Izabela Sopalska-Rybak, gościni 5. Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE, jest założycielką i prezeską Fundacji Kulawa Warszawa. Ale to tylko jedna z funkcji, które pełni. Jest także zawodniczką polskiej reprezentacji w rugby na wózkach, modelką, działaczką społeczną, z sukcesami uprawia szermierkę. Ale to wciąż nie wszystko.
Spotkanie z Tobą jest wyzwaniem. Przede wszystkim bardzo trudno jest się umówić z Tobą na rozmowę (śmiech).
Przyznaję, mam teraz bardzo intensywny czas i trudno mnie złapać. Zawsze mówię: za trzy miesiące będzie lepiej, po czym mijają trzy miesiące (nie wiem, kiedy) i znowu jest to samo. Jestem osobą, która nie lubi, gdy nic się nie dzieje. Tak było z przyjęciem zaproszenia na Śląski Festiwal Nauki KATOWICE. Zgodziłam się, bo podoba mi się jego idea. W dniu mojego wystąpienia rano zbudziłam się w Kleszczowie, w południe byłam w Katowicach, a kładłam się spać w Warszawie. To jest typowe dla mnie. Lubię podróżować i teraz, trochę przez ograniczania narzucone przez pandemię, biorę pewnie za dużo na siebie, ale chcę nadrobić wszelkie zaległości. Przede wszystkim te związane z kontaktem z ludźmi. Brakowało mi tego.
Śląski Festiwal Nauki KATOWICE był więc dobrą okazją.
Tak. Podczas wykładu mówiłam o postrzeganiu osób z niepełnosprawnościami. To dla mnie ważny temat. Ten temat jest również priorytetem w Fundacji Kulawa Warszawa. Stwierdziłam, że podejmę go na swoim przykładzie. Gdy miałam 19 lat, zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Po 4 latach musiałam przenieść się na wózek inwalidzki. Zmieniłam perspektywę, ale nie siebie. W trakcie ŚFN mówiłam o sobie, o różnych rolach, które pełnię, i wszelkich swoich aktywnościach. Na koniec zadałam pytanie, dlaczego, mimo że robię tak wiele, ludzie wciąż patrzą na mnie i widzą jedynie moją niepełnosprawność. Jestem prezeską Fundacji, uprawiam różne sporty, jeżdżę samochodem, uwielbiam podróże, mam duży dystans do siebie, gram w rugby na wózkach w Polsce i Niemczech, uprawiam szermierkę i mogłabym jeszcze wymienić wiele aktywności, a wciąż spotykam się z szufladką „laska na wózku”. Przeraża mnie to , że nie myśli się, kim naprawdę jest człowiek, z którym rozmawiamy. Staram się to zmienić.
Patrząc na Twoją aktywność, ale również i sam wygląd, doszłam szybko do wniosku, że zaprzeczasz stereotypowi osoby z niepełnosprawnością. Jak to się robi?
Zabawne jest to, że był czas, gdy ludzie myśleli, że ja „ściemniam” z chorobą. Spotykałam się wtedy ze stwierdzeniami typu: Przecież nie wyglądasz na osobę, która nie potrafi chodzić. Stereotyp jest taki, że powinno się być smutnym, szarym i cicho siedzącym w kącie pod kocem. Nie zgadzam się z tym. Kocham tatuaże, kolczyki, kolorowe włosy i barwne ubrania. Nawet przez chwilę nie myślałam, by to zmieniać. A teraz jestem nawet w tym odważniejsza. Co zabawne i może wydawać się absurdalne – gdy zaczęłam poruszać się na wózku, stwierdziłam, że w końcu mogę nosić buty na obcasie! Ale wracając do stereotypów, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nas zaszufladkować. Ja nawet tak naprawdę z tym nie walczę. Jestem w pełni sobą i nie dam sobie wmówić, że czegoś nie mogę zrobić, bo jestem kobietą, bo mam niepełnosprawność… I podobnie jest w kwestii języka. Ludzie zwracają mi uwagę, że nie jestem prezeską fundacji, a prezesem. Nie, tu nie ma mojej zgody. Kilka lat temu, gdy zaczynałam grać w rugby, słyszałam tylko o zawodnikach tej dyscypliny i zawsze dodawałam, że są też zawodniczki. Niektórzy odbierali to jako zawracanie głowy. Mnie jednak zależało na tym, by podkreślić, że dziewczyny też grają w rugby. Wedle stereotypu jest to sport dla silnych mężczyzn. Sama usłyszałam przed meczem od jednego z zawodników (mamy drużyny damsko- -męskie, a to dość istotne), że kobiety są zbyt delikatne i rugby nie jest dla nas. Potem wyszliśmy na boisko, bo graliśmy przeciwko sobie. Po meczu powiedział: Jednak ty możesz, masz siłę. Wciąż spotykamy się na meczach i za każdym razem pokazuję, że kobiety mogą grać i mogą być w tym świetne. Płeć na boisku nie ma znaczenia. Ważne jest to, z czym się na nie wchodzi: czy tylko z siłą, czy też wiedzą i wizją gry.
Wspomniałaś, że mając 23 lata, musiałaś „zmienić perspektywę” i zacząć poruszać się na wózku. W Twoim przypadku okazało się, że świat się nie skończył.
Opowiadam o swoim życiu, dzieląc je na przeszłe i obecne, ale nie w kontekście, że wtedy się coś skończyło, umarło. Miałam plan, by zostać nauczycielką wychowania fizycznego, i wiedziałam, że to się nie stanie. Szybko zweryfikowałam swoje cele i marzenia. Wiem, jak wyglądało moje wcześniejsze życie i jak jest teraz. Z nikim bym się teraz nie chciała zamieniać. Mam piękne życie. Teraz często się słyszy, że trzeba doceniać małe rzeczy. Trochę tak jest. Od kilku lat w inny sposób się poruszam, tylko tyle. Nie traktuję tego jako przeszkody, ale jako wyzwanie. Wychodzę z założenia, że mogę robić wszystko, choć inaczej. To, że nie mogę wejść po schodach, jest szansą np. na nawiązanie nowej relacji i sprawdzenie siebie. Zapadnięcie na nieuleczaną chorobę, niesprawne nogi czy widzenie na niebiesko nie było dla mnie tak trudnym doświadczeniem, jak np. to, że musiałam nauczyć się prosić obcych o pomoc. To była wymagająca lekcja. Lubię swoją niezależność i proszę o pomoc w ostateczności. Pamiętam, gdy pierwszy raz miałam taką sytuację. Choroba postępowała stopniowo, nie usiadłam na wózek z dnia na dzień. Pewnego razu musiałam po prostu zejść o kulach po schodach, które nie miały poręczy. Katastrofa. Czekała na mnie siostra i znajomi. Ja stałam, patrzyłam na te schody i czułam, że robię się coraz bardziej czerwona. Trzęsły mi się nogi i łzy napłynęły mi do oczu. Miałam do wyboru: albo poprosić kogoś o pomoc, albo przewrócić się, bo nie było na czym usiąść. W głowie ułożyłam sobie, na dodanie odwagi, zabawny scenariusz: OK, czekam sobie teraz na jakiegoś superprzystojniaka i poproszę o pomoc. W końcu przechodziła para i łamiącym się głosem zagadałam do nich. Chłopak powiedział, że pomoże. Idąc z nim, cały czas się tłumaczyłam, dlaczego mu zawracam głowę, że bardzo go przepraszam i dziękuję. To było ważne przeżycie, które będę pamiętać do końca życia. Po tamtej sytuacji było jeszcze kilka, które mnie sprawdzały i uczyły. Jedna była bardzo zabawna i podbudowująca. Mam grupę znajomych dziewczyn, też na wózkach. Jesteśmy z różnych części Polski, więc organizowałyśmy sobie zloty czarownic w wybranych miastach. Jeździłyśmy na przykład we trzy lub cztery jednym samochodem. To jest wyzwanie, ale lubimy takie nieoczywiste akcje. Koleżanki chciały mnie szkolić w proszeniu o pomoc, co wciąż mnie krępowało. Byłyśmy na stacji benzynowej. Trzy dziewczyny na wózkach. Trzeba jakoś z powrotem wejść do samochodu i spakować wózki – to jest cała logistyka. Usłyszałam tylko: Iza, teraz twoja kolej. Przerażona, ale z uśmiechem, zapytałam jednego pana, czy może nam pomóc, oczywiście jednocześnie tłumacząc się i przepraszając. Finalnie pomagało nam dwóch panów i jeden, dla którego nie miałyśmy zadania. Koleżanka poprosiła, by wyrzucił nam śmieci. Usłyszałyśmy, że bardzo się cieszy, że może chociaż tak nam pomóc. Było przy tej sytuacji dużo śmiechu i żartów, bo ludzie lubią i chcą pomagać. To wiem.
Ty sama pomaganie masz we krwi. Powiedz o Fundacji Warszawa Kulawa i jej działaniach.
Zmiana mojej sytuacji życiowej spowodowała, że zaczęłam zwracać uwagę na sprawy, które do tej pory były dla mnie niewidoczne. To tak, jak gdy ktoś zostaje rodzicem i chce wyjść na spacer z małym dzieckiem w wózku. Wystarczy chwila, by otworzyć oczy. Mój znajomy ostatnio stwierdził, że ma mnie dość, bo przez spacery ze mną widzi same bariery w mieście, które zawsze traktował jako przyjazne i przystosowane. Zauważam zmiany, które powoli postępują. Wciąż jednak brakuje myślenia, że przestrzeń miejska (i nie tylko) ma być dla wszystkich. Dlatego misją Kulawej Warszawy jest zmiana w postrzeganiu osób niepełnosprawnych, ale również działamy na rzecz tego, by przestrzeń publiczna, usługi, towary były dostępne dla wszystkich. Bo czym my się różnimy? Sposobem poruszania się, widzenia czy komunikowania, ale niczym więcej. Jesteśmy tacy sami. Fundacja zajmuje się edukowaniem, które zmienia patrzenie na osoby z niepełnosprawnościami. Promujemy aktywność sportową, ale zajmujemy się też prawami osób z niepełnosprawnościami czy przepisami, które w jakiś sposób nas dotyczą. Spotykam się np. ze stwierdzeniem, że miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych to przywilej. Taki sposób myślenia jest błędny. Niebieska koperta nie jest przywilejem, lecz elementem, który pozwala takim osobom jak ja funkcjonować w przestrzeni publicznej. To jest coś niezbędnego. Mam wrażenie, że niektórzy mają problem ze rozumieniem kwestii równości ludzi. Bo kiedy jesteśmy równi sobie? Nie kiedy dostajemy to samo i tyle samo, lecz kiedy sprawiamy, że każdy ma takie same możliwości np. korzystania z przestrzeni publicznej.
Działacie na rzecz promocji aktywności fizycznej. Choć wydaje mi się, że najlepszym działaniem w tej kwestii jest Twoja postawa. Rugby i szermierka to dyscypliny, w których osiągasz znaczące sukcesy.
Jestem bardzo kochliwa i jednocześnie stała w uczuciach. Dlatego bałam się iść na pierwszy trening rugby, bo spodziewałam się, że może zakończyć się to wielką miłością. I wpadłam po uszy. Najpierw jednak zobaczyłam słynny amerykański dokument Murderball, później mój mąż zabrał mnie na mecz. W końcu przyszedł czas na pierwszy trening. Bałam się również z tego powodu, że ten sport spodoba mi się, ale usłyszę, że nie mogę grać, bo jestem zbyt sprawna. Rugby na wózkach zostało stworzone z myślą o osobach mniej sprawnych. Gdy w końcu zdecydowałam się i zobaczyłam, jak ludzie zderzają się ze sobą, wiedziałam, że to jest moja dyscyplina. Później okazało się, że mogę grać, następnie – że jestem w tym całkiem dobra. Kilka lat trwało dochodzenie do odpowiedniej formy i sposobu myślenia. Zostałam zaproszona do reprezentacji Polski i już po pierwszych europejskich mistrzostwach dostałam propozycję grania w Niemczech. Oczywiście przyjęłam ją. Gramy w różnych miastach i państwach na turniejach. Nawet jeżeli rozgrywki odbywają się w Warszawie, śpię w hotelu, żeby czuć się jak na wyjeździe. Te emocje są tak piękne. Gdy tylko wchodzę na boisko, nie myślę o niczym innym. Wszelkie trudności dotyczące Fundacji czy życia prywatnego schodzą na drugi plan. Szermierka natomiast pojawiła się dość niespodziewanie. Ma całkiem inny charakter niż rugby, które jest mocne, energiczne, a niektórzy mówią, że brutalne, z czym się nie zgadzam, bo odbieram je jako grę widowiskową i dynamiczną. Szermierka jest delikatna, elegancka i taka „elitarna”. Przez dwa lata wpadałam na prezesa klubu, w którym obecnie gram. Namawiał mnie na trening. Broniłam się, bo wiedziałam, że znowu wpadnę po uszy i nie będę miała wyboru, jak tylko walczyć. Miałam wiele wymówek – że rugby, że nie mam czasu. Prezes zadzwonił do mnie w odpowiednim czasie, gdy kończył się lockdown, ale wciąż pandemia stanowiła mocne ograniczenie dla moich działań. Pojechałam na zgrupowanie, nie mając pojęcia, co będę tam robić. Zaryzykowałam, ale też bardzo chciałam gdziekolwiek pojechać, spotkać się z ludźmi, ruszyć się z domu, ponieważ pierwszy lockdown mocno – w sensie negatywnym – wpłynął na mnie zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Zaczęłam mierzyć się z szermierką i usłyszałam od trenera, że mam w sobie naturalność, predyspozycje do tego spotu i że fantastycznie mi idzie. Myślałam, że poprzez pochwały usiłuje mnie złapać. Trochę się przekomarzaliśmy, ale on przekonywał mnie, że naprawdę tak myśli. Doszło do pierwszej walki. Miałam jednak z jedną rzeczą problem, bo jak zauważyłaś, uwielbiam się śmiać. Trener ciągle mnie za to upominał. Nawet przed mistrzostwami świata na treningu dostałam ataku śmiechu. Po kilku treningach pojechałam jednak na mistrzostwa Polski, gdzie zajęłam drugie miejsce, przegrywając jednym punktem. Później przydarzyła mi się kontuzja łokcia, ale na szczęście udało mi się z niej szybko wyjść, dzięki czemu mogłam pojechać na mistrzostwa świata i zdobyć tytuł wicemistrzyni. W finałowej walce okazało się, że moja przeciwniczka jest bardziej sprawna. Ja jestem mocno przypięta do wózka, by z niego nie wypaść, a broń mam przymocowaną do ręki, bo nie jestem w stanie jej utrzymać. Moja przeciwniczka trzymała ją normalnie. Poczułam, że jestem trochę oszukiwana, ale nie poddałam się i stwierdziłam, że będę walczyć do końca. Przegrałam znowu jednym punktem. Wicemistrzostwo świata było jednak dla mnie dużym zaskoczeniem.
Jakie masz plany na przyszłość.
Jeszcze niedawno wydawało mi się, że w kolejnym roku zwolnię i nie będę mieć tak dużo pracy. Z moich wyliczeń wynika, że w lutym będę łącznie ok. 8 dni w domu – ze względu na zgrupowania i pracę, a na koniec Mistrzostwa Europy w Rugby na Wózkach w Paryżu. Ponadto chcemy rozwijać fundację i planujemy kontynuację projektów, a głowa wciąż pełna pomysłów. Może trzeba będzie wybierać.
Bardzo dziękuję za rozmowę.