Cykl powieści kryminalnych, których bohaterem jest Arsène Lupin, w lekturze robi wrażenie utworów literackich staromodnych, retro, z innej epoki – nic dziwnego, powstawały w latach 1907–1941! Niedzisiejszy jest styl, konstrukcja intrygi kryminalnej, typ bohatera. A jednak utwór niedzisiejszy, bardzo odmienny od nowych konwencji kryminałów, jest nie tyle przestarzały, zaśniedziały, pachnący naftaliną – choć wolę myśleć, że w powietrzu unosi się raczej zapach perfum Guerlaine’a, zwłaszcza nieśmiertelny Shalimar (1925) – co stanowi barwny obrazek swojego czasu. Zestarzał się ładnie, stając się dla dwudziestopierwszowiecznego czytelnika (czyli m.in. mnie) nie ramotą (‘przestarzały, pozbawiony wartości utwór literacki’), lecz pełną wdzięku, czarującą ramotką, czytaną z przyjemnością.
Duża w tym zasługa postaci bohatera, chyba jednak częściej oglądanego w filmach niż żyjącego jedynie na kartach powieści. Zajmującego się nie tylko włamaniami, ale i byciem dżentelmenem, człowiekiem z jasno zakreślonym systemem wartości, erudytą, czułym na wdzięki kobiet, kurtuazyjnym i empatycznym. Jednym słowem: to wzorcowy charmeur.
Arsène Lupin przyciągał, jeśli nie fascynował filmowców. Do dziś bohater ma około dwudziestu twarzy: najstarsza pochodzi z 1909 roku, najnowszą jest wersja z roku 2021 budząca żywe reakcje widzów. Jej bohater Assane Diop, grany przez Omara Sy, inspiruje się postacią Leblanca. Tu Lupin ma status intertekstowego odniesienia, żyje w tle opowieści.
Filmowy Lupin ma twarz Georges’a Descrières’a (1930–2013) z kultowego serialu z lat 1971–1974, z przebojową i stylową piosenką wykonywaną przez Jacquesa Dutronca, czyniącą z włamywacza ponadczasowy ideał mężczyzny.
Mistrz charakteryzacji, król przebrań i kradzieży tożsamości, włamywacz dżentelmen wciela się w najrozmaitsze postaci, m.in. w angielskiego powieściopisarza, szklarza, włóczęgę, lokaja, starego kasztelana, gazownika… Z niewymuszoną swobodą i wdziękiem porusza się w pięknych rezydencjach i ministerstwach, w beaux quartiers Paryża szalonych lat dwudziestych. Dandys i wytrawny włamywacz, którego z równą mocą przyciągają klejnoty i arcydzieła, jak i piękne kobiety, z przekonania stroni od przemocy. Bronią jest odrobina ironii, którą można zobaczyć w jego czarującym i rozbrajającym uśmiechu. Zewnętrzne atrybuty stanowią muszka i zawadiacko noszony cylinder, arystokratyczny monokl, nienaganny smoking i nonszalancko zarzucona na ramiona czarna, jedwabna peleryna.
Taki Lupin stał się symbolem elegancji i dobrego francuskiego ducha, ale także jedną z najpopularniejszych postaci małego ekranu. Widzimy postać zamierzenie przerysowaną i przeskalowaną, zaprogramowaną jako już zdezaktualizowana w świecie odbiorcy, któremu coraz bardziej obcy staje się dystans i komunikowanie niedosłowne, au second degré.
Georges Descrières, aktor głównie teatru, który w Comédie- Française grał przez 30 lat, stworzył styl reprezentujący esencję francuskości, uwodził mistrzostwem klasycznej i spokojnej gry aktorskiej, opartej na sztuce dykcji. I wszystko to grane z dyskretną rezerwą, ale i luzem.
A jednak choć troszeczkę (no, może mocno) désuet, Arsène Lupin, ten Descrières’a, pozostaje dla dzisiejszego widza L’irresistible. Być może pomaga także to, że twórcy i gwiazda serii opowiadają historie z dystansem, mrugają do odbiorcy porozumiewawczo okiem: dobrze jest żyć w świecie z Lupinem, który „jest największy, najbardziej szarmancki, najbardziej elegancki, w rękawiczkach lub bez nich” (z piosenki J. Dutronca Arsène). A poza tym myśli pozytywnie: „[...] i ludzie mówią, że życie jest blade! Życie jest wspaniałe, tylko trzeba umieć żyć...” (M. Leblanc).