– Po siedmiu latach istnienia Polskie Towarzystwo Kulturoznawcze spotkało się na
– Każde towarzystwo społeczne, naukowe czy kulturalne wymaga swojego forum. Może ono mieć różne postacie – na przykład czasopisma, spotkania, konferencji, kongresu czy zjazdu właśnie. To oczywiście nie jest żaden wymóg formalny. Polskie Towarzystwo Kulturoznawcze w siódmym roku swojego istnienia (powstało w 2002 roku) osiągnęło taki stopień samoświadomości, w którym konieczna stała się konfrontacja możliwie wszystkich jego członków i wyjście z komunikacji mailowej ku spotkaniu twarzą w twarz po to chociażby, aby przekonać się, jak generacyjnie wygląda skład stowarzyszenia. Okazało się, że pośród nas jest wielu bardzo młodych ludzi. Przybyły roczniki lat siedemdziesiątych, a nawet osiemdziesiątych. Była to także okazja spotkania się ludzi różnych środowisk naukowych i różnych regionów. Przeważali reprezentanci Wrocławia, Warszawy, Łodzi, Lublina, Katowic, Poznania, Białegostoku, Opola, co pokrywa się z siecią naszych oddziałów terenowych.
– I Zjazd PTK przeszedł już do historii, co będzie jego pokłosiem?
– Obradowaliśmy w sekcjach, których tematy nie były narzucone przez radę programową, bo ta ustaliła jedynie ramy tematyczne Zjazdu: „Granice kultury”. Otrzymaliśmy ponad dwieście zgłoszeń i to one ukształtowały sekcje: granice kultur i cywilizacji, granice teorii, antropologii, mediów, sztuki. Doszliśmy do wniosku, że w związku z wielowątkowością naszego spotkania w jednej tzw. „cegle” pozjazdowej wiele ważkich problemów rozproszyłoby się i rozmyło. Dlatego przewodniczący poszczególnych paneli zadbają o wykorzystanie tekstów uczestników w odrębnych pracach zbiorowych, co daje możliwość rozsiania ich po wielu ośrodkach w Polsce. Ukaże się więc książka o antropologicznym aspekcie kulturoznawstwa, teoretycznym, filmowym... wszystko oczywiście opatrzone logotypem Zjazdu. Obrady zostały zarejestrowane i do każdej publikacji będzie dołączona płytka DVD.
– Tematem Zjazdu były „Granice kultury”...
– Pojęcie pograniczności jest niezmiernie interesujące nie tylko dla kulturoznawców, ale w ogóle dla całej humanistyki i nie tylko dla niej. Żyjemy w różnych interfejsach kultury, na przecięciu wielu różnorodnych porządków, pojęć, w dosłownych pograniczach między realizmem a rzeczywistością wirtualną, zdani na rozmaite transfery między wieloma porządkami. Próbowaliśmy nie tyle uporządkować, co przypatrzeć się tym pogranicznym sferom. Nie chcieliśmy ustalić jakiejś słownikowej definicji granicy, zastanawialiśmy się raczej nad granicznością różnych zjawisk jako problemem poznawczym. Doszliśmy do przekonania, że o wiele trudniej dziś niż dawniej poruszać się w strefach czystych, żyjemy bowiem w czasach kulturowo niezwykle zhybrydyzowanych i nieczystych, zmąconych – rzec by się chciało. Wszyscy nosimy w sobie wielość takich granic. Umiejętność życia w owych „przeciągach kulturowych” jest czymś zupełnie naturalnym.
– Podczas Zjazdu dokonały się także zmiany kadrowe.
– Kolejnym prezesem Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego został prof. dr hab. Stefan Bednarek z Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Dynamika tego, co dzieje się w samej kulturze, ale także w obrębie nauki o niej, wymaga w moim mniemaniu niezawłaszczania funkcji prezesa na czas dłuższy niż cztery lata, czyli jedną kadencję. To pozwala obronić się przed rutyną, wlać w stowarzyszenie nową energię. Dlatego nie kandydowałem po raz drugi, choć nadal pozostaję w zarządzie i radzie programowej PTK.
– We wrześniu zakończył obrady Kongres Kultury Polskiej...
– To był przypadek, ponieważ ustalając termin naszego spotkania nie znaliśmy daty Kongresu. Ale bliskie sąsiedztwo Kongresu i Zjazdu pokazało złożoność zjawisk kulturowych, różne ich oblicza i wizerunki instytucjonalne, a także sposoby dochodzenia poprzez twórców, administratorów, artystów do pracowni naukowych, zainteresowanych problemem badań kulturoznawczych. Te dwie instancje - Kongres i Zjazd PTK - składają się niczym rewers i awers, co wynika z potrzeby wzajemnego istnienia, mimo że każde z nich posiada byt niezależny.
Może kiedyś będziemy współorganizatorami Kongresu. Mówił o tym, nie bez pewnej goryczy, prof. dr hab. Andrzej Mencwel, zarzucając Kongresowi zupełny brak zauważenia bardzo silnej grupy kulturotwórczej, jaką tworzą organizacje pozarządowe, do których my także się zaliczamy. To się oczywiście powinno zmienić.
– Wykład inauguracyjny prof. dr. hab. Ralfa Konersmanna z Uniwersytetu Christiana Albrechta w Kilonii wpisuje się w temat Zjazdu, czy oznacza otwarcie granic Towarzystwa?
– Jedno i drugie. PTK jest na drodze wzmocnienia kontaktów z zagranicą. To nie jest łatwe, ponieważ ścieżki kulturoznawcze w Europie są bardzo zróżnicowane i mało przejrzyste. Zaprosiliśmy prof. dr. hab. Konersmanna z kilku powodów. Po pierwsze: właśnie ukazało się polskie tłumaczenie jego książki Filozofia kultury. Wprowadzenie, a już niebawem na naszych półkach pojawi się jego Krytyka kultury. Wszyscy trochę odczuwamy niedobór filozoficznego uposażenia i dlatego te publikacje są niezmiernie istotne. Profesor Konersmann uświadamia, że w istocie źródła kulturoznawstwa tkwią w tradycjach nauki nauk, czyli filozofii. I że to właśnie filozofowie w dużej części wyznaczyli kierunki uprawiania wiedzy o kulturze.
– Dlaczego kulturoznawstwo musiało czekać aż do XXI wieku, aby przyznano mu status dyscypliny naukowej?
– Okołokulturoznawczymi były różne dyscypliny, na przykład filologia. Nadszedł jednak czas, kiedy badacze zdali sobie sprawę, iż potencjał poznawczy kultury zasługuje na wyodrębnienie spośród innych kontekstów, że kultura jest sferą bytu tak bogatą, iż powinna stać się przedmiotem osobnego modelu postępowania badawczego. Nieprzypadkowo stało się to u nas na początku XXI wieku (a dokładnie w 2005 roku), kiedy wielość porządków kultury, stopień ich skomplikowania oraz dynamika zjawisk kulturowych osiągnęły swoiste apogeum. Ale to rezultat całego XX stulecia, w którym systematycznie obnażała ona swoje rozliczne warstwy, nisze, wyłomy... I naturalna stała się konieczność podjęcia próby uporządkowania, nazwania oraz zbadania tej przestrzeni. Dochodzimy do bardzo ważnego momentu – steoretyzowania owej dyscypliny, która jak każda inna wymaga swego osobnego instrumentarium pojęciowego, właściwych sobie metod badawczych, także metajęzyka. To wyjątkowo rozległa i niezwykle ciekawa dyscyplina. Badacze kultury są jednocześnie jej uczestnikami, podmioty badające same są obiektami badawczymi – to zarazem frapujące i dyscyplinujące zadanie. Jeszcze nie doczekaliśmy się kulturoznawstwa o randze wydziału, i tak jest na ogół w Europie, na razie dyscyplina ta wspiera się na instytutach. To także dowód na to, jak wiele jest jeszcze do zrobienia w tej dziedzinie.
– Nie ma miasta, nowych i starych szkół wyższych, w których nie pojawiłoby się kulturoznawstwo?
– Pejzaż naszego szkolnictwa wyższego został zarzucony coraz to nowymi kulturoznawstwami, jako alternatywami innych kierunków, w samym Krakowie jest ich bodaj ponad dwadzieścia. Co druga neofilologia w szkołach prywatnych nosi nazwę kulturoznawstwa. I to jest bolączką naszej bardzo młodej dyscypliny, która nie jest przecież z gumy, wymaga określonego rygoru. Zapewne wiele z tych nowo powstałych specjalności nie otrzyma akredytacji, ale tu także pojawia się zadanie dla PTK, oczywiście nie w roli policjanta czy cenzora, ale dyskretnego obserwatora, który musi być wyczulony na zagrożenia wynikające z rozmywania ram dyscypliny, dbać o tożsamość kulturoznawstwa nie tylko jako dyscypliny badawczej, ale i nauczanej.
– Efekty waszej pracy docierają jednak do bardzo hermetycznego środowiska.
– Przypomnijmy: pierwsza z konferencji, organizowanych przez PTK w minionej kadencji była poświęcona nauczaniu wiedzy o kulturze w szkołach średnich, uczestniczyli w niej nauczyciele i wydawcy podręczników, którzy czują się zagubieni na wolnym rynku książki szkolnej. Inny projekt, pod nazwą „Wiedza o kulturze - teoria i praktyka” to cykl otwartych sympozjów, zapoczątkowany w Warszawie, a następnie przeniesiony do innych miast, porusza aktualne problemy z pogranicza wiedzy o kulturze i zupełnie już empirycznie rozumianych strategii funkcjonowania w kulturze, takich chociażby jak miejsce kulturoznawcy w świecie gospodarki, współczesne rytuały miejskie, zagadnienia design’u czy animacji kultury.
Białostocka Wszechnica Kulturoznawcza, która powstała z inicjatywy Białostockiego Oddziału PTK i otworzyła swoje podwoje dla mieszkańców miasta i regionu, zajmuje się nie tylko rozwijaniem i popularyzacją wiedzy o kulturze, ale także podnoszeniem kwalifikacji osób działających w sferze animacji oraz upowszechniania kultury i edukacji kulturalnej. Takich przykładów jest mnóstwo. Mimo więc, że towarzystwo zrzesza przede wszystkim pracowników nauki, a jego głównym kręgiem oddziaływania pozostaje środowisko akademickie, ze swoją wiedzą i doświadczeniami wychodzimy na zewnątrz.
Czy to ma coś wspólnego z hermetycznością? Nie chcemy być towarzystwem eksperckim, które broni do siebie dostępu, ale pragniemy pełnić funkcje konsultacyjne w sprawach kultury. To jest nasza oferta, którą składamy zainteresowanym.
Od 2006 roku kwartalnik „Kultura Współczesna. Teorie. Interpretacje. Praktyka” stanowi forum PTK. Pismo istnieje od 1993 roku, początkowo wydawane było przez Instytut Kultury, a od 2003 roku przez Narodowe Centrum Kultury. Zależy nam na tym, aby nie było ono wąsko branżowe, skupiające wyłącznie kulturoznawców, aczkolwiek siłą rzeczy większość autorów wywodzi się z tego właśnie środowiska. Udało nam się wprowadzić kwartalnik do szerokiej sieci EMPiK-u, i co bardzo nas cieszy – „Kultura Współczesna” tam się sprzedaje. Jesteśmy jednym z trzech czasopism naukowych poświęconych kulturze.
- Jest pan profesor redaktorem naczelnym „Kultury Współczesnej”, nazwiska naczelnych pozostałych tytułów nie są obce...
- Warto to podkreślić: „Przeglądem Kulturoznawczym”, organem - Komitetu Nauk o Kulturze PAN, kieruje prof. dr hab. Eugeniusz Wilk, który był drugim z kolei dyrektorem Instytutu Nauk o Kulturze w naszym Uniwersytecie, a prof. dr hab. Wiesław Godzic – redaktor naczelny „Kultury Popularnej” - właśnie u nas rozpoczynał swoją naukową karierę. Myślę, że ogromny wpływ na nas miała prof. dr hab. Alicja Helman, która do początków lat 80. ubiegłego stulecia kierowała zakładem filmoznawczym w naszej Uczelni, ale przekazała nam nie tylko filmoznawczy bakcyl.
– Co myślą kulturoznawcy o marginalizacji kultury?
– Dla przesileń społecznych i politycznych (a one towarzyszą nam nieustannie) kultura i jej problemy nie są z pewnością najważniejsze, ale z tym odsuwaniem na margines nie przesadzałbym. Nie jestem politykiem, ani działaczem kulturalnym, ale kulturoznawcą. Zawsze mówiono, że kultura jest spychana na margines, a nawet jeśli mówiono inaczej, to wiadomo, że była to półprawda. To nie jest wyłącznie nasz rodzimy problem, tak samo się dzieje w Niemczech, Szwajcarii... tam też wciąż obnaża się z niepokojem marginalizację kultury. A kultura po prostu jest.
– Dotacje państwowe na rozwój kultury jednak stale maleją.
– Finanse na pewno są bardzo ważne, ale to jest właśnie temat, który wciąż krążył wśród uczestników naszego Zjazdu. Kultur jest wiele, nawet w obrębie tej narodowej, i nie są one wyłącznie domeną ministerstwa czy rządu. Żadna instytucja nie zastępowała i nie zastąpi aktywności kulturalnej, która jest przecież poza ustrojem, polityką, poniekąd zatem i poza finansami państwowymi. Nie twierdzę, że kultura może się bez nich obyć, ale uważam, iż ważniejszy jest ludzki kapitał. Reasumując – nie postrzegam marginalizacji kultury przez tzw. czynniki państwowe jako czegoś wyjątkowego, bo to stan permanentny. W samej kulturze mimo wszystko dzieje się wiele, powstaje bardzo dużo wartościowych inicjatyw, trzeba tylko umieć szukać, rozpoznawać i chcieć z nich korzystać.
– Skoro jest tak dobrze, to dlaczego przytłacza nas zewsząd bylejakość?
- Kulturoznawstwo nie zajmuje się tak zwaną kulturą wysoką, nie jest też wiedzą o sztukach wysokich, ale o strategiach istnienia i funkcjonowania w obrębie kultur(y), a owo istnienie odnosi się do wszystkich jej poziomów. Myśmy trochę oszaleli z tą wysokością i niskością. Kto ma dokonywać tych kwalifikacji, ustalać kryteria poziomów? Jeśli dzisiaj nie ma już Szekspira, który zabawiał wszystkich, to ten deficyt musiała wypełnić telewizja. Jeśli nie ma sztuki wysokiej, która daje radość i wytchnienie, przejęły tę lukę inne media.
Opozycja między niskością a wysokością z punktu widzenia odbiorcy to jest różnica między satysfakcją, radością, którą daje kultura niska, a – na ogół – napuszonością i hieratycznością tej wysokiej. Tak jakbyśmy zapomnieli, że sztuka ma dawać człowiekowi także radość i satysfakcję, że powinna go zabawiać sublimując jego problemy. Kiedyś robił to Szekspir, poeci baroku, romantycy, wielcy komicy kina niemego i geniusze Hollywoodu... Oczywiście nie oznacza to, że zjawiska bylejakości nie ma. Zresztą kulturze wysokiej bylejakość też bywa nieobca.
Czym jest kultura – w słownikach znajdziemy dziesiątki definicji. Powiedzmy więc najprościej: to, co ma dla nas sens w życiu, jest kulturą.