Obowiązkowa zerówka, nabór sześciolatków do szkół czy utworzenie gimnazjów to tematy związane z edukacją, które w ciągu ostatnich kilkunastu lat budziły sporo emocji w przestrzeni publicznej. Można wskazać wiele argumentów za i przeciw w odniesieniu do każdego z tych rozwiązań, ale – jak wyjaśnia dr Natalia Stępień-Lampa z Zakładu Polityki Społecznej – każde z nich ma kluczowe znaczenie dla wyrównywania szans edukacyjnych dzieci z rodzin dotkniętych ubóstwem.
Ile dzieci w Polsce jest niedożywionych?
Dr Natalia Stępień-Lampa przyznaje się do wrażliwości społecznej, którą odkryła w sobie już w szkole podstawowej. Pochodzi z Siemianowic Śląskich – miasta dotkniętego pod koniec XX wieku ogromnymi zmianami wynikającymi z restrukturyzacji przemysłu ciężkiego (zwłaszcza górnictwa węgla kamiennego i hutnictwa), problemu znanego mieszkańcom wielu miast Górnego Śląska. Wtedy zamknięto kopalnię i hutę, stopa bezrobocia gwałtownie wzrosła, spora część siemianowiczan straciła pracę.
– Wywodzę się ze środowiska, w którym wiele osób należało do grupy mniej zamożnych mieszkańców miasta. Pamiętam koleżankę ze szkoły podstawowej, z którą nikt nie chciał ćwiczyć w parze na WF-ie, ponieważ pochodziła z ubogiej rodziny. Mnie to nie przeszkadzało. Dobrowolnie jej towarzyszyłam. Temat ubóstwa nie jest mi obcy – mówi polityk społeczny.
Chcąc pomagać innym, angażowała się również w organizację wielu akcji, których celem było m.in. umożliwienie dzieciom z uboższych rodzin wakacyjnych wyjazdów. Jak dodaje, z prawdziwym ubóstwem zetknęła się podczas wyjazdu zorganizowanego przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci dla beneficjentów Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
– Byłam wychowawcą kolonijnym. Pamiętam chłopca, który na początku nie mógł zjeść obiadu dwudaniowego, gdyż organizm nie był przygotowany na taką ilość jedzenia. Z każdym dniem jego żołądek przyzwyczajał się do regularnych posiłków. To nie jest opowieść sprzed kilkudziesięciu lat... – mówi badaczka. – Najtrudniejsza była dla mnie świadomość, że po powrocie do domu znów będzie się zmagał z głodem. To bardzo dobrze wychowany chłopiec, spokojny, miły. Po prostu pochodzi z ubogiej rodziny – dodaje.
Chcąc pogłębić wiedzę na temat możliwości niesienia pomocy innym ludziom, dr Stępień-Lampa zdecydowała się na wybranie specjalności z zakresu polityki społecznej na pierwszym roku studiów politologicznych w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa.
„Wyleczyć” z ubóstwa
W swoich zainteresowaniach badawczych dr Stępień-Lampa sporo miejsca poświęciła problemowi ubóstwa, ale bliskie były jej również zagadnienia związane z edukacją dzieci i młodzieży.
– Chcąc efektywnie łączyć oba obszary, zdecydowałam się w ramach studiów doktoranckich zrealizować projekt badawczy dotyczący polityki wyrównywania szans edukacyjnych w Polsce – mówi badaczka. – Chodziło przede wszystkim o wykorzystanie narzędzi do walki z ubóstwem, jakie daje nam system edukacji – dodaje.
Na potrzeby realizacji projektu badawczego dr Stępień-Lampa wprowadziła pojęcie polityki wyrównywania szans edukacyjnych. Jak wyjaśnia, w swoich badaniach koncentrowała się na ubóstwie jako jednym z czynników odpowiedzialnych za powstawanie nierówności szans edukacyjnych rozumianych jako gorsze warunki startu życiowego.
Wskazała konkretne instrumenty pracy zarówno z dzieckiem jako uczestnikiem systemu edukacji, jak również z rodziną, która nie może być na tej drodze pominięta, jeśli pomoc ma być skuteczna. Edukacja będąca jednym z czynników wpływających na poprawę warunków owego startu w dorosłość otwiera także możliwość skutecznej walki z ubóstwem. Obowiązkowe powszechne szkolnictwo czy obniżenie wieku dzieci, które rozpoczynają naukę, to tylko dwa przykłady działań służących wyrównywaniu szans. Państwa, które wprowadziły obowiązkową bezpłatną edukację, dążyły do uniezależnienia efektów kształcenia od statusu urodzenia.
– Jak wiadomo, nabór sześciolatków do szkół wzbudził wiele kontrowersji i ogólny sprzeciw społeczny, ale z punktu widzenia równego startu w dorosłość im wcześniej dziecko trafi w wir obowiązkowej edukacji szkolnej, tym potem będzie miało większe szanse uniknąć chociażby zjawiska zwanego wielopokoleniowym dziedziczeniem biedy. Ja nie mówię o tym, czy polskie szkoły są na to gotowe i czy to jest odpowiedni moment na wprowadzanie zmian. Z perspektywy edukacji dzieci pochodzących z rodzin dotkniętych ubóstwem takie rozwiązanie byłoby na pewno korzystne. Pamiętajmy również, że wraz z edukacją dostępna staje się pomoc specjalistów, w tym pedagoga, psychologa czy logopedy – mówi polityk społeczny.
Podobne znaczenie przypisywano gimnazjom, które zgodnie z założeniami powołującej je ustawy z 1998 roku miały być etapem służącym wyrównywaniu szans edukacyjnych. Ustawodawcy wskazywali pozytywne strony wydłużenia wspólnej nauki o rok i opóźnienia różnicowania ścieżek na poziomie szkół ponadgimnazjalnych.
Getta biedy
Wprowadzenie powszechnej edukacji czy gimnazjów nie rozwiązało jednak problemu nierówności szans dzieci pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych. Jak wyjaśnia badaczka, podejmowane działania muszą obejmować szerszy zakres pomocy oferowanej także rodzinie tych dzieci, co wydaje się o wiele bardziej skomplikowane. Niezwykle trudno zmienić złe nawyki osób, które niejednokrotnie od kilkudziesięciu lat prowadzą niezmienny tryb życia „generujący” i utrwalający ubóstwo. Badaczka porusza kwestię wadliwego systemu pomocy społecznej opartej na najtańszym i najprostszym sposobie polegającym na przekazywaniu środków finansowych w postaci zasiłków, których sposób wydatkowania nie jest i nie może być kontrolowany.
– Nie od dziś wiadomo, że abyśmy mogli mówić o skutecznej pomocy, powinniśmy znów postawić na bezpośrednią pracę specjalistów z tymi osobami, aby zmotywować je do zmiany trybu życia. To jednak czasoi kosztochłonne działanie, którego państwo jak na razie nie podejmuje na odpowiednim poziomie, dlatego większą szansą na zmianę sposobu myślenia widzę w edukacji dzieci – mówi naukowiec.
Problemem są również obszary wielkomiejskiej biedy wyznaczane przez sąsiadujące ze sobą ulice, na których zjawisko ubóstwa występuje w szczególnie dużym natężeniu.
– Myślę, że każdy z nas bez problemu potrafi w swoim mieście wskazać „gorsze” dzielnice – komentuje dr Stępień-Lampa.
Jak dodaje, sytuacja panująca na katowickim Załężu, świętochłowickich Lipinach czy chociażby w centrum Bytomia i Siemianowic Śląskich to efekt długofalowych zaniedbań ze strony miast. Na Śląsku wiele osiedli mieszkaniowych budowanych było wokół huty czy kopalni, aby ludzie mogli w krótkim czasie dotrzeć do pracy. Tak powstawały familoki. Dziś przeważnie tam zlokalizowane są lokale socjalne i tak powoli tworzą się getta biedy.
– Zresztą trudno sobie wyobrazić, że gmina nagle zaoferuje rodzinie lokal socjalny w bogatszej dzielnicy. Zaraz pojawią się głosy, że taka polityka doprowadzi do obniżenia standardów życia pozostałych, lepiej sytuowanych mieszkańców i wpłynie również na zaniżenie wartości mieszkań znajdujących się w sąsiedztwie tych lokali. Mamy zatem błędne koło – mówi naukowiec.
Z tej perspektywy dzieci pochodzące z ubogich rodzin, lecz mieszkające w tak zwanych „lepszych” dzielnicach, mają większe szanse na wyrwanie się z kręgu biedy niż te, które mieszkają we wspomnianych gettach.
Przypadek Siemianowic Śląskich
Dr Stępień-Lampa kontynuowała swoje badania na terenie Siemianowic Śląskich. Wyniki pokazały, że dzieci i młodzież z tego miasta osiągają gorsze wyniki szkolne niż ich rówieśnicy z pozostałych miast Górnośląskiego Związku Metropolitalnego, województwa śląskiego, a także gorsze niż przeciętne rezultaty osiągane w skali kraju. Z tego powodu ich szanse edukacyjne są niższe niż możliwości ich rówieśników. Badania potwierdziły, że mieszkańcy obszarów wielkomiejskiej biedy doświadczają chronicznego ubóstwa i prezentują postawy roszczeniowe. Pomimo wysokich aspiracji względem edukacji swoich dzieci zgłaszają potrzebę wsparcia np. w postaci korepetycji dla swoich podopiecznych. Deklarowany podczas wywiadu wpływ środowiska lokalnego oceniony został również niekorzystnie. Jednym z proponowanych przez badaczkę rozwiązań byłoby zmniejszenie w mieście liczby placówek szkolnych przez likwidację niektórych z nich lub połączenie ich z innymi.
– Dzięki temu przy malejącej liczbie uczniów możliwe stanie się bardziej racjonalne wydatkowanie pieniędzy przeznaczonych na oświatę. Ponadto warto byłoby zarówno zwiększyć zakres współpracy nauczycieli, pedagogów i psychologów z pracownikami socjalnymi i asystentami rodziny oraz innymi instytucjami lokalnej polityki społecznej, jak i wzmocnić wychowawczą funkcję szkoły. By to osiągnąć, niezbędne jest skierowanie środków finansowych na te formy wsparcia, ale także duże zaangażowanie i chęć niesienia pomocy, które powinny przejawiać osoby pracujące z uczniami i ich rodzinami – mówi autorka projektu badawczego.
W przyszłości dr Stępień-Lampa chciałaby rozszerzyć prowadzone przez siebie badania na inne miasta Górnego Śląska lub ośrodki zagraniczne. Podobna historia społeczna wydarzyła się w niemieckim Zagłębiu Ruhry czy francuskim regionie Nord- -Pas-de-Calais. Jak wyjaśnia, warto przyjrzeć się zastosowanym tam rozwiązaniom. Być może niektóre można by potem próbować przeszczepić na śląski grunt.
Za prowadzenie działań mających na celu wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci i młodzieży z obszaru wielkomiejskiej biedy główną odpowiedzialność ponosi samorząd terytorialny. To samorząd prowadzi politykę mieszkaniową i w związku z tym odpowiada za powstawanie enklaw ubóstwa, dlatego też, zdaniem autorki badań, jest odpowiedzialny za niwelowanie tego problemu. Naukowiec liczy na owocną współpracę z władzami Siemianowic Śląskich. Chciałaby zaproponować konkretne rozwiązania, które mogłyby się przyczynić do przeciwdziałania nierówności szans edukacyjnych dzieci z rodzin dotkniętych ubóstwem. – Na pewno przekażę efekty swoich prac naukowych. Mam nadzieję, że będziemy o nich rozmawiać, by wspólnie walczyć o wyrównywanie szans, nawet jeśli będzie to długi i kosztowny proces – a na pewno będzie – podsumowuje dr Stępień- -Lampa.