Rozmowa z prof. dr. hab. Andrzejem Kowalczykiem, rektorem Uniwersytetu Śląskiego

Ustawa dla przyszłości

Przywrócenie jakości kształcenia oraz wartości dyplomów, zmiana modelu kształcenia doktorów i szkoły doktorskie, odejście od obowiązku uzyskania habilitacji, ewaluacja działalności naukowej, poszerzenie autonomii uczelni, możliwość tworzenia uczelni federacyjnych i rada uczelni jako nowy organ uczelniany – to tematy, które nurtują środowisko akademickie po ogłoszeniu przez wicepremiera, ministra nauki i szkolnictwa wyższego dr. Jarosława Gowina propozycji nowej ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce na Narodowym Kongresie Nauki w Krakowie. Na czym polegają największe, a nawet rewolucyjne zmiany – zmiany, które są warunkiem sine qua non dalszego rozwoju Polski?

Prof. dr hab. Andrzej Kowalczyk, rektor Uniwersytetu Śląskiego
Prof. dr hab. Andrzej Kowalczyk, rektor Uniwersytetu Śląskiego

Podczas Narodowego Kongresu Nauki, który odbywał się 19 i 20 września w Krakowie, wicepremier Jarosław Gowin powiedział, że konstytucja dla nauki jest reformą inną niż wszystkie. To gruntowne zmiany w systemie, a nawet napisanie ustawy od nowa. Jednym z kluczowych jej zadań ma być podniesienie jakości kształcenia oraz przywrócenie wartości dyplomu. Czy Pan Rektor uważa, że faktycznie mamy problem z jakością kształcenia i jest to jedna z ważniejszych kwestii, które trzeba naprawić?

– Kształcenie jest nierozerwalnie związane z nauką, jeśli więc chcemy mieć kształcenie na odpowiednim poziomie, musimy zacząć od podniesienia poziomu nauki. Jak to zrobić? Po pierwsze musimy się jeszcze szerzej otworzyć – nie można zamykać się we własnym środowisku, jak to w znacznej mierze funkcjonowało przez lata, a to będzie się wiązało z umiędzynarodowieniem kształcenia. Im wyższy poziom kształcenia, tym bardziej powinno być ono otwarte. Stąd reforma będzie mocno dotyczyć studiów doktoranckich – inaczej usytuowanych, gdyż – jak wiemy – proponowana jest nowa idea szkół doktorskich, które będą mogły łączyć kształcenie w różnych dyscyplinach, a nie będą musiały ograniczać się do jednej (większy nacisk ma być położony na kształcenie interdyscyplinarne). Ta otwartość ma również dotyczyć zdobywania stopni naukowych i tytułu. Kandydat na profesora musi mieć w swoim CV staż w ośrodkach zagranicznych. Oczywiście jest wiele elementów mających na celu podniesienie jakości studiów. Czy teraz jest tak źle? Trzeba być świadomym tego, że niska ocena poziomu kształcenia to bardzo złożony problem. Ja bym jednak bronił dotychczasowych dyplomów. Oddzielnym problemem jest natomiast deprecjacja dyplomu. To jest ważne, jaka uczelnia go nadaje i jaki ona sobą reprezentuje poziom. Jeśli studia doktoranckie są czy do niedawna były prowadzone przez jednostki, które mają kategorię C, to rzeczywiście mamy do czynienia z bardzo niedobrym zjawiskiem. Gdy mówimy o deprecjacji dyplomów i słabym wykształceniu absolwentów, to głównego winowajcy upatrywałbym w masowości. Dlatego jej ograniczenie to dobry kierunek. Ważne jest też, że odejście od ilości i stawianie na jakość postawione jest w skali uczelni, a nie w skali jednego wydziału. To daje uczelni prawo do elastyczności – są kierunki, na których możemy sobie pozwolić na większą liczbę studentów w relacji do pracowników, ale są też takie, na których ta proporcja powinna być mniejsza niż 13:1.

Czy to ograniczenie będzie również dotyczyło studiów doktoranckich? Premier Gowin powiedział, że nie będziemy już traktować doktorantów jak studentów, ale jak młodych naukowców. Jak w tym kontekście Pan Rektor ocenia ideę szkół doktorskich?

– Oceniam bardzo pozytywnie. Szkoły doktorskie to model kształcenia, który funkcjonuje w wielu krajach na całym świecie. Będą mogły być utworzone dla minimum dwóch dyscyplin naukowych, ale – co niezwykle ważne – w których uczelnia będzie miała kategorię co najmniej B+. To zapewni wyższy poziom kształcenia doktorantów. Obecnie studia doktoranckie ograniczają się do jednego wydziału, co wynika z przepisów, gdyż to rada wydziału ma uprawnienia do prowadzenia studiów i nadawania stopnia doktora. Rada zamyka się zatem w swoim gronie bardzo wąsko, jeśli chodzi o zakres badań, specjalistów oraz promotorów. Do wąskiej dyscypliny ograniczony jest także zakres merytoryczny. Z tym problemem wiąże się inny, a mianowicie obecny podział na dziedziny i dyscypliny naukowe (jak wiadomo, mamy 102 dyscypliny) oraz ich ograniczenie do ok. 40 według klasyfikacji OECD.

Nowa ustawa, wychodząc naprzeciw postulatom środowiska akademickiego w zakresie współpracy pomiędzy uczelniami i innymi jednostkami naukowymi, przewiduje możliwość tworzenia uczelni federacyjnych. Czy Uniwersytet Śląski jest zainteresowany taką formą konsolidacji potencjału naukowo-dydaktycznego?

– Idea uczelni federacyjnej dotyczy przede wszystkim zarządzania i konkurencji na rynku międzynarodowym, a zatem miałoby to być działanie bardziej na zewnątrz aniżeli do wewnątrz. Oczywiście jest to dobry kierunek myślenia, szczególnie tu, w naszym regionie. Górnośląsko- Zagłębiowska Metropolia to naturalne miejsce do myślenia o federacji. Myślę jednak, że federacje uczelni to przyszłość. Mamy przykłady z Europy, które pokazują, że to jest proces rozłożony na wiele lat. Taka idea funkcjonuje np. we Francji, sprawdza się, choć nie bez problemów. Trudno też ocenić, czy sfederowanie uczelni przyniosło tam już jakieś wartości dodane. Ponadto we Francji federacje to organizacje typu związku uczelni z większym finansowaniem, a ich celem jest niejako prowadzenie do fuzji. U nas myślimy raczej w kontekście federacji, która dawałaby dużą autonomię uczelniom składowym.

Na Uniwersytecie Śląskim ten temat nie jest nowy. Już kilka lat temu pojawił się termin Academia Silesiana. Pan rektor Wiesław Banyś mówił kiedyś o pomyśle konsorcjum uczelni naszego regionu z zachowaniem pełnej autonomii poszczególnych jednostek wchodzących w jego skład, które wspólnie mogłyby konkurować z najlepszymi uczelniami na świecie.

– Tak, rzeczywiście, pan rektor Banyś jest zresztą autorem tego terminu, ale w tym przypadku myśleliśmy bardziej o badaniach, o uwspólnianiu potencjału badawczego oraz rozwoju infrastruktury. Chodziło o to, aby nie prowadzić np. trzech takich samych projektów w różnych ośrodkach. Lepiej, żeby finansowanie było skierowane na jeden projekt. Ta idea oczywiście drzemie tutaj, choćby z racji naszego zlokalizowania w dużym ośrodku metropolitarnym. Oczywiście, są różne poglądy na ten temat. Ja uważam, że naszemu regionowi potrzebna jest konsolidacja potencjału i podniesienie konkurencyjności w skali międzynarodowej, bo większy ma po prostu większą siłę przebicia.

Podczas styczniowej konferencji programowej Narodowego Kongresu Nauki w Katowicach sporo mówiło się o kolejnym etapie kariery naukowej, a mianowicie habilitacji. To budzi duże emocje w środowisku. W Krakowie premier Gowin podkreślał, że trzeba przyspieszyć rozwój naukowca, nie może być tak, że w Polsce uzyskuje się samodzielność średnio w wieku 47 lat. W nowej rzeczywistości to stopień doktora ma być tym, z którym uzyska się samodzielność. Jak Pan Rektor ocenia ten pomysł?

– Ja odbieram go jak najbardziej pozytywnie. Uważam, że jest to uzasadnione. Oczywiście, jest kilka przyczyn tak późnych habilitacji w Polsce. Usamodzielnienie często wiąże się z przyznaniem komuś funkcji – kierownika zakładu lub katedry. Jest to niepotrzebne powiązanie. Trzeba uprościć strukturę uczelni i to daje projekt nowej ustawy. To my w statucie będziemy mogli określić nową strukturę, trzeba będzie też rozważyć, jaką funkcję pełni zakład i czy musi taką pełnić oraz czy dydaktykę przenieść wyżej – na poziom wydziału. Ważne jest, aby doktor mógł sam prowadzić badania i stworzyć zespół. Jeśli będziemy natomiast likwidowali habilitację, to musimy sobie zadać pytanie: jeśli nie habilitacja, to co w zamian? W krajach, w których nie ma habilitacji, dokonuje się twardej oceny dorobku naukowego kandydata. Podkreślam: twardej oceny, nie koleżeńskiej. To, czego mi brakuje w reformie w tym aspekcie i co by ułatwiło ocenę, to wprowadzenie etatyzacji, czyli ograniczonej liczby stanowisk profesorskich. Gdyby rektor wiedział, że na danym wydziale do zapewnienia uprawnień potrzeba np. 15 profesorów, to po co mamy 30? A zatem, żeby rektor mógł na zwolnione miejsce profesorskie przyjąć nowego pracownika, trzeba przeprowadzić konkurs, aby na podstawie twardej i rzetelnej oceny wybrać najlepszego kandydata, który będzie miał dobry dorobek naukowy, będzie współpracował z innymi ośrodkami krajowymi i zagranicznymi, będzie potrafił zorganizować granty, finansowanie badań, a do tego przyciągnie doktorantów. Rozmawialiśmy o tym podczas konferencji programowej w Katowicach – niestety, ustawa nie przewiduje takiej etatyzacji. Od twardej oceny jednak nie odejdziemy bez względu na to, czy habilitacja będzie, czy jej nie będzie. Naszą troską jest wspomniany wcześniej poziom edukacji, a podstawą edukacji jest poziom naukowy.

Od momentu ogłoszenia projektu ustawy przez premiera Gowina słowo autonomia jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Co tak naprawdę rozumiemy pod pojęciem autonomii w nowej ustawie?

– Ja bym rozróżnił autonomię uczelni w stosunku do otoczenia i autonomię wewnątrz uczelni, czyli swobodne działanie w zakresie badań naukowych, stanowienie o kierunkach kształcenia, nadawanie stopni i tytułów naukowych oraz dystrybuowanie środków finansowych. Przeciętny pracownik nauki czy szkolnictwa wyższego domyślnie rozumie przez to pojęcie autonomię, którą gwarantuje nam konstytucja. Z punktu widzenia planowanej reformy ludzie zastanawiają się zatem, czy ustawa nie robi zamachu na autonomię uczelni w sensie zarządzania czy ustroju. Nie myślą natomiast o tym, że otrzymamy większą swobodę w tworzeniu struktur organizacyjnych. Oczywiście trzeba pamiętać, że w parze ze swobodą idzie większa odpowiedzialność za jakość kształcenia i działalność naukową.

Może się okazać, że autonomia nas przerośnie?

– Przyzwyczajenie to druga natura ludzka i to przyzwyczajenie może nam doskwierać. Ja jednak bym bardzo chętnie skorzystał z tego, co daje ustawa, i będę namawiał środowisko, żeby z tej autonomii korzystać. Oczywiście nie ma sensu burzyć tego, co się dobrze sprawdza w zarządzaniu uczelnią, czyli np. struktury wydziałowej. Są natomiast kwestie, które należy doprecyzować. Przykładowo z dniem 30 września 2019 roku przestają funkcjonować dziekani jako jednoosobowe organy władzy wykonawczej w uczelni, ale pozostają jeszcze jako zarządzający wydziałem. A równocześnie z dniem 1 października 2019 roku powinien obowiązywać nowy statut. Pytanie: kto go ma przygotować? Obecny senat. To jaki to będzie statut? Czy będzie to statut dający możliwości przeorganizowania i rozwoju uczelni, czy będzie to statut zachowawczy? Oczywiście kolejny statut będzie przygotowywał już rektor, a zatem moim zdaniem ten statut też powinien przygotować rektor. Reasumując, korzystajmy z autonomii – zmieńmy to, co nas uwiera, co nam przeszkadza, bo większa autonomia to jest bardzo korzystne rozwiązanie dla uczelni.

Wiele znaków zapytania pojawia się w kwestii nowego organu, jakim ma być rada uczelni. Skąd wynika zaniepokojenie członków społeczności akademickiej? Czy z nieznajomości nowej ustawy, czy po prostu z lęku, że ktoś obcy będzie nam mówił, co mamy robić?

– Myślę, że bliższa prawdy jest druga odpowiedź. Mamy coś takiego w sobie, że każde ciało umocowane na zewnątrz uczelni postrzegane jest jako ingerencja w samostanowienie. Trochę jest to zrozumiałe – ten lęk wynika z historii i kultury politycznej. Chciałbym jednak uspokoić członków naszej społeczności akademickiej, że propozycje, które są zawarte w ustawie, dają nam gwarancje autonomii. Radę wybiera senat. Senat jest organem przedstawicielskim wybieranym przez społeczność akademicką. Jeśli senat będzie myślał o tym, aby rada wspierała uczelnię i pomagała jej zapewnić lepszy rozwój, to powinien wybrać takich ludzi, którzy budzą zaufanie środowiska i orientują się w sprawach uczelni, a nie tylko są byłymi politykami – już nie mówię, że aktualnymi, bo to w ogóle powinno być wykluczone. A zatem to senat będzie decydował, kto zasiądzie w radzie, więc dlaczego miałby wybrać osoby, które będą reprezentowały czyjś interes, a do tego szkodliwy dla tego środowiska? Jest to dobre zabezpieczenie. Nie powinniśmy się też bać tego, że w radzie większość będą stanowiły osoby spoza uczelni (tak bowiem stanowi projekt ustawy). Zadaniem rady będzie opiniowanie dokumentów uczelni, takich jak strategia – i tu nie widzę żadnego zagrożenia.

Siłami całego środowiska akademickiego dokonano wielkiego dzieła. Mimo iż ustawa nie jest jeszcze przyjęta i wciąż trwają prace nad doszlifowaniem szczegółów, to można pokusić się już o pewną ocenę tego dzieła. Jakie zdaniem Pan Rektora ma ona najważniejsze zalety, a może wady?

– Wady i zalety tkwią w nas samych, w naszych przyzwyczajeniach. Premier Gowin mówił, że nasza gospodarka znajduje się pułapce średniego wzrostu, myślę, że nauka również trochę jest w takiej pułapce. Myślimy, że nic się specjalnego nie dzieje, nic się nie zarwało w systemie, żadnych szkód nie ma, ale czy jest wyraźny postęp? Też go nie widać. Z jednej strony polska nauka musi wzmocnić swoją pozycję w wymiarze globalnym, z drugiej – chcemy zatrzymać drenaż młodych elit. Bez poważnych zmian w systemie nie będziemy dostarczali innowacyjnych badań i rozwiązań niezbędnych dla rozwoju naszego kraju. Ja już parę nowelizacji systemu przeżyłem i jestem przekonany, że kolejna nowelizacja nie przyniesie pożytku. Potrzebna jest nowa ustawa, czyli głębokie zmiany, nowe rozwiązania, uporządkowanie i ujednolicenie prawa o systemie nauki i szkolnictwa wyższego, ograniczenie biurokracji, a także projakościowe zmiany w systemie finansowania nauki.

Tryb prac nad nową ustawą zaangażował w nie całe środowisko akademickie, spowodował, że z każdą kolejną konferencją programową coraz więcej ludzi przyglądało się swoim problemom oraz potrzebom i poczyniło wysiłek zastanowienia się nad tym, jak można je naprawić. Wraz z ogłoszeniem projektu ustawy dyskusje się nie zakończyły, toczą się dalej, a to powoduje, że środowisko jest bardzo dobrze zapoznane z tematem, co jest niezwykle istotne. Za bardzo dużą wartość wynikającą z prac nad nową ustawą uważam właśnie zintegrowanie środowiska akademickiego w Polsce, czego do tej pory chyba nie było. Ważne jest, abyśmy wszyscy rozumieli, że to są zmiany nie dla nas, nie dla naszych kolegów, którzy za parę lat przejdą na emerytury, ale dla naszych młodszych kolegów i współpracowników, dla przyszłości naszego kraju. Jestem dobrej myśli – ta ustawa jest po prostu potrzebna.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Tomasz Płosa
Fotografie: Agnieszka Szymala