… czyli metafora ludzkiego życia w wielkim mieście, gdzie dominują drapacze chmur – określenie niemalże dosłowne, gdzie na ulicach między kierowcami a pieszymi toczy się bezwzględna i zażarta walka o przestrzeń, gdzie w korporacyjnych biurowcach reguły gry o byt, przetrwanie, awans ustępują wolnej amerykance. W tej twardej grze zwycięża większy, silniejszy.
A jednocześnie w wybetonowanej i wyszklonej przestrzeni miasta przebiegają ulicami nie tylko udomowione psy, ale dzikie zwierzęta, te żyjące z natury z dala od człowieka. Na osiedlowej drodze łabędzie robią sobie przystanek w locie między dwoma jeziorami, zające stają słupka w kółku, pochłonięte „rozmową”, sarna odbywa spokojny spacer, dziki z warchlakami eksplorują miejskie śmietniki. Telewizyjne stacje informacyjne pozwalają mi z zapartym tchem śledzić wyprawę łosia z macierzystej puszczy do centrum wielkiego miasta i starania ludzi, by wrócił bezpiecznie do swojego domu.
Zwierzęta wkraczają do miasta, a drzewa (to definicyjny składnik dżungli: ‘gęsty, wilgotny, wiecznie zielony las tropikalny’) z polskich miast znikają i to w wyniku zaplanowanych ludzkich działań destrukcyjnych.
A wiemy przecież, że drzewa są nam niezbędne do życia. Co więcej, zyskaliśmy świadomość, poznając głębiej „sekretne życie drzew”, że one komunikują się, czują, pamiętają, troszczą się o potomstwo, pomagają starym, schorowanym jednostkom. Powinny nam być bliskie, powinniśmy o nie dbać, choćby tylko z wdzięczności za to, co nam dają, towarzysząc od zawsze: za budulec, za ciepło, za pożywienie. A przecież także inspirują: poetów (Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!), muzyków, malarzy i fotografów, filmowców. O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa! Niedawno zachwycały dynamicznym, wielobarwnym spektaklem jesiennych liści, teraz fascynują grafiką splątanych gałęzi, wkrótce, oszronione i ośnieżone, będą swoją tajemniczą urodą zapierać dech w piersi, by świeżą, wiosenną zielenią przynieść zapowiedź upragnionego, upalnego lata.
Jednocześnie z wycinaniem drzew w polskich miastach – czasem potrzebnym, czasem bezmyślnym – wprowadza się do nich nieudomowioną zieleń. Obok uporządkowanych, przystrzyżonych trawników tworzy się miejskie łąki kwietne z ich różnorodnością roślinną. Łąki ożywiają miejską przestrzeń: przyciągają pszczoły, motyle i ptaki szukające pożywienia oraz schronienia. Dają radość przechodzącemu mieszczuchowi.
Rozwija się trend urbanistyczny, którego istotę wyraża angielskojęzyczny frazem rewilding the city, czyli wprowadzenie do miasta jak najwięcej natury, nie tylko w postaci szpalerów drzew okalających ulice, parków i ogrodów miejskich, i przyciągnięcie też do niego różnorodnej dzikiej fauny. Nie chodzi tu jednak o znaną z katastroficznych filmów nieokiełznaną ekspansję roślin i zwierząt atakujących przestrzeń ludzką. Ideą tego pomysłu jest synergiczna koegzystencja w przestrzeni miasta człowieka, flory i fauny.
Czy miejska dżungla – już w znaczeniu dosłownym – stanie się kiedyś przyjazna wszystkim jej mieszkańcom?