- Wiem, że zdarzyło się już Panu "urzędować na Bankowej" - w randze prorektora ds. nauki. Był Pan wtedy wielkim orędownikiem występowania o granty do KNB i inne fundusze z wszelkich europejskich instytucji. Dzisiaj znowu staje Pan w szranki - jeśli tak można to nazwać. Proszę powiedzieć jakie są powody tej decyzji - czy takie same jak sześć lat temu?
- Pytanie sformułowane jest trochę tak, jakbym był właścicielem
jakiegoś banku i miał za sobą wielkie pieniądze. Niewątpliwie w ciągu tych
trzech lat mojego orędowania w randze prorektora udało się zaorganizować
szereg środków, często bardzo poważnych, dla uniwersytetu - wynika to jednak
nie tylko z mojej aktywności ale i współpracującego ze mną zespołu ludzi.
Jestem zdania, że pieniądze zawsze można gdzieś znaleźć.
Powody, które
skłaniają mnie do ponownego podjęcia tej misji wynikają jedynie z faktu
poparcia jakiego udziela mi spore grono osób. Może widzą one we mnie
człowieka, który mógłby zaradzić tym problemom, zdobyć środki, spowodować
zmiany w strukturach uniwersyteckich i sposobie ich funkcjonowania. Na
poprzednim stanowisku nie do końca zrealizowałem cele jakie wraz z zespołem
rektorskim wytyczyliśmy. Pragnę powrócić aby podjąć trud nadania
pełniejszego kształtu tym celom.
- Konieczności przeprowadzenia zmian w uniwersyteckich strukturach rzeczywiście nikt już nie kwestionuje. Istnieje jednak duża rozbieżność w zapatrywaniach na ich realizację. Nasza uczelnia domaga się i poprawy bazy lokalowej i umocnienia w sensie kadrowym ale i środków na badania oraz oprzyrządowanie naukowe. Jaki jest Pana zdaniem główny problem UŚ ? Co jest głównym hamulcem jego rozwoju?
- Po pierwsze i przede wszystkim - żenująco niskie gaże. Zgodnie z
literą prawa możliwości ich wzrostu są niewielkie, dlatego wszelkie zmiany w
tym kierunku mają raczej charakter pozorowany. Planowana na najbliższy czas
podwyżka nic tu nie pomoże - z tych samych powodów.
Człowiek, który w
najbliższym czasie stanie za sterem tego uniwersytetu będzie musiał najpierw
właśnie na ten problem odpowiedzieć. Moim zdaniem kwestia pensji i
wszelkich innych środków jest zależna od polityki rządu czy też pewnych,
wpływowych w tym środowisku grup. Z tego powodu w moich planach
zakładam włożenie największego wysiłku w doprowadzenie do konsolidacji
środowiska akademickiego Śląska i Zagłębia.
Przed kilku laty, we współpracy z
prof. Pazdanem, stworzyliśmy już taką instytucję: Kolegium Rektorów
Wyższych Uczelni Śląska. Na początku praca układała się nieźle - z czasem
jednak ciało sraciło impet. Na bazie nowego Kolegium Rektorów, w
powiązaniu z różnego rodzaju instytucjami, formalnymi i półformalnymi,
możnaby stworzyć bardzo silne lobby, aby z odpowiednią już siłą przebicia
uczynić wszystko dla zmiany tej sytuacji. Nie jest ona wynikiem biedy ale
nieracjonalnego sposobu myślenia. To już ostatni dzwonek. W ten sposób nie
da się już przecież dłużej pracować, bo za chwilę zostaniemy bez kadry ale za to
z ogromną masą studentów.
To po pierwsze. Są jednak jeszcze inne możliwości
rozwiązania, tkwiące w środkach, które uzyskuje się z konkretnym
przeznaczeniem na prowadzenie badań naukowych: granty KBN, fundusze
grantowe zagraniczne i wiele innych. Tego tematu nie muszę chyba rozwijać.
Ktoś, kto zna moją działalność w tym kierunku, wie że dobrze znam te struktury
- i widzę w nich ogromne możliwości.
Z pomocą odpowiednich
współpracowników możnaby się o nie pokusić. Ale to jeszcze nie wszystko.
Oto następna możliwość: uzyskanie środków z regionu - na bardzo konkretne
cele. W tej chwili także z nich korzystamy, niestety w bardzo niewielkim
stopniu. Wyjątkiem jest tu mój wydział - Wydział Nauk o Ziemi.
Istnieje tylko
kwestia umiejętności poruszania się w tym środowisku. Widzę tutaj, między
innymi, szansę wspomożenie kultury i aktywności studentów. Nie mają oni
nawet własnych, porządnych klubów. A to przecież wszystko są nasze dzieci -
dzieci Śląska, często dzieci decydentów, do których łatwo będzie nam trafić.
Potrzebna jest tylko odpowiednia inicjatywa i lobby.
Są jeszcze inne
możliwości - kłopotliwe dla uniwersytetu zdobywania środków z kieszeni
studentów a ściślej ich rodziców. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem
"rozdymanych" coraz bardziej studiów zaocznych, płatnych. Nie może być
mowy o płatnych studiach stacjonarnych. Państwo nasze powinno wspierać
edukację, to leży w jego interesie. W przypadku studiów zaocznych
dopuszczam ewentualnie pewne opłaty, ale ilość studentów powinna być jednak
ściśle uzależniona od możliwości kadry. Środki pochodzące z tego źrodła
absolutnie nie powinny być jedynymi dochodami uniwersytetu. Tej krótkiej
kołdry za chwilę może nam po prostu zabraknąć.
- Nie tak dawno powrócił Pan z Uniwersytetu w Bordeaux, gdzie
też piastuje Pan stanowisko profesorskie. Szerokie i liczne kontakty, nie
tylko z Francją, cechują całą Pana pracę naukowo-badawczą. Czy
mogłabym prosić o kilka słów na temat tamtejszego systemu nauczania?
Czy jakiś jego element, a może nawet więcej niż jeden, dałoby się
przeszczepić na grunt śląski?
- Każdy kto jest bliżej zwiążany ze zmianami w szkolnictwie wyższym w kontekście naszej integracji z EWG, dobrze wie, że jesteśmy wręcz zmuszeni przeprowadzić pewną reorganizację. Dotyczy to przede wszystkim programu i sposobu kształcenia na studiach wyższych. Istnieją na szczęście duże możliwości wyboru. Nie ukrywam jednak, że jestem zwolennikiem dwu - lub trzystopniowego systemu studiów. Student nie powinien mieć obowiązku studiowania przez całe 5 lat tego samego kierunku, ale możliwość szerokiego wyboru kształcenia w tych dziedzinach, które go interesują, mając jednocześnie w kieszeni zdobyty na początku dyplom zawodowy. Licencjat na zachodzie uzyskuje się po trzech latach. Pozwala on na podjęcie odpowiedniej pracy. U nas nie jest ten system uregulowany prawnie, ale to chyba kwestia najbliższej przyszłości. Dyplom licencjata pozwala także poruszać się swobodnie studentom, pragnącym kontynuować naukę - od razu, bądź po jakiejś przerwie, na innych specjalizacjach. Podam przykład: po zrobieniu licencjatu z geografii, czy geologii student może zdobyć tytuł licencjacki np. z języka obcego, poszerzając swoje możliwości nauczania o następny przedmiot. Ale może także pokusić się o zdobycie dyplomu z dziedziny, wydawałoby się, zupełnie obcej: matematyki, fizyki czy chemii. Studia w takim systemie kończy człowiek o dużym spektrum wykształcenia podstawowego a jednocześnie bardzo wąsko wyspecjalizowany w jakiejś określonej dyscyplinie. Nie dość na tym. Po uzyskaniu dyplomu magisterskiego zdolny student, mający po temu odpowiednie predyspozycje, może kontynuować edukację na studium doktoranckim. Takie studia funkcjonują już na naszym uniwersytecie. Na moim wydziale wprowadzono już studia licencjackie. Taka struktura daje studentom ogromną swobodę, ale jednocześnie wielkie obciążenie dla kadry. Idzie za tym przecież punktowy sposób uzyskiwania zaliczeń. Taki system wprowadził już Uniwersytet Jagielloński. Chcąc nie chcąc też musimy podążyć w tym kierunku, poprzedziwszy to jednak gruntownym przygotowaniem kadrowym. Nie jest możliwa sytuacja prowadzenia dziesiątków studentów na seminariach magisterskich. Trzeba tę ilość uzależnić od możliwości kadry. A jest to jeden z warunków przystąpienia do EWG, jeden z warunków respektowania za granicą naszych dyplomów ukończenia studiów wyższych.
- Osobiście, właśnie jako studentkę, interesuje mnie szczególnie kwestia dotycząca tego, czy ciśnienie oddolne z naszej strony może wpłynąć jakoś na kierunek i tempo zachodzących zmian. Kim jest tak naprawdę student na uniwersytecie? Jest Pan jednym z twórców studenckiego ruchu naukowego w latach 50-tych i 60-tych. Jaka jest dzisiaj jego rola, czy zanikaniu studenckiej aktywności można jakoś zaradzić?
- Powiem tak: uniwersytet to studenci, kadra naukowa i obsługa. To jest
właśnie uniwersytet - nie akademia nauk ale szkoła wyższa. Studenci stanowią
integralną jego część, z czego zazwyczaj nie zdają sobie sprawy.
Na
Uniwersytecie Śląskim jest około 30 tys. studentów. Czy widać ich na ulicach?
Czy mają oni jakiekolwiek możliwości działania? Gdzie naukowy ruch
studencki? Jeśli chcemy mieć dobrą kadrę, inteligencję na odpowiednim
poziomie nie wolno nam pozwolić sobie na zaniedbania w kształceniu
studentów. Chodzi nie tylko o ich rozwój intelektualny na salach wykładowych.
Chodzi o całościowy rozwój osobowości a więc i znalezienie swego miejsca w
kulturze, społeczności lokalnej etc. Przez te kilka lat student powinien odnaleźć
środowisko, które pozwoli mu wyładować swoje inicjatywy, oraz stworzy
możliwości dyskusji. Opowiadam się za stworzeniem specjalnego forum
studenckiego, gdzie rozpatrywane będą ciekawsze plany i pomysły, za
związaniem tego ruchu z prorektorem ds. studenckich - na innych jednak
zasadach niż dotychczas. Należy poszukać środków także na organizację życia
artystycznego, ale i sportowego. Na razie mogę się tylko dziwić istnieniu w
innych ośrodkach uniwersyteckich pięknych, tętniących życiem klubów - my
mamy za to zalane piwnice. Najwyższy czas by tę sytację zmienić z
uwzględnieniem szerokiego wachlarza studenckich zainteresowań. Istnieją
przynajmniej trzy rodzaje ich możliwej działalności, poza nauką oczywiście.
Najważniesza jest możliwość dyskusji, potem działalność artystyczna z jednej
strony a naukowa z drugiej. I wreszcie sport.
Gdzie nasze obiekty sportowe?
Czy posiadamy w Katowicach lub Sosnowcu choć jeden duży basen?
Nie
wspomnę już nawet o możliwościach uprawiania takich dyscyplin jak kolarstwo
czy jeździectwo.
To już nawet nie są sprawy finansowe, ale określony sposób
myślenia.
Jestem związany z początkami ruchu naukowego w czasach
studenckich, uprawiałem różne dyscypliny sportowe, podobnie jak wielu
profesorów, z którymi współpracuję. Taki ruch kształtuje przecież odpowiednią
postawę późniejszych pracowników naukowych uniwersytetu.
Rektorzy
powinni więc włożyć wielki wysiłek w rozwój i ukierunkowanie studenckich
zainteresowań, a także w ten słabiutki sport. Młodzi ludzie przejawiają
ogromną inwencję artystyczną, także dla jej pobudzenia należy stworzyć
odpowiednie warunki. Uważam, że obok realizacji toku naukowego, jest to
jedno z ważniejszych wyzwań dla nowego rektora.
- I ostatnie już pytanie, tradycyjne w moich rozmowach z kandydatami. Pytanie o autonomię wydziałów. Czy i Pan uważa, że należąłoby ją zwiększyć? Jak ocenia Pan relacje między wydziałem a centralą? Co może Pan powiedzieć o pracy naszej administracji?
- Jako były pracownik rektoratu mogę mieć pogląd na tę kwestię nieco spaczony. Nie mam już specjalnych trudności z załatwieniem czegokolwiek, jednak każdy z młodszych pracowników ginie w tej dżungli.
Odnoszę czasem wrażenie, że na naszym uniwersytecie (a podobnie dzieje się i
na wielu innych) nauczyciel akademicki nie bywa traktowany jak ktoś ważny.
Ważniesza jest częstokroć pani po drugiej stronie biurka.
A przecież
administracja masłużyć organizacji życia a nie jego kontroli, pomocy a nie
rządzeniu. Administracja stanowi około 50% całej akademickiej społeczności.
Uważam jednak, że istnieje duże grono osób zatrudnionych w administracji -
będących specjalistami wysokiej klasy a kiepsko opłacanymi. Nie widać ich
pomimo ciężkiej i odpowiedzialnej pracy. Niestety, to co się najbardziej rzuca
w oczy to ogromne administracyjne przerosty. Stosunki w tej materii nie zostały
dotąd właściwie uregulowane. Składa się na to także nasza specyficzna sytuacja
lokalowa - duża ilość budynków rozrzucona na ogromnym obszarze. Dla mnie
nauczyciel akademicki jest najważniejszą osobą na uczelni.
Nauczyciel
akademicki obsługiwany przez administrację. Bardzo dużo rzeczy wymaga
zmian; nie rewolucyjnych, bo trzeba mieć duże wyczucie sytuacji, ale
najważniejsze problemy musimy jakoś wypunktować, a potem w przemyślany
sposób przeprowadzać. Pozostała jeszcze kwestia autonomii wydziałów - to
bardzo nośny w tej chwili temat.
Moje podejście do tego problemu cechuje
duży pragmatyzm: we wszystkich żywotnych kwestiach, dotyczących sposobu
kształcenia, struktury, kadry, środków na badania naukowe i funkcjonowanie
organizacyjne wydziałów - powinny mieć one prawo decyzji. Na tym polu
widzę ich autonomię. Nie wolno jednak zapominać o istnieniu wydziałów
posiadających niskie kategorie C lub D, które nie zawsze potrafią wypracować
sobie odpowiednie fundusze. Padły by one gdyby nie pomoc "z góry".
Uniwersytet to przecież wielka społeczność. Pewne kwestie można rozwiązać
wyłącznie za pośrednictwem centrali, przy pomocy odpowiednich komisji oraz
w oparciu o uregulowania Senatu. Zwiększenie autonomii wydziałów nie może
się przecież odbyć kosztem któregoś z nich. Wszyscy powinniśmy pracować
dla naszego wspólnego dobra a tym dobrem jest Uniwersytet.