Czym się właściwie je folklor... a czym festiwal? To jest najprawdopodobniej taka niecodzienna potrawa, przygotowywana jedynie raz w roku, ale za to z wielką pompą i szczególnym namaszczeniem. Wymaga więc wielu wcześniejszych przygotowań, ale przede wszystkim specjalnie dobranych składników... oryginalnych i tradycyjnych zarazem. Ingrediencje owe pochodzą ze wszystkich stron świata, dopełniając się wzajemnie, pomimo swej pozornej nieprzystawalności.
Folklor - kojarzy się najpierw z domem modrzewiowym wiejskim, a wsią radosną, wsią wesołą zaraz potem. Do tego dodajmy jeszcze kury i koguty z niezbywalnym prawem do piania o poranku, porykiwanie krów dojnych i mlecznych. I jeszcze sksypecki rżnące od ucha, babcię i dziadka, Koło Gospodyń Wiejskich, łowicki haft i trojak śląski. Czy folklor to zawsze musi być coś stare, zamierzchłe i nudne?
Znana i propagowana już od trzydziestu lat nazwa imprezy: Międzynarodowy Studencki Festiwal Folklorystyczny brzmi właściwie czasem jak jeden, wielki, wielokrotnie złożony i wewnętrznie pokomplikowany niezmiernie oksymoron. Studencki ma się oto nijak do folklorystycznego (opozycja: młodość - starość) i równie nijak do międzynarodowego (zaniża rangę? ), folklor podgryza międzynarodowość, a festiwal sprawia znowu paradoksalne, a niepotrzebne skojarzenie rankingowe, hierarchiczne.
A wszystko to razem wzięte powinno się jeszcze mieć jakoś do wszechogarniającego DZISIAJ, do współczesnej popkultury, z całym jej oderwaniem od źródeł, korzeni, rosnącym w zawrotnym tempie rytmie przemian i degradacji wartości, wyobcowania człowieka od człowieka.
Dobrze, dobrze, tymczasem jednak jeszcze proszę się posępnie nie zamyślać, całe szczęście praktyka zazwyczaj potężnie różni się od teorii - a w przypadku Festiwalu okoliczność powyższa okazuje się ze wszech miar sprzyjającą. Postawiliśmy oczywiście na praktykę.
Wszystko zaczęło się od ulicznych korowodów - happeningów. Jak letnia burza przetoczyły się ulicami Katowic, Chorzowa i Sosnowca rozhulane grupy młodych ludzi. Podśpiewując sobie, Muzom i wszystkim innym przypadkowym przechodniom przewędrowaliśmy najbardziej uczęszczane miejskie deptaki. Co i rusz kolorowy nasz korowód przystawał na moment aby zaprezentować co ciekawsze fragmenty choreograficzno - wokalne.
I nawet najbardziej przypadkowi przechodnie rezygnowali na chwilę z pospiesznego załatwiania swoich "bardzo ważnych spraw"... i przystawali wokół roześmianych i rozśpiewanych uczestników XII MSFF, po chwili tłum zaczynał wyraźnie falować, brać się pod boki, przestępować z nogi na nogę, nucąc uporczywie coś pod nosem. Intrygowały i zachwycały kolorowe stroje, słowa nieznanych piosenek. A może chodziło jednak o oderwanie się od monotonii, codzienności dnia jak jeden z wielu?
Koncertowi inauguracyjnemu zorganizowanemu w parkowym amfiteatrze przy osiedlu akademickim UŚ w Katowicach-Ligocie nadano szalenie ostatnio popularną i nośną formułę biesiadną. Wokół sceny rozstawiono drewniane stoły i ławy uginające się pod ciężarem rozmaitego jadła i napojów. Tam publiczność razem z członkami grup tanecznych przesiadywała i podjadała podczas całego występu. Przed sceną wszyscy mogli wziąć udział w radosnych pląsach pod kierunkiem kolejnych zespołów. Wtedy po raz pierwszy udało się tak doskonale wprowadzić w życie przewodnie hasło Festiwalu: integracja.
Wydarzeniem niecodziennym w krajobrazie Katowic okazała się też być Msza ekumeniczna w Krypcie katowickiej Katedry. Tego jedynego dnia można było usłyszeć wspaniałe śpiewy religijne, wykonywane w najprzeróżniejszych językach świata. Para czeskich tancerzy zaprezentowała nawet wspaniały, nastrojowy taniec, wykonywany zwykle przez nowożeńców. Tradycyjny układ choreograficzny wykonali nie tylko mistrzowsko ale mieliśmy wszyscy wrażenie, że jest w tym także sporo serca i autentycznego uczucia. Niedługo potem okazało się, że para tancerzy stanowi również parę zakochanych i zaręczonych. Uczucie i spojrzenia pełne miłości były więc jak najbardziej prawdziwe i niepodważalne.
Prawdziwą metafizyką powiało natomiast (pomijając równoczesne i silne dość powiewy zimnego wiatru) podczas Koncertu Muzyki Ludowej, który odbył się właściwie w i wokół zabytkowego kościółka P. W. św. Michała przy ulicy Kościuszki w Katowicach. Koncert rozpoczął się o godzinie 21. 00, zapadał właśnie zmierzch, a po chwili było już zupełnie ciemno, było także zimno, wietrznie i poważnie już zanosiło się na deszcz. Publiczność siedziała skulona na ławkach ustawionych pod gołym, zachmurzonym niebem. Wywołany przez niesprzyjająca aurę i Dariusza Majchrowicza (reżysera artystycznego Festiwalu) nastrój przerósł jednak oczekiwania wszystkich zebranych. Muzyków wyławiał spośród ciemności snop światła z reflektora, pojawiali się jak duchy w różnych zaskakujących miejscach: na tle kościółka lub z tyłu widowni. Dźwięki oryginalnych instrumentów otaczały zebranych, nawet wiatr się zasłuchał, a deszcz zapomniał padać.
Cały czas trwały koncerty w festiwalowych miastach: Katowicach, Sosnowcu i Chorzowie. Teatr Rozrywki użyczył swej sceny dla dwóch Koncertów Przeglądowych. Każdego wieczoru wszyscy spotykali się w klubie - dla wspólnej zabawy, nauki tradycyjnych tańców przywiezionych z różnych zakątków świata. Klubowe wieczory najczęściej zamieniały się niepostrzeżenie w folkowe poranki w przestronnym, gościnnym akademikowym holu. Wtedy to właśnie nie wiadomo skąd członkowie kapel wyciągali swoje niecodzienne instrumenty, żeby zagrać jakąś niespotykaną na żadnej długości i szerokości geograficznej, międzynarodową muzykę ludową na przemian ze znanymi wszystkim rockowymi standardami. To też jest właściwy tylko Festiwalowi sposób na integrację.
Nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, kiedy i dlaczego tak szybko przyszedł czas na wielki Koncert Finałowy w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Dopisali wszyscy zaproszeni znamienici goście. Atmosfera od samego początku była więc podniosła z samego założenia. Festiwalowych gości uhonorowano zwyczajową statuetką. Od ubiegłego roku jest to białe, porcelanowe, stylizowane drzewko, z siedzącym na gałęzi srebrnym ptaszkiem. To symboliczne wyobrażenie jedności kultur świata i malutka, ale jakże rozśpiewana metafora folkloru. Na scenie - oprócz grup tanecznych, można było także zobaczyć grono organizatorów, niewidocznych na co dzień, a przede wszystkim Dyrektora XII MSFF Agnieszkę Klorygę-Olchawę. Opiekę artystyczną nad koncertem finałowym sprawował Kazimierz Górczak.
Pozostało jeszcze jedynie pożegnać odchodzące razem z końcem Festiwalu lato. W Wielkim Koncercie Plenerowym w Podzamczu-Ogrodzieńcu swój udział zapowiedzieli Golec Orkiestra i Kayah z góralami. Nieustannie odczyniane uroki, mające zapewnić wspaniałą, słoneczną pogodę nie zawiodły. Popołudnie i wieczór były wyjątkowo ciepłe, prawdziwie letnie. W tworzących niezwykły klimat ruinach średniowiecznego zamku dźwięki przywiezione z Holandii, Grecji, Francji, Włoch, Mołdawii, Słowacji i Ukrainy nabrały innego, głębszego charakteru. Koncert zakończył wielki pokaz ogni sztucznych.
Koniec festiwalu zawsze przychodzi zbyt niespodziewanie. Nagle znikają gdzieś kolorowe, egzotyczne kostiumy. Mimo uporczywego wytężania ucha, z oknem nie słychać już włoskiej, radosnej tarantelli, tylko ćwierkanie wróbli nosi jeszcze wyraźne znamiona pozostawania przez dłuższy czas pod wpływem obcych kultur. Jest przeraźliwie pusto i cicho. Pozostaje jedynie usiąść na najbliższym krawężniku i zatapiając się we wspomnieniach czekać na następny, przyszłoroczny XIII Międzynarodowy Studencki Festiwal Folklorystyczny.