Zwykle w okresie świąteczno-noworocznym nadrabiam zaległości. W tym roku zobaczyłem netfliksowy Playlist o Danielu Eku, założycielu Spotify. Dobrze przedstawiona i interesująca historia głównego pomysłodawcy największego obecnie serwisu streamingującego muzykę oraz jego współpracowników zadaje ważne pytanie o przyszłość muzyki i sposób naszego kontaktu z nią.
Po obejrzeniu Playlist obawy nie zniknęły (zdaje się, że nie takie było założenie autorów, bo serial nie jest raczej laurką dla Spotify) – zastąpiło je spore poczucie winy wobec kolekcji płyt CD, a jeszcze większe wobec spoglądającego na mnie z szafki gramofonu. Czego nie daje mi Spotify, skoro daje mi wszystko, wszędzie i to w rekordowo krótkim czasie?
Wygląda na to, że nie daje mi istotnych emocji związanych z poszukiwaniem muzyki – tu wszystko dzieje się za szybko i jest zbyt łatwe. Skuteczne rozwiązanie pozwalające na odnajdowanie się w ogromie informacji zabiera jednocześnie sporą część przyjemności z dociekania. Spotify nie zabiera mi przyjemności z jednej z nielicznych istniejących jeszcze kolektywnych form doświadczania muzyki – z uczestniczenia w koncertach! Jak to dobrze, że są za nami złe czasy bez kontaktu z artystami na żywo. Poniżej trochę doświadczeń i poleceń z koncertów, w których brałem ostatnio udział:
KISS – amerykańscy bogowie glam metalu ciągle w trasie. Przekonują, że to już ich ostatnie koncerty, przy okazji puszczając do nas oczko. A ja za każdym razem daję się oszukać. Po raz trzeci widziałem ten sam koncert, a w tym roku zapowiedziany jest kolejny występ w Krakowie. Warto! Pewnie znów będę się cieszył jak dziecko, widząc Paula Stanleya „przelatującego” nad publicznością na tyrolce.
Ralph Kamiński na Nowej Muzyce – trzeba zobaczyć. Ralph jest szalony, przerysowany, wystudiowany, dla niektórych pewnie trudny w odbiorze, ale koncertowo broni się w 100 procentach!
Gregory Porter – jeden z tych, których głos jest jak karmel (nie da się tego wytłumaczyć – trzeba posłuchać). Lekkość w wyśpiewywaniu kolejnych nut łatwo pomylić z nonszalancją, a tymczasem tam kryje się prawdziwy kunszt.
Macy Gray – ależ się ucieszyłem, że wystąpi w Katowicach na Rawie Blues. Ależ się zdziwiłem, że pojawi się akurat na tym festiwalu... Raczej zaskakujące było to połączenie i chyba nie wszystkim przypadło do gustu. Część osób przyszła do Spodka tylko na jej koncert, a część tych, którzy przyszli świętować bluesa, ten właśnie występ ominęła. Macy była jednak dokładnie taka, jaka miała być. Nieco szalona, bezpruderyjna, kokietowała charakterystycznym śpiewem, ruchem i tym, co do nas mówiła.
Fisz Emade Tworzywo – Ballady i protesty to nadal mój ulubiony album 2021 roku. Właśnie dlatego dwa razy oglądałem „młodych” Waglewskich z zespołem na żywo i chciałbym jeszcze. Czuję się boomerem i dzięki nim jestem z tego dumny. Co więcej, czuję się też dad rockerem i właśnie dlatego na 2023 rok zafundowałem sobie obowiązkowy prezent dla każdego dad rockera – koncert absolutnego klasyka!
Z Bruce’em Springsteenem spotkam się już w maju! I na to doświadczenie już ostrzę sobie zęby, uszy i wszystkie zmysły. To jest właśnie coś, czego nie daje mi Spotify. Nie pozwala mi czekać! Te mistyczne 0,2 sekundy pomiędzy kliknięciem przycisku play a startem odtwarzania dehumanizuje doświadczenie odbierania muzyki (z serialu Playlist dowiadujemy się, że 200 ms to czas, poniżej którego nasz organizm nie rozróżnia przerw między dźwiękami, a więc uznaje je za ciągłe). Spotify nie daje mi przyjemności ze znalezienia płyty na półce, z otwarcia pudełka. Nie daje mi też nadziei na kolektywne spędzanie czasu z ludźmi (często kilkudziesięcioma tysiącami), którzy są w jednym miejscu w tym samym celu co ja. Możemy to nazwać instynktem stadnym, niechęcią do indywidualizmu, boomerstwem czy dadrockerstwem – jak mówią Brytyjczycy: guilty as charged!
Nie lubię Spotify? Uwielbiam! Na nartach, w samochodzie czy na rowerze. Chciałbym jednak, żeby przestał mnie rozleniwiać i żeby oddał mi różne emocje. Mam nadzieję, że Spotify nigdy nie zabierze mi emocji koncertowych! To jedno życzenie na 2023, a drugie jest takie, żeby Born in the USA na koncercie wreszcie zabrzmiało tak dobrze, jak na albumie!