Kiedy umiera felietonista...

Kiedy umiera felietonista...

 

Kiedy poeta umiera, wszyscy jego przyjaciele płaczą, quand il est mort le poète tous ses amis pleuraient… Przypomniałem sobie tę francuską piosenkę, gdy usłyszałem wiadomość o śmierci Macieja Rybińskiego, polskiego dziennikarza, satyryka a przede wszystkim felietonisty. On sam zresztą przyznawał, że nie wie, co to jest felieton. W wystąpieniu z okazji jakiejś imprezy w Krakowie, na którą nie pojechał w 2003 r., a które ,,Rzeczpospolita” wydrukowała nazajutrz po jego śmierci, Rybiński napisał: „Gdybym był obecny, miałbym podobno mówić o felietonie. O tym, co to jest felieton, a co, logicznie, felietonem nie jest. Problem w tym, że ja nie bardzo wiem. Na ogół od takich rozróżnień, od teorii tego i owego są uczeni specjaliści. Pewnie są gdzieś po uczelniach i instytutach doktorzy, docenci i profesorowie od felietonu, znawcy przedmiotu, którzy jasno i potoczyście potrafiliby powiedzieć, co to jest felieton i jak trzeba pisać, żeby z tego, co się pisze, wyszedł felieton. A ja nie potrafię. Potrafię napisać coś, o czym wszyscy, także laicy, jeśli chodzi o gatunki dziennikarskie, mówią, że to felieton, a ja do dziś nie wiem dlaczego. Mimo że napisałem tysiące felietonów”.

No właśnie, on czuł się jak ryba w morzu, ale nie wiedział dlaczego pływa. A ryba wie? Ale wszyscy wiedzieli, że Ryba pisze felietony i starli się unikać jak ognia ostrza jego krytyki. Ci, którzy go znali bliżej twierdzą, że był człowiekiem ciepłym i pełnym humoru. Tyle, że na co dzień znaliśmy go raczej jako nieugiętego tropiciela absurdów w życiu, pamiętliwego zrzędę i bystrego obserwatora, wynajdującego dziurę w całym. Znaliśmy go przede wszystkim z działalności felietonowej, ale nie można zapominać, że był współscenarzystą serialu ,,Alternatywy 4” i stałym uczestnikiem występów w Kabarecie pod Egidą (u Jana Pietrzaka). Skąd to wszystko? Ano, po prostu takie otrzymał wychowanie w domu. I takie wykształcenie, które nie zabiło w nim krytycyzmu i nie stępiło wrażliwości na głupotę. Ponadto państwo ludowe, którego był wrogiem nieugiętym, sprawiło mu prezent zamykając w ,,internacie”, a potem weryfikując negatywnie jako dziennikarza. Z tego powodu musiał się udać na emigrację, gdzie – jak sam napisał w którymś z tekstów – odczuł boleśnie brak zainteresowania ze strony rządów. Może ,,boleśnie” to nieco przesadnie brzmi, ale w każdym razie nie mogąc się pogodzić z brakiem zainteresowania, wrócił do Polski pod koniec lat 90. i od tego czasu wciąż był obecny w życiu społecznym. Prezentował poglądy prawicowe, jakże świeże na tle lewicowego kompotu, w którym się nurzamy od lat. W rzeczywistości to nie były ,,poglądy prawicowe” lecz zdroworozsądkowe, cóż jednak zrobić jeśli zdrowy rozsądek kojarzy się dziś nieodmiennie z prawicą… Zwłaszcza od czasu przyznania Pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi Obamie.

,,Ryba ludojad”, ,,Ryba po polsku” – trudno będzie sięgać po gazety, nie mogąc się spodziewać znalezienia tekstów ,,Ryby”. Pozostaje jeszcze dodać, dlaczego pisze o nim w „Gazecie Uniwersyteckiej UŚ”? Rybiński zaczynał swoją karierę w tygodniku studenckim ,,itd”, w tym sensie był naszym kolegą. Tygodnika dziś już nie ma, Rybiński też odpłynął, nie dożywając wieku emerytalnego.