Podobno zima na naszej półkuli jest krótsza niż lato, tak twierdzą uczeni astronomowie. Jest to związane z eliptyczną orbitą Ziemi, zresztą nie wiem. Ostatnio jakby mniej ufam uczonym, choć pracuję na Uniwersytecie. Zima trwa i trwa, i ciągnie się niemiłosiernie. Temperatury wciąż oscylują około zera, ale uczeni wymyślili nowe pojęcie: temperatura odczuwalna, która na ogół jest o kilka stopni niższa od wskazywanej na termometrze. I rzeczywiście, jest raczej nieprzyjemnie: na dworze, bo zimno, wewnątrz – bo też zimno. Albo zbyt ciepło. Jak się ubrać? Nie wiadomo – i potem przeziębienia, grypy, grypy jelitowe, czyli biegunki, jakieś wirusy, rotawirusy, czort wie, jaka jeszcze gadzina będzie się na biednych ludzi zamachiwać. A jedno do drugiego woła: „Zamachujmyż się na ludzi, zamachujże się, bracie rotawirusie, zamachujcież się, siostry bakterie, niech ludzie cierpią, niech się słaniają, niech kaszlą, kichają i rozsiewają zarazki”. Sytuacja jest nabrzmiała, jeszcze nigdy – od czasu Birkuta – nie było tak okrutnych zamachów przeciwko ludności. A ciekawe, gdzie te rotawirusy powstały – czy nie w pracowniach uczonych?
Uczeni rozdzierają też szaty nad tzw. ociepleniem klimatu; lody Antarktyki się cielą, w końcu stycznia zauważono, że olbrzymi kawałek lądolodu się odrywa (choć nie wiadomo, czy to lądolód się odrywa, czy raczej Antarktyda się odrywa od lądolodu). Tymczasem słychać jeszcze nieśmiałe, ale coraz donośniejsze głosy, że globalne ocieplenie przechodzi do historii i wkrótce może być zimniej. By nie powiedzieć: lodowato, z czego najpierw będą się cieszyć dzieci i górnicy, ale potem – gdy już węgla zabraknie – rozpocznie się płacz i szczękanie zębami. Nawiasem mówiąc, z tym węglem to też jakaś zagadka przyrodnicza. Zewsząd odzywają się apele o zmniejszenie emisji dwutlenku węgla, różne protokoły z Kioto są przywoływane, a tymczasem żyłem dotąd w przekonaniu, że zwały węgla dorównują już Himalajom i polskiego górnictwa nic i nikt nie uratuje. Byłoby to (likwidacja kopalń), zwłaszcza na Śląsku, nieco dramatyczne. Ale skoro tylko przyszły mrozy, okazało się, że za węglem trzeba stać w kolejkach, bo go po prostu nie ma. Wygląda na to, że albo te zwały mityczne, albo Polska po cichu została prymusem w eliminacji emisji wyziewów. Ale nie: okazało się, że Polska, a zwłaszcza duże miasta, przodują w statystykach odnotowujących wzrost poziomu smogu. Co to jest smog, wszyscy wiedzą, widzą i czują. Wszyscy wiedzieli, widzieli i czuli od „zawsze”, że zimą powietrze robi się niedobre, zwłaszcza w dużych miastach. Ale alarmy zaczęły się dopiero niedawno. I podawane są komunikaty o treści mniej więcej takiej: „W Bielsku-Białej odnotowano najwyższy poziom smogu od momentu… zainstalowania czujników”. I coś mi się zdaje, że to na tym polega: dzięki rozwojowi nowoczesnej techniki władze miejskie otrzymały subtelne instrumenty do mierzenia poziomu zanieczyszczeń. I nagle odkryły, że nie jest dobrze, a nawet jest całkiem źle.
I tak się życie toczy, od czasu do czasu ślizgając się po oblodzonych trotuarach. Zauważyłem, że trzeba uważać z poślizgiem głównie na nawierzchniach z kostki betonowej, których właściwości poślizgowe przewyższają niepomiernie zwykłe płytki, a nawet asfalt. Ślisko jest też na pasach malowanych białą farbą. Nie zdziwię się, gdy przy następnej okazji dowiemy się o zaawansowanych badaniach współczynnika poślizgowości prowadzonych przez uczonych i finansowanych przez producentów obuwia antypoślizgowego, którzy w ten sposób poszukają argumentów reklamowych. Podejrzewam, że osławiona dziura ozonowa była finansowana przez producentów lodówek, którzy niemal natychmiast zaproponowali zamiast freonu jakieś inne substancje i doprowadzili do wymiany lodówek na całym świecie.