Wychodzić po angielsku oznaczało kiedyś wychodzić bez pożegnania, lecz dyskretnie. Dziś, w dobie nieskonsumowanego brexitu trudno byłoby to powiedzieć: nie ma i nie było w nowożytnej historii takiej niekończącej się historii, w której wszystko jest możliwe i wszyscy muszą o tym słyszeć. Co za niedyskrecja! Nic dziwnego, że sami Anglicy mówią to take French leave, ponieważ raczej nie mają o sobie tak dobrego mniemania, jak im to wmawiają inne narody. Muszę przyznać, że długo byłem pod wrażeniem angielskiej kultury, obyczajów i w głębi duszy sądziłem, iż każdy Brytyjczyk, a już zwłaszcza Anglik, jest bytem prawie doskonałym, może nie Bogiem, ale na pewno następnym po Bogu. W Alpach szwajcarskich można zobaczyć płytę poświęconą pamięci Arthura Conan Doyle’a, autora książek o Sherlocku Holmesie, sportowca i, jak to ujmuje napis na płycie, the perfect pattern of a gentleman. Trudno wyrokować, co Sir Conan Doyle powiedziałby o dzisiejszych swoich rodakach, ale trzeba stwierdzić, że Sherlock Holmes miałby trudności z rozszyfrowaniem motywów nimi kierujących.
Powolny upadek ideałów mojej młodości trwa od wielu lat. W latach 60. powstały zespoły rockowe, dzięki którym świat mógł zobaczyć, że stereotypowo chłodni mieszkańcy Wysp wcale nie są pozbawieni ludzkich odczuć, a nawet demonstrują je bardzo żywiołowo. Później nastąpiło apogeum zbiorowego szaleństwa – po tragicznej śmierci księżnej Diany byliśmy przez szereg dni karmieni obrazami przepełnionego żalem i rozhisteryzowanego tłumu szturmującego kwiatami płot okalający Pałac Buckingham. Monarchia niemal runęła, choć do tej pory wydawała się skałą, na której zbudowana jest brytyjskość. Okazało się, że oprócz dżentelmenów w rodzaju Conan Doyle’a naród składa się też z Powolniaków (to jeden z bohaterów serialu pt. Co ludzie powiedzą?, którego tytuł oryginalny brzmi Keeping up Appearances). Jeszcze później dzielni Anglicy zaczęli przybywać tłumnie nad Wisłę tanimi liniami lotniczymi i robili to, z czego są znani: upijali się i rozrabiali na ulicach. Jednocześnie nasi rodacy zaczęli jeździć do Wielkiej Brytanii i tam ciężko pracować, dając w ten sposób rodowitym Brytyjczykom możliwość podróżowania po świecie pubów i innych barów.
Prestiż Anglii budowany przez wieki (żeby trawnik był podziwiany, wystarczy go strzyc regularnie przez 600 lat – mówiła stara anegdota o wyższości Brytyjczyków nad Amerykanami) nagle zaczął się kruszyć. Brexit i zamieszanie wokół niego są ukoronowaniem tego procesu odchodzenia Anglii z naszych snów i tęsknot. Zostawią po sobie język, ale to głównie zasługa ich młodszych braci zza oceanu (którzy kiedyś wybrali angielski zamiast niemieckiego jako język urzędowy). Natomiast reszta będzie historią i świadectwem niegdysiejszej wspaniałości. Tylko w ramach psychologicznej rekompensaty będą pouczać innych, co czynić, a zwłaszcza jak rozwiązywać problemy społeczne. Hm, może lepiej jest, gdy grają w piłkę, choć i tu trudno powiedzieć, czy to wciąż angielski futbol, skoro największą gwiazdą jest niejaki Mo Salah.
Czuję się trochę nieswojo, bo jak teraz radzić komuś ,,angielskie wyjście”, nie narażając się na śmiech, a może nawet rękoczyny?