższych zaocznych, stworzenia nowych form studiowania w tym właśnie trybie, studiów dwustopniowych itd. Jak dotąd studia zaoczne traktowane były tradycyjnie jako "kula u nogi", swoisty paliatyw, pozwalający na uzupełnienie drogą nieco oboczną czegoś czego nie udało się zdobyć w toku studiów dziennych. Otóż to podejście musi zostać szybko zapomniane - nowoczesny Uniwersytet ma odpowiadać na zamówienie społeczne, a to zamówienie dotyczy także poważnie traktowanych (przy tym przeważnie dwustopniowych, a więc licencjackich i magisterskich) studiów zaocznych i wieczorowych. Sprawom tym trzeba na poważnie poświęcić dużo czasu - choć trzeba przyznać, że przy ogólnej inercji wydziałów (m. in. spowodowanej skrajnie przestarzałą ich struktura, o czym wspominałem wyżej) sprawa będzie bardzo trudna. Ale po to będziemy w następnej kadencji przez trzy lata kontynuować reformę Uniwersytetu, by właśnie podejmować sprawy trudne.
Rychłe, jak wszystko na to wskazuje, wejście Polski do Unii Europejskiej wymaga też poważnego podejścia do międzynarodowej wymiany studentów, do uznawania ocen, do systemu punktowego (kredytów) wreszcie do tego, by coraz więcej zajęć prowadzonych było także w językach obcych, tak by owa wymiana nie ograniczała się tylko do kilku wykładów czy seminariów. To wszystko stoi przed nami, i w najbliższych trzech latach trzeba Uniwersytet wprowadzić do struktur międzynarodowej wymiany studentów.
Ostania, ale nie najmniej ważna sprawa to funkcja promocji Uniwersytetu jako element jego własnego rozwoju. Tradycyjnie w Polsce definiowano uniwersytety jako swoiste "wyspy wolności" czasem zupełnie wyizolowane z otoczenia. W latach poprzednich taka postawa była zupełnie zrozumiała. Ale czasy się zmieniły - uniwersytet jest partnerem innych społecznych instytucji w tworzeniu przyszłości zbiorowości społecznej, której ma służyć. A skoro tak, to sam winien prowadzić swoją promocję, a w dodatku owa promocja winna stać się czynnikiem dynamizującym jego wewnętrzny rozwój. Takie są wymogi nowoczesnego myślenia o uniwersytecie - oby udało nam się w trzech następnych latach uczynić nasz Uniwersytet Śląski uniwersytetem w pełni nowoczesnym - odpowiadającym jego przyszłym funkcjom społecznym.