Rozmowa z kierownikiem Zakładu Reżyserii prof. dr. hab. Filipem Bajonem

Każdy znajdzie swojego agresora

Pierwszym pełnometrażowym filmem Filipa Bajona była "Aria dla atlety". Stylistyka, po jaką sięgnął reżyser, zaskakiwała odmiennością i świeżością na tle dominującego wówczas w polskim filmie, nieco publicystycznego nurtu "kina moralnego niepokoju". Niektórzy krytycy chcieli wtedy wywieść z twórczości Bajona przeciwstawny "nurt kreacyjny".

prof. dr. hab. Filip Bajon

- Jak poznaniak, absolwent Wydziału Prawa UAM i Wydziału Reżyserskiego PWSFiT w Łodzi przywędrował na Śląsk?

- Katowice pojawiły się trochę nagle. Miałem właśnie niewielką przerwę w zajęciach dydaktycznych, spowodowaną natłokiem pracy nad kolejnymi filmami. Bogdan Dziworski (prof. zw. Bogdan Dziworski, kierownik Zakładu Realizacji Obrazu Telewizyjno-Filmowego, przyp. red.) namówił mnie, żebym przyjechał do katowickiego Wydziału Radia i Telewizji. Na miejscu okazało się, że jest tu duże pole do popisu, że można popracować, próbować wzmocnić kierunek reżyseria, postawić mu wyższe wymagania. Zdecydowałem się i tak minęło już dziesięć lat.

- Reżyser wielkiego ekranu na Wydziale Radia i Telewizji?

- Język filmowy jest taki sam w spektaklach telewizyjnych czy w filmie. Opowiada się kamerą, ujęciami. My tu przygotowujemy ludzi, którzy mogą pracować zarówno w filmie fabularnym - bardzo długim lub krótszym, filmie dokumentalnym, w telewizji, i to po obu stronach - użytkowo i artystycznie, w teatrach telewizyjnych, w reklamie, mogą robić także wideoklipy. Każdy środek filmowego wyrazu jest przez nas brany pod uwagę, aczkolwiek - wszyscy o tym wiemy - tak my, jak i nasi studenci, że nacisk kładziony jest przede wszystkim na roczne prace filmowe, oceniane sprawiedliwie i bezwzględnie. Historia tego Wydziału to jedna trzecia trwania ponad stuletniej historii kina. A nazwa Wydziału też ma już swoją tradycję. Staramy się tutaj zapewnić studentom jak najszersze spektrum kształcenia. Warsztat reżyserski obowiązuje wszędzie taki sam, nawet w Rio de Janeiro...

- Czy w tak specyficznej dziedzinie, jaką jest reżyseria można zaobserwować konflikt pokoleń?

- Konflikt nie, ale różnice. Szczególnie są one widoczne w sprzęcie, jego jakości, nowoczesnych narzędziach. Dzisiaj studenci dysponują kamerami cyfrowymi, nierzadko własnymi i dlatego mają inne podejście do materii filmowej. My byliśmy wychowani na limitowanej ilości taśmy, musieliśmy więc być o wiele lepiej przygotowani do robienia filmu. Ograniczenia ilości dubli, nie pozwalały na obfotografowywanie wszystkiego. Wchodząc na plan musieliśmy wiedzieć, co jest naprawdę ważne, mieć bardzo precyzyjnie obmyślony zakres ujęć. Taśmę oszczędzało się, bo to był tak zwany "wsad dewizowy". Ponieważ oni nie znają tego reżimu - mniej myślą o formie. Decyzja przechodzi z myślenia przed zdjęciami na myślenie po zdjęciach, przy stole montażowym. Na szczęście nie wszyscy tak postępują. My ich na to uwrażliwiamy i dlatego swoje główne filmy nasi studenci muszą robić na taśmie filmowej.

- Do historii odchodzi "kino moralnego rozrachunku". Czego dzisiaj szukają młodzi twórcy?

- Nie ma filmu bez konfliktów i każdy znajdzie w końcu swojego agresora. Nasze pokolenie miało naturalnych wrogów pod dostatkiem. Dramaturgia filmowa zmusza każde, nawet na pozór beztroskie pokolenie, do poszukiwania przeciwników. Społeczeństwo kapitalistyczne nie jest mniej konfliktowe niż komunistyczne, konflikty są jedynie gdzie indziej umieszczone, ale tu jest system i tu jest system, jak mówił Forman - albo zoo albo dżungla. Nie ma obaw - rzeczywistość dostarcza tematów pod dostatkiem.

- Nie każdy z absolwentów zostanie wybitnym reżyserem, jaka więc czeka ich przyszłość?

- Nie wszyscy marzą o wielkiej karierze. Przynajmniej połowa jest zdecydowana na pracę przy produkcjach komercyjnych, w telenowelach, w reklamie, telewizji... Już podczas studiów wielu znajduje zajęcie. Patrząc przyszłościowo, przemysł filmowy na pewno nie będzie się kurczył, o brak miejsc pracy nie trzeba się więc obawiać. A nasi absolwenci są świetnie przygotowani. Mówiąc nieskromnie uważam, że jest to bardzo ciekawy Wydział, ponieważ stawia na różnorodność. Nie tylko pozwalamy, ale wręcz namawiamy do podejmowania ryzyka artystycznego. Stwarzamy warunki laboratorium, w którym im ktoś większe podejmuje ryzyko, tym jest wyżej oceniany. Tylko tak można poznać pułapki, sposoby ich unikania i pokonywania. Kadra pedagogiczna Wydziału to grono indywidualności twórczych i to właśnie zapewnia wysoki poziom kształcenia a jednocześnie daje spore możliwości wyboru. Duży nacisk położony jest na obraz, na sferę archetypową, mitologiczną, na myślenie, odczytywanie świata, znaków. O sile tych akcentów decyduje dobór kadry wykładowców.

- A ta druga połowa, marzycieli o "wielkim kinie"?

- Ci, którzy wiążą swoją przyszłość z kinem ambitnym również nie są skazani na porażkę. Debiut dzisiaj nie stanowi już tak poważnego problemu. Największą trudnością jest brak dobrych, ciekawych scenariuszy, które mogą być sfinansowane w dziewięćdziesięciu procentach przez Instytut Sztuki Filmowej, pozostaje znalezienie na rynku zaledwie dziesięciu brakujących procent, to już nie jest wielka przeszkoda. Filmy naszych studentów wysyłamy na wiele międzynarodowych festiwali, mają więc dużą szansę zaistnieć we wspólnej Europie, spotykają tam partnerów, także młodych producentów, którzy nie boją się zaczynać z nimi współpracy. Będą się tworzyć teamy europejskie...

-...i zostaną za granicą?

- W kinie wraca się tam, gdzie są pieniądze, a w tej chwili w Polsce one już są, jeszcze niezbyt duże, ale są. Dlatego nie obawiajmy się, już rozpoczęły się masowe powroty ze Stanów Zjednoczonych.

- Czy absolwenci szkół średnich są przygotowani do studiowania reżyserii?

- Nie chciałbym generalizować, ale rzadko dostają się tutaj świeżo upieczeni maturzyści. W ciągu dziesięciu lat mógłbym ich policzyć na palcach jednej ręki. Eliminują ich egzaminy. Średnia wieku studiujących jest w granicach dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, przychodzą tu albo po kilku latach pracy, lub studiowania na innym kierunku. Oczywiście są przypadki maturzystów, którzy nie tylko dostali się na Wydział, ale bardzo dobrze radzą sobie z nauką. W większości jednak przychodzą z pewnym życiowym doświadczeniem, są wówczas bardziej dojrzali do tworzenia filmu. Nie ma potrzeby zmieniać systemu i tworzyć na przykład studia podyplomowe, ponieważ wprowadziłoby to chaos. Egzaminy wstępne są dostatecznym kryterium, aby przyjmować najlepszych, nikt tu nie trafia z przypadku.

- Silna osobowość, własna wizja kina - czy to nie przytłacza młodych indywidualności, a może strzeże pan swoich tajemnic warsztatowych?

- Jestem bardzo otwarty, nie mam nic do ukrycia. Ja także się zmieniam i jest to pewien rodzaj mobilności, która dopuszcza wiele odmiennych możliwości widzenia tej samej sceny. Natomiast moje dochodzenie do końcowego obrazu, myślenie pewnymi strukturami filmowymi, warsztatowymi, ujawnianie sposobów, jakich używam podczas realizacji filmu - nie stanowią żadnych tajemnic. Pewien zakres wiedzy w dziedzinie tworzenia filmu jest uniwersalny i powtarza się przy każdej realizacji, dotyczy to głównie metod warsztatowych, sposobów zachowań, organizacji pracy i tak dalej - tego wszystkiego można się nauczyć, jak pisania scenariuszy i podporządkowania się tym regułom należy wymagać. Natomiast sposób widzenia świata - tu wkraczamy w sferę indywidualności, czyli osobista wrażliwość - jest wyborem jednostkowym, bez względu na to, jak ja daną sytuację postrzegam, w tej sferze nie ma mowy o żadnych naciskach.

- Czyli to nie jest szkoła Bajona, ale czysty warsztat?

- Tak, choć podejrzewam, że studenci wiedząc, jakie filmy promuję, naginają się do moich upodobań, pewnych wpływów nie da się uniknąć. Ale jest to szkoła wielu styli i wielu optyk. Studenci mają możliwość wyboru i to jest bardzo istotne. Nie narzucam nikomu kina, które ja lubię.

- czyli...

-... intelektualnego, wieloznacznego, kina obrazu, metaforyki, kina nie wprost.

- Takie będą "Śluby panieńskie", których ekranizacji się pan podjął?

- Opowiem tę historię z cudzysłowem, który nie będzie niszczył Fredry, ale doda tekstowi pewnej podwójności. Film będzie kręcony gdzieś między Lublinem a Lwowem, przywrócimy klimat roku 1825, dworek, kostiumy a co najważniejsze - wiersz Fredry, wspaniały, stanowiący wartość samą w sobie. Tekst będzie nieco skrócony, nie wszystko bowiem, co można pokazać w teatrze, wytrzyma film, pojawią się także elementy współczesne.

- Co zmieniło się od 1979 roku, czyli od obsypanej nagrodami, "Arii dla atlety', która rozpoczęła karierę - jak ktoś powiedział -"poznańskiego Feliniego"?

- Tak nazwał mnie Zygmunt Kałużyński. W"Arii.." poszukiwałem, razem z operatorem, możliwości filmowych i środków wyrazu, to była pewnego rodzaju zabawa filmem. Co zmieniło się od tamtego czasu? Dziś obowiązują nieco inne kryteria, nie wiem czy znalazłbym teraz pieniądze na realizację tego pomysłu, a był on drogi. Przekroczyłem znacznie budżet, ale ponieważ film się udał, wszyscy przymknęli na to oczy. Ponadto robiłem go przez cztery miesiące, dzisiaj dostałbym najwyżej miesiąc. Bardzo zmieniły się warunki pracy, nie sprzyjają one tworzeniu kina ambitnego, które mimo wszystko się "przeciska", choć daleko mu jeszcze do głównego nurtu.

- Sztuka jest elitarna, pieniądze jednak daje komercja..

- Wbrew pozorom, w końcowym bilansie całej produkcji kinematografii, da się to pogodzić. Gdyby myśleć tymi kategoriami - jeden film powinno robić się dla kasy, która pozwalałby na tworzenie drugiego - artystycznego. Natomiast w odniesieniu do pojedynczych indywidualności twórców kina jest to bardzo trudne do połączenia i na pewno tak zbilansować się nie da. Elitarność jest sama w sobie wartością, ma wiele pięter i nie należy z niej rezygnować. Powstaje coraz więcej kin studyjnych i choć widzimy działalność multipleksów i ich dystrybutorów, to u nas nie możemy jeszcze mówić o przemyśle w tej dziedzinie. Patrząc na kinematografię Stanów Zjednoczonych, mimo fabrycznego systemu produkcji, od czasu do czasu, a w ostatnim roku dość często, powstawały, ośmielę się powiedzieć, filmy wybitne.

- Interesują pana momenty, kiedy jedna epoka ustępuje drugiej. Nastroje dekadenckie przełomu XIX i XX wieku pojawiają się w "Arii dla atlety", "Wizji lokalnej 1901", "Limuzynie daimler-benz", którym filmem pożegnał pan XX wiek?

- Przyznaję, że jeszcze nie rozliczyłem się z dwudziestym wiekiem, bo nie rozliczyłem się z komuną. "Wahadełko", "Rekord świata" czy "Poznań 56" to filmy, które pozostają raczej na poziomie znaczenia komuny w sferze mentalnej. Moim zdaniem polskie kino także nie rozliczyło się z tym okresem. Noszę w sobie ten temat, może dwadzieścia lat to jeszcze za wcześnie...Szabó w "Mefiście" potrzebował znacznie więcej czasu.

- Prawnik, reżyser filmowy, teatralny, telewizyjny, dokumentalista, scenarzysta, pisarz... która z tych dziedzin jest panu najbliższa?

- Zdecydowanie - reżyser filmowy. Duży film fabularny, to jest to, co lubię najbardziej.

- Plany po "Ślubach panieńskich"?

- Mam parę projektów zakończonych scenariuszowo. Pierwszy to film, którego akcja toczy się we Włoszech, we Florencji i opowiada o największym architekcie Filippo Brunelleschim, drugi to Wrocław lat trzydziestych, na podstawie powieści Marka Krajewskiego "Śmierć w Breslau", od dawna mam gotowy scenariusz o Bronisławie Piłsudskim... Gdybym to wszystko mógł zrealizować, byłbym bardzo zadowolony.

ROZMAWIAŁA
MARIA SZTUKA

Autorzy: Maria Sztuka, Foto: Katarzyna Rożko