- 1 października 2002 roku - to było przed wiekami, czy zaledwie wczoraj?
- Wspomnienia z początku kadencji ciągle są świeże. Sześć lat w życiu człowieka to długi okres, ale w życiu instytucji to zaledwie mgnienie. Patrząc z perspektywy kadencji rektorskiej i wielu spraw, które pozostały do zrobienia - czas upłynął zbyt szybko, z drugiej jednak strony, naturalne zmęczenie wymagającym trybem życia sprawia, że mam wrażenie, iż minął cały wiek.
- Jakie sprawy przed sześcioma laty uważał pan rektor za najpilniejsze dla Uniwersytetu?
- Podzieliłbym je na trzy grupy. Zdając sobie sprawę, że uniwersytety będą działały w coraz trudniejszych realiach, należało tak zreorganizować Uczelnię, aby elastycznie reagowała na wyzwania teraźniejszości i przyszłości, żeby była przygotowana na rozwój w warunkach konkurencji nie tylko z innymi dobrymi, polskimi uniwersytetami, ale także konkurencji międzynarodowej. Uniwersytet Śląski działa już w przestrzeni globalnej, nie tylko europejskiej. Musi stale udowadniać swoją doskonałość, a do tego należy się odpowiednio przygotować, również organizacyjnie - uproszczenie i przystosowanie struktury organizacyjnej do nowych zadań, zmiany w zarządzaniu uczelnią mieściły się w pierwszej grupie zadań.
Druga, związana była z inwestycjami, tworzeniem odpowiednich i godnych Uniwersytetu warunków do studiowania i badań naukowych. Uniwersytet Śląski ma ponad sześćdziesiąt obiektów, w większości przypadkowych, nieprzygotowanych do nowoczesnej dydaktyki akademickiej i badań naukowych na światowym poziomie. Obiektów, które były najczęściej darowane z dobrego serca, ale nie koniecznie dobrze służą Uczelni. Stan techniczny wielu z nich jest krytyczny. Zatem skupiliśmy się na inwestycjach budowlanych, opracowując wieloletni plan rozbudowy i modernizacji infrastruktury Uniwersytetu oraz z powodzeniem pozyskując pieniądze na realizację zamierzeń. W tym kontekście szczególnego znaczenia nabierają plany budowy Śląskiego Międzyuczelnianego Centrum Interdyscyplinarnych Badań Naukowych i Edukacji, którego budowa może rozpocząć się w przyszłym roku. Centrum powinno wyzwolić zupełnie nowe inicjatywy edukacyjne i badawcze, integrujące uczonych z najlepszych śląskich uczelni i instytutów badawczych. Budowa Centrum jest wielkim wyzwaniem, ale i wielką szansą dla Uniwersytetu i całego środowiska naukowego Śląska. Ambitne plany Uniwersytetu przewidują budowę Hali Sportowej w Katowicach - obiektu niezwykle potrzebnego naszym studentom, zakończenie adaptacji budynku przekazanego nam przez NBP w Katowicach na siedzibę rektoratu, stworzenie Centrum Konferencyjnego w Cieszynie i wiele innych. Miasto Katowice podjęło się budowy nowej siedziby dla Wydziału Radia i Telewizji przy ulicy Górniczej.
Trzecia grupa działań dotyczyła informatyzacji Uczelni. XXI wiek, to wiek informacji i informatyki. Potrzebą chwili stało się przystosowanie naszych systemów informatycznych do wymogów nowoczesności. Zarządzanie tak dużą i skomplikowaną Uczelnią, dodajmy - rozproszoną w sześciu miastach regionu - wymaga sprawnych narzędzi informatycznych. Dlatego przed kilku laty zdecydowaliśmy się na założenie konsorcjum wespół z Politechniką Warszawską, Uniwersytetem Jagiellońskim i Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej, którego celem było zakupienie i wdrożenie komputerowego systemu, wspomagającego zarządzanie uczelnią. To było wielkie przedsięwzięcie, którego realizacja trwa i będzie jeszcze trwała przez kilka najbliższych lat. Uniwersytet Śląski jest liderem w konsorcjum śląskich uczelni, wprowadzających system elektronicznej legitymacji studenckiej. Od 2006 roku Uniwersytet Śląski znalazł się w rodzinie tych uczelni, które stwarzają kandydatom na studia możliwości przystępowania do procedury rekrutacyjnej przez internet. Rocznie rejestrujemy około 70 tysięcy zgłoszeń w tym systemie. Tok studiów jest również zinformatyzowany, a obecnie wdrażamy zintegrowany system elektronicznego kopiowania i drukowania, co budzi dużo kontrowersji, ale jestem przekonany, że przyniesie wiele korzyści dla Uczelni. Informatyzacja stała się jednym z priorytetowych kierunków działań minionych dwóch kadencji.
Oczywiście nie zapominaliśmy o innych obszarach działalności Uniwersytetu, ale te trzy chciałbym szczególnie wyeksponować.
- Sukcesy...
- Nie mówmy o sukcesach, ale raczej o osiągnięciach. Inni będą oceniali moją działalność, wszelako były powody do satysfakcji. Miłym akcentem, wieńczącym nasze wieloletnie starania o poprawę warunków do studiowania i prowadzenia badań naukowych w Uniwersytecie było oddanie do użytku pięknego gmachu instytutów neofilologicznych w Sosnowcu. Wielka to zasługa władz Sosnowca, za co raz jeszcze im dziękuję. Na początku pierwszej kadencji gros środków finansowych na inwestycje pochodziło z zasobów własnych Uniwersytetu. W 2004 roku udało się ten trend odwrócić i w chwili obecnej grubo ponad sześćdziesiąt procent środków pochodzi ze źródeł zewnętrznych. Oczywiście pomogła nam akcesja Polski do Unii Europejskiej, a także przychylność zarządu województwa śląskiego oraz władz Katowic i Sosnowca. Za osobisty, może nie sukces, ale powód do satysfakcji, uznałbym przekonanie przyjaciół z Akademii Ekonomicznej do wspólnego budowania biblioteki akademickiej. Mam nadzieję, że ten długo oczekiwany obiekt powstanie w 2011 roku. Może nawet większą wartością od samego budynku, będzie dalsze zbliżenie obydwu uczelni.
Z dzisiejszej perspektywy za sukces całego Uniwersytetu uznaję przekształcenie Filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie w integralną część naszej Uczelni. Słowa uznania należą się tutaj pani prof. Halinie Rusek, ostatniej prorektor filii, za jej zaangażowanie i wsparcie naszego programu naprawczego w Cieszynie. Pozytywne skutki mądrej decyzji Senatu dostrzegają nawet ci, którzy byli w opozycji do łączenia Filii z resztą Uniwersytetu. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że pod względem niektórych rozwiązań organizacyjnych ośrodek cieszyński wyprzedził -centralę".
Osiągnięć szeroko rozumianego zarządu Uczelni dałoby się zapewne wyliczyć znacznie więcej. Wszelako wiele usprawnień bieżącego funkcjonowania Uniwersytetu, po szczęśliwym wdrożeniu spowszedniała, stając się częścią uniwersyteckiej codzienności. Kto pamięta o zmaganiach prorektora Jerzego Zioło o powszechność kont bankowych w Uniwersytecie? Jakież toczono boje o zwiększenie ilości pieniędzy z funduszu socjalnego na tak zwane wczasy -pod gruszą". Takich przykładów można by przytoczyć wiele. No, ale skoro o sukcesach ma być mowa, to za największy uznałbym to, że nie zmarnowaliśmy dorobku naszych poprzedników i przygotowaliśmy naszym następcom grunt pod dalszy rozwój Uniwersytetu. Rektor elekt jest członkiem mojego zespołu, więc doskonale wie, co go czeka.
- Porażki...
- Rektor rzadko może o sobie powiedzieć, że jest człowiekiem spełnionym. W każdym razie ja tego o sobie powiedzieć nie mogę. Funkcję rektorską zdefiniowałbym jako dziewięćdziesiąt procent frustracji i dziesięć procent satysfakcji. W tych dziewięćdziesięciu procentach mieszczą się różnego rodzaj rektorskie porażki. Za największą uznałbym to, że nie udało nam się umiędzynarodowić Uniwersytetu Śląskiego, że ten proces przebiega niezwykle powoli. Jeśli nie chcemy być uczelnią wyłącznie regionalną, musimy otworzyć się na świat. Umiędzynarodowienie oferty dydaktycznej, badań, zajęcia prowadzone w języku angielskim - tu jeszcze jest wciąż wiele do zrobienia. Odnoszę wrażenie, że przygotowaliśmy zaledwie przedpole pod właściwe działanie.
Dużo mówiłem o inwestycjach w kategoriach osiągnięć. Jednakże można i tutaj przyznać się do porażek. Wolna realizacja zamierzeń budowlanych jest frustrująca. Nie udało się uzyskać pieniędzy na budowę Hali Sportowej. Rozpoczęcie budowy biblioteki ciągle oddalało się w czasie, zastępowane ciągiem niekończących się negocjacji. Żartuję, że kiedy rozpoczynałem pierwszą kadencję, to miałem nadzieję na rychłe wybudowanie biblioteki (przecież projekt już był gotowy i otrzymaliśmy pozwolenie na budowę). Na początku drugiej kadencji miałem nadzieję, że przynajmniej wmuruję kamień węgielny. Teraz pozostaje mi nadzieja, że mnie zaproszą na otwarcie biblioteki.
- Co w zarządzaniu uczelnią stanowi największą trudność?
- Brakuje jasnej wizji rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce, a szereg złych przepisów krępuje swobodę działania rektorów i zarządów uczelni. Wszystkie polskie uczelnie, bez wyjątku, poruszają się raczej intuicyjnie w przestrzeni edukacji wyższej i badań naukowych. O niewystarczającej ilości pieniędzy mówią wszyscy rektorzy. Jednocześnie patrząc krytycznie na społeczność akademicką, dostrzegam jej nadmierny konserwatyzm. Nasze środowisko z trudem przyjmuje do wiadomości, że świat się zmienia. Uczelnie wyższe z oporami dopasowują się do zmieniającej się rzeczywistości i to zapewne powoduje, że każde novum w uniwersytecie trzeba zbyt długo dyskutować, co z kolei wydłuża proces decyzyjny. Trzeba uzyskać konsensus bardzo wielu gremiów, a nie wszyscy ich członkowie muszą rozumieć istotę poruszanych spraw, które często odległe są od ich codziennych zainteresowań. Jeśli rektor ustawowo za wszystko odpowiada, to powinien również mieć większą swobodę w podejmowaniu decyzji, z których i tak będzie musiał się rozliczyć. Zresztą, rektor nie powinien podejmować ważnych decyzji bez konsultacji z wieloma kompetentnymi współpracownikami.
Muszę z całą mocą podkreślić moje uznanie i szacunek dla członków Senatu i władz dziekańskich obu kadencji. To była wielka przyjemność współpracować z państwem senatorami, którzy rozumieli, co to znaczy odpowiedzialność za całość Uczelni. Dosyć długo jestem członkiem Senatu i pamiętam jak to różnie z tym drzewiej bywało. Pod tym względem miałem komfortowe warunki do prowadzenia Uniwersytetu. Senat oceniając krytycznie różne pomysły i inicjatywy, był jednocześnie bardzo konstruktywny. Wiele z tych pomysłów i inicjatyw zostało ulepszonych właśnie po dyskusjach w senackich komisjach, na kolegiach rektorsko-dziekańskich i na posiedzeniach Senatu. Miałem to szczęście, że współpracowałem ze znakomitymi prorektorami i dziekanami, i nie mówię tego kurtuazyjnie. Także wielkiego wsparcia doznawałem ze strony byłych rektorów: Maksymiliana Pazdana i Tadeusza Sławka. Ich mądrość i doświadczenie były mi niezwykle przydatne.
Na początku pierwszej kadencji zrozumiałem, że rektor jest wikłany i sam wikła się w wiele spraw w gruncie rzeczy drobnych, miast skupiać się na rzeczach najistotniejszych dla Uczelni, to jest na opracowaniu strategii jej rozwoju, na budowaniu przyjaznego i pomocnego otoczenia. Od spraw bieżących są kanclerz i dziedzinowi prorektorzy. Pod koniec pierwszej kadencji już byłem mądrzejszy i szereg spraw przekazałem moim znakomitym prorektorom, kanclerzowi i innym służbom administracyjnym, mając tym samym już więcej czasu na właściwe działania rektorskie. Przykładowo w pierwszej kadencji dałem się namówić na pilotowanie informatyzacji Uczelni. To był błąd. Kiedy przekazałem swoje kompetencje panu prorektorowi Wiesławowi Banysiowi, to on nie tylko informatyzację podniósł na znakomity poziom, angażując się osobiście w wiele projektów, ale także zreformował służby informatyczne w taki sposób, że informatyzacja rozwija się nie wymagając ingerencji władz rektorskich.
- Sześć lat to: zmagania z...
- ... własnymi ograniczeniami, nadmierną biurokracją, zmagania z czasem i z jego brakiem. Spraw tyle, a czasu mało...
- Wyrzeczenia...
- ...ucierpiało oczywiście życie rodzinne, nie trwale na szczęście, ale czas poświęcany najbliższym był zbyt krótki. Ucierpiała własna praca naukowa. Zerwałem wiele kontaktów z moimi kolegami, badaczami w różnych krajach. To jest chyba najbardziej bolesne. Zawsze lubiłem pracę naukową. Moją fascynacją jest geologia, a zwłaszcza mineralogia. Pasję badawczą trzeba było jednak odłożyć na bok. Zabrakło czasu na badania naukowe. Zarządzanie uczelnią tak dużą, jak Uniwersytet Śląski, wymaga pełnego zaangażowania. To już nie te czasy, kiedy rektor przychodził do gabinetu, podpisywał pocztę i wracał do swojego laboratorium; to minęło bezpowrotnie. Trzeba poświęcić sto procent swoich zainteresowań i czasu na rzecz kierowania uczelnią.
- Satysfakcja...
- ...z poznawania Uniwersytetu, odkrywania jego całej różnorodności, złożoności i bogactwa. Człowiek zamknięty w okowach wydziałowych, nie do końca zdaje sobie sprawę, jak skomplikowanym tworem jest Uniwersytet. Wie, że jest duży, ma wielu studentów, pracowników, ale nie ogarnia wszystkich mechanizmów, procesów i wydarzeń, a przede wszystkim nie odczuwa w pełni bogactwa intelektualnego, jakim dysponuje cała uczelnia. Jestem zafascynowany Uniwersytetem Śląskim, bo po 40 latach, powiedzmy sobie szczerze, z prowincjonalnej uczelni, której przyszło działać w warunkach systemu politycznego wrogiego ideałom uniwersyteckim, wyrosła bardzo poważna i poważana uczelnia, z którą coraz bardziej trzeba się liczyć.
Bogactwem Uniwersytetu są ludzie: naukowcy, twórcy, artyści i studenci. Na korzyść mijającej kadencji zapisałbym starania o eksponowanie wybitnych postaci naszego Uniwersytetu. Przy udziale -Gazety Uniwersyteckiej", pani Rzecznik Uniwersytetu, Biura Promocji - to się nieźle udało. Pokazujemy, że nasza Uczelnia ma wielu znakomitych specjalistów w różnych dziedzinach, ekspertów, którzy mogą wypowiadać się na ważkie tematy nie tylko w sposób kompetentny, ale i ciekawy. Dotyczy to nie tylko zacnych profesorów, ale również naszej młodzieży, i to jest bardzo budujące. Kiedy widzę naszych komentatorów - młodych naukowców w telewizji, mogę się z nimi zgadzać lub nie - ale serce rośnie, bo oto Uniwersytet Śląski pokazuje swoją siłę, swoje bogactwo. Udało nam się przełamać wizerunek uniwersytetu niemego, to jest powód do satysfakcji.
- Co różniło te kadencje od poprzednich?
- Każda kadencja jest trudna. Moja zapewne nie była ani łatwiejsza ani trudniejsza od moich poprzedników. Różniło ją uwikłanie Uniwersytetu w lustrację. Ustawa, którą słusznie skrytykował Trybunał Konstytucyjny, czyniła z rektora osobę odpowiedzialną za losy ludzi, którzy nie złożyli oświadczenia lustracyjnego. Prawo zmuszało mnie do tego, abym jako rektor zwalniał koleżankę, kolegę tylko z tytułu nie złożenia oświadczenia. Powiedziałem - nie! Gotów byłem ponieść konsekwencje, złożyć rezygnację z funkcji rektorskiej, niźli działać tak, jak w czasach, które dzisiaj powszechnie krytykujemy. Powołaliśmy Senacką Komisję Historyczną po to, żeby zbadała wszystkie odcienie przeszłości. I dobrze, że tak się stało. Komisja znakomicie pracuje. Ktoś nawet powiedział, że najlepiej w Polsce, bo to jedyna, która funkcjonuje. Ale działa w sposób rozważny, a o to właśnie mi chodziło, żeby analizować fakty i dokumenty, pochodzące z IPN, ale przede wszystkim, by nie krzywdzić ludzi. Zbyt łatwo przychodziło ferować wyroki niektórym dziennikarzom. Wiele dramatów ludzkich spowodowały nieodpowiedzialne enuncjacje prasowe. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że w kilku przypadkach było coś na rzeczy i niektórzy nasi pracownicy - na szczęście w zdecydowanej mniejszości - zhańbili się niechlubną działalnością w przeszłości. Lustracja była tym momentem w kadencji, który odciągnął mnie od spraw o wiele ważniejszych dla przyszłości Uniwersytetu. Jednak skoro zostaliśmy uwikłani w ten historyczny labirynt, musieliśmy się odpowiednio w nim znaleźć. W efekcie rzetelnie prowadzonych prac Komisji Historycznej utwierdziłem się w przekonaniu, że Uniwersytet Śląski nie był -czerwonym Uniwersytetem". Był uczelnią, która chciała normalnie funkcjonować w nienormalnych warunkach. Zupełnie nieźle się rozwijał a znamienita większość pracowników i studentów zachowywała się godnie. Ustalenia Komisji Historycznej są ważne, ponieważ pokazują, że Uniwersytet Śląski z trudnej próby wyszedł w gruncie rzeczy zwycięsko, i to mimo tych nielicznych osób, które działały na niekorzyść innych ludzi i uczelni. Z opracowań historycznych, szczególnie niedawno opublikowanych, wyłania się obraz Uniwersytetu intensywnie inwigilowanego przez aparat represji. Nie działo się to bez powodu - w dużej swojej części był to Uniwersytet niepokorny.
- Czego profesor Janeczek nauczył się od rektora Janeczka?
- Zapewne pokory wobec Uniwersytetu. Żartuję, że dobrze by było, aby każdy profesor, choć przez krótki czas pełnił funkcję rektora. Kiedy byłem prorektorem sądziłem, że o naszej Uczelni wiem prawie wszystko. Później okazało się, że było to tylko przyjemne złudzenie. Dziś myślę, że poznałem wreszcie śląską Alma Mater - piękne doświadczenie, któremu towarzyszyło zdumienie, jak bardzo jest to złożona i różnorodna instytucja.
Nauczyłem się również odpowiedzialności za trudne decyzje oraz tego, że nie można się ich bać. Nauczyłem się także bycia asertywnym. Choć jestem człowiekiem koncyliacyjnym, czasami musiałem twardo powiedzieć - nie! Starałem się tworzyć relacje partnerskie, a jednocześnie budować pozycję lidera, na którym wszyscy mogą polegać, któremu wszyscy mogą zaufać. Czy to mi się udało - inni ocenią.
- Jaki jest Uniwersytet 2008?
- Z wewnątrz zapewne gorzej to widać. Oczekiwałbym zewnętrznych obiektywnych i wyważonych opinii. Na pewno nie zgodzę się z tezą lansowaną w jednym z artykułów -Gazety Wyborczej", że jest to Uniwersytet, ciągnący się w ogonie rankingów. Jeśli tak by było, to jest ten ogon niezmiernie długi. Zgodzę się, że Uniwersytet Śląski jest jeszcze nierówny; ma znakomite jednostki i ma jednostki słabe, ale trudno po zaledwie czterdziestu latach oczekiwać, żebyśmy stworzyli, w tych warunkach, w jakich przyszło nam działać, uniwersytet doskonały. Jest to uczelnia, która może spokojnie myśleć o swojej przyszłości. I nie tylko dlatego, że zostawiamy ją w dobrej kondycji, ale przede wszystkim dlatego, że posiada trwałe podwaliny pod dalszy dobry rozwój.
- Najpiękniejszy dzień...
- Hmm. Rektorowanie zawsze pojmowałem jako służbę Uniwersytetowi. Może więc będzie to dzień, w którym zdam funkcję, bo będzie to dzień ulgi, że mam tę służbę już za sobą i przekazuję kierowanie Uczelnią w niezwykle godne ręce pana rektora Wiesława Banysia.
- Najtrudniejszy dzień...
- Każdy, w którym musiałem podejmować decyzje personalne, o likwidacji stanowiska czy jakiejś jednostki. Lepiej budować niż likwidować. Uniwersytet - łącznie ze studentami i pracownikami liczy ponad 40 tysięcy ludzi, to prawie małe miasto, w którym wszystko może się zdarzyć... Decyzje dotyczące ludzi trzeba szczególnie ważyć, bo za nimi stoją konkretne losy i przyszłość człowieka. Trzeba działać tak, aby kogoś nie zranić, nie skrzywdzić. I to są te najtrudniejsze decyzje i każdy dzień, w którym trzeba było je podejmować - był najtrudniejszy.
- Najbliższe plany - praca czy odpoczynek?
- Trochę tego i tego. Przede wszystkim urlop należny rodzinie. Później praca naukowa. Dla mnie zajmowanie się minerałami i skałami jest bardziej odpoczynkiem niż pracą, to jest moja pasja. Trochę z przypadku zostałem prorektorem a później rektorem, natomiast nie z przypadku jestem geologiem i mineralogiem. Powrót do pracy, czyli wykładów i obowiązków naukowych, oznacza jednocześnie powrót do relaksu psychicznego. W czasie swojego rektorowania żartowałem - że kiedy zjawiam się w Katedrze, mimo że tam też problemów nie brakuje, to tak jakbym przybył do sanatorium z jakiejś trudnej wyprawy. My, naukowcy często nie zdajemy sobie sprawy, jaką satysfakcję czerpiemy z tego, że robimy to, co lubimy. Nawet jeśli narzekamy na warunki pracy, wynagrodzenie, że nie takie, jakiego oczekujemy, że za małe, to przecież jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, bo dane nam jest realizować nasze pasje.
ROZMAWIAŁA
MARIA SZTUKA