Najmniejsza podawana liczba mniejszości, zwanych narodowymi, w Rumunii wynosi 15. Można je przedstawiać w hierarchii różnych kryteriów, m. in. polskiej racji stanu, reprezentatywności i liczebności. Polonia rumuńska jest jedną z 13 mniejszości "innych niż węgierska", które w Izbie Deputowanych mają każda swego posła. Zatem i my rumuńskich Węgrów potraktujemy osobno, podobnie jak pojedyńcze nacje bez przedstawiciela w parlamencie. Do nich należą Żydzi.
Zacznijmy od tych ostatnich.
Zorganizowani w federację
wspólnot, która swą siedzibę ma przy głównej synagodze
Templum - nb. jednej z siedmiu czynnych - w Bukareszcie,
dokonali oni swoistego aktu laickiego wyzwolenia, niecałe dwa
lata temu. Po śmierci "wielce zasłużonego" i tyleż
kontrowersyjnego, długoletniego przewodniczącego federacji, a
zarazem rabina-szefa Mozesa Rosena, na prezesa wybrano
profesora N. Cajala, kończącego właśnie kadencję wiceprezesa
Akademii Rumuńskiej.
Rabin Mojżesz zasłużył się, zdaniem
własnym i nie tylko, nieustępliwą obroną liczby i tożsamości
żydowskiej w Rumunii, a i w Europie środkowo-wschodniej, gdzie
od trzech wieków, od Pragi, Krakowa i Pińska poczynając, rabini
Rozenowie pozostawiali spadkobiercom tę zaszczytną rolę. W
pewnym sensie szczytowym jej osiągnięciem było w 1992 roku, w
50-tą rocznicę tzw. pogromu w Jassach, oskarżenie Rumunów o
drugi holocaust, a właściwie chronologicznie pierwszy. Tutaj czas
na cudzysłów.
Oskarżenie musiało zostać właściwie odczytane,
jeżeli co prędzej, właściwie tuż przed śmiercią, przyjęła Go do
swego szacownego grona Akademia, dość niedwuznacznie uważana
za jeden z bastionów władzy i tej staro nowej i tej starej.
Zresztą
owej starej, czauszystowskiej, nie dość, że złego słowa rabin - szef
nie powiedział, to jeszcze do Ameryki w różnych celach pro domo
sua jeździł, a i w ówczesnym ludowym zgromadzeniu (nie)godnie
zasiadał....
Ten ostatni fragment życiorysu bodaj w decydujący
sposób wpłynął na opór wspólnot żydowskich, co do
reprezentatywności jedynego możliwego swego przedstawiciela w
parlamencie pogrudniowym, do jakiej Jego Eminencja koniecznie
aspirował, a nie mógł z wieku i urzędu nim nie być. Stanęło na
tym, że nikt tzn. śmierć rabina załatwiła część problemu. Ponad rok
synagoga nie miała rabina, a kolejne wybory parlamentarne, na
jesieni tego roku dowiodą bądź zgodności bądź kłótliwości
żydowskiej, w Rumunii - paradoksalnie - obu przysłowiowych.
Kilka słów o filo- i antysemityzmie oraz o sytuacji Żydów w
czasie II wojny światowej. Partia "Wielka Rumunia", sprzeczno-
jawny koalicjant partii i osoby prezydenta Iliescu, jest otwarcie
antysemicka ( antywęgierska, itd) a także anty - europejsko-
amerykańsko-atlantycka, chociaż nie antysowiecko-rosyjska. To
ostatnie dziwić może o tyle, o ile nazwa partii - Wielka Rumunia,
dotyczy terytorium obejmującego historyczne kresy, w tym
Mołdawię po Dniestr i Bukowinę z Czerniowcami.
Jako dowód
dobrego samopoczucia i przekonania nacjonalistów o swej sile,
podam, że przy 10 proc. elektoracie dzielonym z inną
nacjonalistyczną - głównie siedmiogrodzką i antywęgierską - Partią
Jedności Narodowej Rumunów, zgłosili oni pomysł
parlamentarnego protestu, skierowanego do departamentu Stanu,
przeciw mianowaniu ostatnio w Rumunii ambasadorem USA
innego pana Mozesa, nb. na miejsce znanego nam J. Davisa jr.
Podobnie jak z antysemityzmem, można się bez przeszkód i żenady
w Rumunii obnosić z filosemityzmem oraz semickością.
Najbardziej popularna aktorka rumuńska, Maja Morgenstern, z dumą głosi, iż jest także aktorką żydowską. Świadomość tego, a także jej ciekawości innych religii i kultur, pomogła mi, z okładem rok temu, w skutecznym namawianiu, wraz z p. Martą Meszaros, węgiersko-polską reżyserką filmową, do objęcia przez nią roli Edyty Stein - siostry Benedykty od Krzyża.
Krecąc film w Oświęcimiu, przypadkiem odnalazła ślad po zamordowanym tam dziadku, o którym słuch zaginął... Po swym powrocie z Polski, zafascynowana opowiadała mi m. in. o tym, jako że wiedziała o spotkaniu, jakie dla tych, którzy przeżyli obóz urządziliśmy, wraz ze wspólnotami żydowskimi, w Ambasadzie R. P., w dzień 50-rocznicy tzw. wyzwolenia KL Auschwitz, w połączeniu ze styczniowymi uroczystościami w Polsce. Z około czterdziestki żyjących przybyło ponad dwadzieścioro. Co znamienne, w tragicznie wybiórczej, zmaltretowanej pamięci ówczesnych najzdrowszych, najsilniejszych nastolatków, Auschwitz kojarzy się głównie, czasem jedynie, z natychmiastowym odesłaniem do komory gazowej reszty rodziny, nawet do trzydziestu osób, oraz faktem przeżycia, m o j e g o , czasem z jednym, raz nawet dwojgiem rodzeństwa. Właściwy dramat, pełen wstrząsających opisów, dotyczy momentu i c h zabrania z miejsc rodowych w zajętym (odebranym? ) przez Węgrów Siedmiogrodzie, w akcjach arcybrutalnych siepaczy Horthyego. Na przełomie `1943/44 roku, a zwłaszcza na wiosnę tego roku, komendant KL Auschwitz musiał osobiście interweniować w Budapeszcie u Horthyego, aby ograniczał swój zapał: wzorowy obóz masowej eksterminacji nie nadążał z, przepraszam za słowo, przerobieniem setek wagonów przysyłanych przez nadgorliwych sprzymierzonych, podobnych Horthyemu. To właśnie wówczas Niemcom zacięła się nawet sprawna dotąd rachuba tysięcy gazowanych i spopielanych. Ale także wówczas, co podkreślałbym z całą mocą, prohitlerowski rumuński rząd marszałka Antonescu nie skierował do żadnego obozu koncentracyjnego nie tylko ani jednego wagonu, ale ani jednego swego obywatela - Żyda, nie zniszczono synagog, a mimo wszechobecnego "sprzymierzeńca", twardo prowadził on własną politykę.
Epizod Horthyego jest tylko jednym z wielu drastycznych momentów z dziejów najnowszych, które zalegają głębokie pokłady resentymentów rumuńsko-węgierskich. Od nigdy rozstrzygniętego sporu kto był pierwszy w Siedmiogrodzie, Madziar czy Dak, po XIX- i XX-wieczne racje domniemanych agresorów i odwetowców - wszystko zachęca do przyjmowania opcji zerowej. W takiej sytuacji wzrasta rola kogoś trzeciego, niekoniecznie mediatora, raczej punktu odniesienia, nie hegemona lecz autorytetu, obustronnie uznawanego. Polacy mogliby, gdyby chcieli i umieli, mieć tu coś do powiedzenia...
Troszkę historii i geografii. Przestrzeń w łuku Karpat nazywają sami Rumuni z łacińska Transylwanią lub z węgierska Ardjalem (węg. Erdelyi). Polski Siedmiogród pochodzi od niem. Siebenburgen, czyli siedmiu miast-twierdz kluczowych dla władania tym terytorium. Dwa z nich, tuż u podnóża dwutysięczników karpackich noszące niemieckie miana Hermannstadt (Sibiu) i Kronstadt (Braszow) świadczą o tym, jak daleko na południe sięgnęła kolonizacja saksońska. Każde z tych miast, na czele z Klużem ( Cluj, Kolozsvar), jest tradycyjnym siedliskiem węgierskich rodów szlacheckich, z czasem mieszczańskich i inteligenckich. Oprócz miast, można mówić o wyspowym dziś charakterze osadnictwa węgierskiego, stanowiącego 1/3 tamtejszej ludności rumuńskiej, z tendencją powiększenia dysproporcji do niebawem 1/4 z powodu prawie żadnej rozrodczości, emigracji do Węgier, nawet za cenę bycia rodakiem drugiej kategorii, oraz napływu plemion cygańskich. W ramach tej wyspowości wyróżniają się dwie grupy - Szeklerzy i Czangejowie. Pierwsi w 90 proc. zaludniają dwa środkowo- północne wyżynno-górskie niedoinwestowane województwa na wschodniej połaci Siedmiogrodu - Harghita i Covasna, którym Czauszesku odebrał autonomię, na wzór naszej niegdysiejszej śląskiej, w 1970 roku, ale nie odebrał kultury materialnej (oryginalne wioski-ulicówki z przepięknymi drewnianymi bramami wjazdowymi do schludnych, uporządkowanych gospodarstw) i poczucia odrębności dawnej węgierskiej kozaczyzny, zawsze wolnych chłopów, niezmiennie katolików, w stu procentach, jak sami o sobie z dumą mówią. Podobnie rzecz miałaby się z sąsiadami zza łuku Karpat, Czangejami. Status etniczny tych ostatnich, dziś już dość nielicznych, ledwie kilkanaście tysięcy, jest i będzie dyskusyjny: Węgrzy utrzymują, iż są oni rumunizowani, Rumuni, że zostali oni w przeszłości zmadziaryzowani i skatolicyzowani. Prawdą jest, iż początkowa radykalna tendencja biskupstwa rumuńskojęzycznego w Jassach wykluczająca wszelką posługę duszpasterską, w tym liturgiczną w j. węgierskim, z czasem zaczęła się moderować.
Jeżeli przyjąć, iż ponad półtoramilionowa ludność węgierska dzieli się po połowie na ochrzczonych katolików i reformowanych, to i tak większość z nich uważa wyznanie za publiczny wyraz tożsamości oraz środek wychowawczy młodego pokolenia. W kwestie wiary nie wchodzę. Kościół reformowany, kalwiński, cechują większe zaangażowanie w życie polityczno-społeczne i dynamika wewnętrzna. Jej uosobieniem jest ks. biskup Laszlo Tokes, cel nr 1 wszelkich ataków antywęgierskich, zwłaszcza w wykonaniu nacjonalistów rumuńskich, od którego wszystko zaczęło się w grudniu 89 w Timiszoarze. Znakomity kaznodzieja i mówca polityczny głosi radykalne przesłanie Ewangelii w obronie tożsamości narodowej i religijnej za pomocą prawnie dostępnych środków i procedur. W 1991 roku, odmówiwszy kandydowania na pewne dlań stanowisko przewodniczącego Demokratycznej Unii Węgrów w Rumunii, przyjął funkcje honorowego jej prezesa.
Nigdy, podkreślam, nigdy nie zdarzyło się, aby używanie przeze mnie j. rumuńskiego w kontekście oficjalnym lub turystycznym spotkało się z wrogą reakcją Węgra. Niektórzy tylko, zaprzyjaźnieni, zwłaszcza urodzeni w Siedmiogrodzie i zmuszeni do emigracji zewnętrznej lub wewnętrznej, przechodzili sami, w rozmowie osobistej, na inny język niż rumuński. Z kolei przebywając w rodzinach węgierskich, zwłaszcza wiejskich, zrozumiałem jak głęboko o b c y jest język rumuński dla dzieci przedszkolnych wychowywanych przez obojga rodziców i szeroko pojętą węgierską rodzinę, Kościół i telewizję, i całą wieś wkoło, gdzie nikt nie mówi po rumuńsku......
Niestety, nie rozumieją tego prawie wszyscy politycy, dziennikarze, obywatele. Niezależnie od opcji, (o)pozycji, itd. Możesz mieć przyjaciół we wszystkich sprawach, z wyłączeniem węgierskiej; jeżeli obiektywizujesz dyskurs na ten temat, widzisz rosnącą ścianę, o którą rzucasz grochem; otwiera się nawias, przed i za którym zostaje Twoja z Rozmówcą intelektualna i inna przyjaźń, to co w nawiasie - przeraża. Coś nieporównywalnego do naszego osobistego i narodowego stosunku do Rosjanina i Niemca razem wziętych. I nie jest to nienawiść, raczej strach, strach nieuzasadniony niczym oprócz obawy o kolejną, tym razem niekorzystna zmianę konfiguracji międzynarodowej, która po dwóch rozdaniach korzystnych, po obu wojnach światowych, może być znów niełaskawa, jak w dyktacie wiedeńskim, za Hitlera.
Politycznie nastroje te umiejętnie wykorzystuje (kiedy trzeba steruje nimi) ekipa prezydenta Iliescu. Przykład partii nacjonalistycznych: obie zostały we właściwym momencie utworzone po to, by zarazem zdjąć z partii prezydenta odium nacjonalizmu a nie stracić solidnego, co najmniej 10 procentowego elektoratu. Proszę sobie przypomnieć, z pierwszego odcinka, co pisałem o węgierskich świętach, przed którymi regularnie podsyca się atmosferę straszeniem węgierską napaścią, zabraniem Siedmiogrodu, wojną domową. Niestety, skutecznie.
Na szczęście, jest kilka grup i stowarzyszeń, które niejako przeciwko wszystkim pracują na rzecz zmiany nastawienia Rumunów. Jednym z nich jest Pro Europa w Tirgu Mures, stowarzyszenie Smarandy Enache i jej przyjaciół, wspomagane m. in. przez nasze Pogranicze, sejneńską fundacje i ośrodek kierowane przez Krzysztofa Czyżewskiego. Jest euroregion karpacki, do którego przynależność zgłosiły dwa północne - Maramures - województwa Siedmiogrodu podpisami przewodniczących rad wojewódzkich. Cała ta historia wywołała symptomatyczną polityczną burzę.
Zaczęło się od opracowanego dla MSZ w 90 roku poufnego studium Romana Kuźniara o optymalnych warunkach euroregionu, z uwzględnieniem rumuńskiego Siedmiogrodu, które niespodzianie i bezsensownie opublikował miesięcznik Sens, w pierwszym, może i jedynym numerze w 91 roku, co oprócz przyśpieszenia ciężkiej, śmiertelnej choroby p. ambasadora Zygmunta Komorowskiego, kosztowało nas oficjalne protesty rządowe oraz jedyną manifestację rumuńską pod ambasadą, oba pod hasłem "Myśmy wam tyle w 39 pomogli, a wy nam chcecie razem z Węgrami zabrać Siedmiogród". Po kilku latach doczekaliśmy nawet rządowego okólnika o aktualnym nieistnieniu terytorium Rumunii o nazwie Siedmiogród. Im więcej naszej obecności - takiej jak Czyżewskiego (Krzysztofa!), Kuźniara, itp - w tym trójkącie, tym lepiej dla nich, tym lepiej dla nas. Byle nie była to obecność dziennikarzy typu W. Maziarskiego, który w Gazecie Wyborczej, w maju 91, w reportażu "Jak Węgier z Rumunem", potrafił postulować wybicie wszytkich Rumunów powyżej 3 roku życia ze względu na patologiczną niemożność zaakceptowania współżycia z Węgrem. Co gorsza reportaż dotyczył Timiszoary, wzorcowego, jak już pisałem, regionu współżycia wielu narodów i wyznań. A ponieważ tlił się już wówczas, na drugim brzegu Dunaju, lont jugosłowiański, mam pewne wątpliwości, czy tamten, powiedzmy, reportaż (a cytat powyższy jest tylko jednym z wielu pasztetów) dyktowała zwykła głupota jednego dziennikarza czy odpowiedzialnego inaczej redaktora naczelnego, było nie było postaci postrzeganej jako protagonista ówczesnej polityki międzynarodowej (więc? ) i polskiej...
O niemieckiej (szwabskiej` i saksońskiej) etni w Rumuni możnaby wiele pisać. Posłużę się nią (niech mi wybaczy) poniekąd instrumentalnie - jako pomostem do wątku cygańskiego. Otóż otwarte granice zachęciły Niemców do masowego exodusu: coś nie do wiary, po prawie siedmiu wiekach tworzenia oryginalnej, bogatej kultury materialnej, której świadectwem są ciągnące się kilometrami wioski-miasteczka zabudowane ciasno i urokliwie kolorowymi domami, o kulturze uprawy ziemi i hodowli nie mówiąc, po prostu wyjechali, aby tam nie-u-siebie być obywatelami drugiej kategorii, cyganami z Rumunii, czyli złodziejami, brudasami itp. Wracają, z dopłatą Kohla, na reinstalację i inwestycje. Bywa, nie mają po co wracać. "Swoi" nazwali ich cyganami, a Cyganie zajęli ich schludne niedawno domiszcza, zamieniając je błyskawicznie w perzynę. Paradoksalnie jest jeszcze jeden element, który wiąże losy niemiecko - cygańskie. W Sibiu (Hermanstadt) ma swą siedzibę związek Niemców, ale rezyduje także król Cyganów, niejaki Cioaba, nazwisko o tyle istotne, iż podobno matka pana prezydenta, takoż samo, de domo... Nie tylko obecności króla zawdzięczać można częsty w okolicy obrazek sznura najnowszych, koniecznie kremowych mercedesów: plemię Cioabów i kilka innych " rodzin" należą do najbogatszych w Rumunii. Oprócz króla jest jeszcze cesarz, kilku prezesów, ale jeden poseł, Gheorghe Raducanu. Gdy pytam go, ilu ich jest, odpowiada: W parlamencie? Jeżeli dobrze popatrzeć, ponad 70. Na ponad 550. A w Rumunii? Nikt nie wie. Wg spisu powszechnego z 92 roku, ledwo pół miliona. Wg badań interdyscyplinarnych Uniwersytetu w Bukareszcie - co najmniej 5 razy tyle. Wg częstego wyrazu przekonania "prawdziwego Rumuna" - jeszcze raz tyle. Co najmniej 60 plemion wg tradycyjnych zajęć mężczyzn.. Znaczna część osiadła, w miejscach, których zewnętrzny aspekt może wyłącznie przerażać, czy to w wersji ": sprywatyzowanej" czy kołchozowej (nb. nie należy zapominać, iż to oni stanowili podstawową armię niewykwalifikowanych robotników kołchozowych, a po rewolucyjnym rozwiązaniu stosunku i miejsca pracy, dokąd mieli pójść? Do Polski, i dalej... )
Cygan, jak mówią, prezydent Bukaresztu, były kierownik budowy, chwali cygańskie brygady zbrojarzy i betoniarzy pod mistrzem-Cyganem: Miało być na 23. 00 - i było; jaka by to nie była ciężka robota, mróz nie mróz. Na codzień 2, 5 milionowa stolica jest dochodowym rajem... dla żebrzących Cyganek, Cyganiątek, a zwłaszcza wszelkiego rodzaju przystosowanych inwalidów; wszyscy oni są systematycznie rozmieszczani wg plemiennego podziału stolicy, linii metra, skrzyżowań, itd. Przystojni młodzi ludzie pod naszymi PKO zaczepiający klientów na okoliczność "bonów uwłaszczeniowych" nie robią nic innego, niż Cyganki pod supermarketem Unirea, które już od trzech lat wykrzykiwały coś takiego jak kumperakcjuni! kumperakcjuni! Początkowo ignorowałem ten niezrozumiały zaśpiew, dopiero za którymś razem wsłuchawszy się, zrozumiałem : skupuję akcje, przy czym przez akcje należało rozumieć bezimienne, beznominałowe bony prywatyzacyjne, które Iliescu rozdał naprędce przed wyborami 92 roku, a Cyganie po wyborach skrzętnie za bezcen powykupywali. I tu, i tam prywatyzację robią cyganie.
A ponieważ o Cyganach można - i trzeba - by godzinami, więc skończę krótko, nawiązując do tego, co napisałem w pierwszym odcinku. Z każdego punktu widzenia kwestia rumuńsko- cygańska jest fundamentalnym problemem Rumunii. W ub. roku władze podjęły pierwszy krok, jakże fałszywy. Zadekretowano zmianę ustawowej nazwy etni z Romów na Cyganów. A cygan, to także epitet, jak po polsku. Wiceminister spraw zagranicznych, biorąc do ręki nowy paszport, pokazywał mi skąd ów problem. Tam gdzie my mamy POL, obywatele Rumunii mają ROM, czyli Romania. Z nacjonalizmu realnego znaleźliśmy się w symbolicznym. Rom i Rumun to jedno? Wystarczyły tylko skrupulatne raporty prasowe z jednej ambasady w Warszawie, aby dostać alergii na to utożsamienie...
Tak jak wyłącznie źle, więc nieprawdziwie pisze sie w Polsce o rumuńskich Cyganach, tak i nieprawdziwie, nie tylko dlatego, że wyłącznie dobrze pisze się o rumuńskich Polakach. Ale o tym w ostatnim odcinku.