W czasach demokracji i pluralizmu trudno sobie wyobrazić,
by okres wyłaniania kandydatów na urząd rektora zakończył się
przedstawieniem jednej tylko osoby.
Duże i ambitne wydziały z
pewnością zechcą forsować własne koncepcje funkcjonowania
uczelni przez najbliższe 3 lata, proponując odpowiednich
kandydatów. A ponieważ mamy kilka dużych i wpływowych
wydziałów - można się spodziewać nie jednego pretendenta do
władzy.
No i bardzo dobrze - będziemy mieli prawdziwe wybory.
Zgodnie z regułami uczelnianej demokracji pojawią się niebawem
grupy poparcia na rzecz programów, reform i osób.
Zanim jednak
powstaną koalicje warto zastanowić się nad budową strategii ponad
podziałami i ponad wydziałami na rzecz osoby spełniającej
maksimum oczekiwań, jeśli nie wszystkich pracowników i
studentów, to przynajmniej znaczącej ich części, gotowej do
współdziałania na rzecz ogólno-uniwersyteckiej racji stanu.
NAJLEPSZY - TO ZNACZY JAKI?
Są dwojakiego rodzaju standardy jakości: stan istniejący i
stan idealny. Jak jest - każdy widzi. Miarą standardu aktualnego
będą programy zgłaszane przez wyłonionych kandydatów.
Ich
propozycje, możliwości, autorytet wiedzy, atrakcyjna osobowość i
inne przymioty osobiste.
Stan idealny - to marzenie. Nikt nam nie
odebrał prawa do marzeń, więc spróbujmy popuścić wodze
wyobraźni.
Magnificencja naszych marzeń to przede wszystkim
humanista, nawet gdyby okazało się, że z wykształcenia matematyk,
albo fizyk, czy geolog.
Rozumiejący rolę humanistyki we
współczesnym świecie i na współczesnych uniwersytetach.
Czyli
osoba o szerokich horyzontach, otwartej głowie, odważna, pełna
gotowości do skoku zarówno wzwyż, nad poziomy, jak i do skoku w
dal, w przyszłość. Zanim jednak wykona skok w górę, czy do przodu
niech popatrzy wokół siebie. Umiejętność trafnej diagnozy sytuacji i
zdolność przewidywania to konieczne warunki, zapewniające
pozytywny wynik działania, ale niewystarczające; trzeba
uwzględniać również negatywne ich skutki uboczne, czyli straty. Bo
każdej nawet najbardziej słusznej decyzji towarzyszą z reguły jakieś
zjawiska negatywne, czasem bardzo poważne (jak np. słusznej
decyzji o masowości płatnych studiów zaocznych towarzyszy
nieuchronne obniżanie poziomu kształcenia).
Więc przypuśćmy, że mamy już humanistę a nawet, że
pochodzi on z kierunku najbardziej humanistycznego, jaki sobie
można wyobrazić, tj. z wydziału filologicznego. Trudno przecenić
owe horyzonty, szerokie i dalekie, sprzyjające konstruowaniu
dalekosiężnych programów, wizji i pełnionej misji.
A do tego
bogactwo doświadczeń zdobytych na wielu uczelniach
zagranicznych. To bardzo dużo, ale chciałoby się, by nasz kandydat
umiał również liczyć, bilansować nie tylko zyski i straty mierzone
pieniędzmi, ale mierzone innymi, trudniej wymiernymi
wartościami. Tak, tak, chcemy, by głowa zanurzona w mgiełce
poezji umiała, jeśli trzeba, przywiązać się pasami do biurka. Tak,
chcemy, by magnificencja nie brzydziła się i nie stroniła od
komputerów i systemów informatycznych.
Coraz częściej mówi się o konieczności rozdzielania funkcji
rektora (wybieralnego) i funkcji kanclerza (mianowanego), czyli
podkreśla się wagę autorytetu naukowego i autorytetu związanego
ze sprawami zarządzania.
Te dwa rodzaje talentów kierowniczych
rzadko jednak chodzą w parze. A ponieważ nie mamy jeszcze w
Ustawie dobrych rozwiązań, jasnym jest, że od wybieralnego na
najbliższą kadencję rektora należy oczekiwać przynajmniej w
skromnym stopniu zdolności menedżerskich. A więc wiemy, że
chcemy mieć rektora humanistę i sprawnego menedżera.
Czy to już
wszystko? Nie.
Uczelnia to wszak instytucja edukacyjna. Każdego roku
wstępuje w jej progi nowa grupa młodzieży kończącej szkoły
średnie, wymagająca opieki i pokierowania.
Rektor to niewątpliwie
także opiekun młodzieży, czuły na jej nastroje, nie brat-łata, i nie
koniecznie dobry tata, pozwalający na wszystko, ułatwiający sobie
życie permisywista! Jeśli jednak zwolennik dyscypliny i rygoru, to z
wrażliwym serce.
Rektor, to także rodzaj "naszego człowieka", który potrafi skutecznie i z godnością reprezentować nasze środowisko w instytucjach i gremiach ogólnokrajowych, z liczącym się głosem w sprawach ważnych dla szkolnictwa wyższego, nauki i państwa.
OD SERCA I WIARY, ALE I OD SZKIEŁKA I OKA
Czyli unikalna kompozycja cech. Czuły i wrażliwy na głosy
niezadowolenia, szanujący cudze racje i poglądy, baczny
obserwator, ale i żelazny egzekutor podjętych decyzji.
Człowiek z
charakterem, z silną determinacją osiągnięcia celów zawartych w
programie, galernik obowiązku, choć nie pracoholik.
Humanista w
konstruowaniu wizji, w sposobie odnoszenia się do ludzi i ich
spraw, stróż ładu, uznawanego przez większość, nieskazitelny
reprezentant zasad i tradycji uniwersyteckich, gotów ponosić za to
odpowiedzialność i konsekwencje, czyli osoba cechująca się
rodzajem "ofiarnictwa". Bo rektorowanie to niewątpliwie ofiara,
którą należy uszanować. Gotowość do ponoszenia ofiary nie ma nic
wszakże wspólnego z chorobą gruczołów ambicji.
Najgorszy byłby
wybór osoby chorej na władzę, zyskującej dodatkowo mandat w
demokratycznych wyborach. Strzeżmy się takich kandydatów, bez
względu na to, kto ich wysuwa i kto okazuje im poparcie.
Słowem,
konkurs na dyrygenta już ogłoszony, a jakim zakończy się wynikiem
to wielka niewiadoma. Jej usunięcie zależy w dużym stopniu od
kandydatów. Decydujący głos poparcia zależy jednak od nas,
elektorów. Elektorzy wszystkich wydziałów, wybierzmy
najlepszego!
JAK POGODZIĆ OGIEŃ Z WODĄ?
Bo są problemy nie do pogodzenia. Przynajmniej pozornie. Oczekujemy recepty na rozwiązanie problemów wielokrotnie już sygnalizowanych, także na łamach naszej Gazety. Przykładowo, jak zaakceptować dążenia wydziałów do (maksymalnej) autonomii z dążeniem do utrzymania silnej "budowli" uniwersytetu jako całości? Jest to dylemat "razem, czy osobno". Jeśli razem, to na czym owa wspólnotowość miałaby polegać, kto podyktuje krok? Rektor, oczywiście, ale jaką wyda komendę i komu?
Jak pogodzić suwerenność uchwał rad wydziałów i brak
środków finansowych na ich realizację? Jak zaakceptować np.
autonomiczną decyzję rady spychającą wydział w kierunku
masowej dydaktyki, czyli szkółki, a nie szkoły?
Jak załagodzić
odwieczną animozję między personelem administracyjnym a kadrą
naukowo-dydaktyczną, usuwając utrzymujący się od dawna podział
na "my" i "oni"? Jak pogodzić liczbę przyjmowanych studentów z
jakością ich kształcenia? Nie wiem jak innym, ale mnie podobałoby
się gdyby kandydaci przedstawili propozycje rozwiązań takich
właśnie "węzłów gordyjskich". Na te propozycje bacznie nadstawię
ucha i postawię plus przy nazwisku kandydata najbardziej
twórczego.
Ale to jeszcze nie wszystko. Chciałabym jeszcze usłyszeć, jaki będzie program inwestycyjny na najbliższe lata i skąd będą środki na jego realizację. Bo istnieje obawa, że wygłaszając wzniosłe hasła na temat fundowania "akademickości" uczelni zapadniemy się pod ziemię (szkody górnicze), zaleją nas wody cudnej rzeczki Rawy, wystarczy jeden ulewny deszcz a perforowane dachy spadną na nasze głowy.
No i jeszcze jedno pytanie, ale może najważniejsze. Jak przyciągnąć młodych, najzdolniejszych absolwentów, i co uczynić, by nie traktowali oni uniwersytetu jak chwilowej poczekalni, czy wygodnej trampoliny do lepszej posady za rok, czy dwa; by byli gotowi do związania swoich losów z uczelnią na dobre i na złe.
WŁADZA NIE TYLKO SYMBOLICZNA Symbole władzy rektorskiej są powszechnie znane i bardzo malownicze. Oglądamy je na uroczystych inauguracjach, promocjach doktorów honorowych i tych zwyczajnych, które odbywają się kilka razy do roku. Gronostaje, berło, łańcuszek i czerwone rękawiczki. Tylko czasami biret nadmiernie uciska skroń, buława umyka spod ręki, scenariusz rwie się mimo starannego przygotowania. To jest między innymi cena, którą płaci się za pełnienie funkcji stojąc dosłownie na scenie w świetle jupiterów. Ale władza rektora to nie tylko symbole, to także przestrzeń, która domaga się wypełnienia autentyczną treścią i wielką siłą ducha. Siłą chcenia, woli i charakteru. Być jednocześnie nowatorem, ale i biurokratą i nieskazitelnym strażnikiem tradycji - to wielka sztuka. Rektor powinien w harmonijny i jednocześnie oryginalny sposób łączyć te trzy aspekty władzy. Czasy domagają się zmian, a więc trzeba być owym "zwrotniczym", który zwyczajne pociągi przestawi na inne tory, zakwalifikuje do I klasy, będąc jednocześnie cierpliwym, skrupulatnym urzędnikiem, zarządzającym specyficznymi dobrami uczelnianymi, jakimi są gmachy i ludzie, pomysły i pieniądze, słowem - dobra materialne i niematerialne, wartości wymierne i niewymierne. To wszystko wchodzi w zakres działań władczych rektora, ale powinno być zarazem przedmiotem jego głębokiej troski i odpowiedzialności. Pomnożyć talenty, nie zakopać ani jednego!
NAJLEPSZE ŻYCZENIA
Dla najlepszego - wszystkiego najlepszego! Zdrowia,
szczęścia, powodzenia. Życzę przyszłemu Rektorowi doborowego
zespołu współpracowników: kompetentnych, ofiarnych i lojalnych.
Taki zespół to prawdziwy skarb. Życzę, by znalazło się trochę
grosza na renowację działu rektorskiego, by po zużytej wykładzinie
nie zostało ani śladu, podobnie po innych mało chlubnych śladach
naszej przeszłości. Życzę dobrej atmosfery, chociaż wiem, że to
życzenie pobożne. Atmosfery wyczarować się nie da.
I to nie tylko
dlatego, że jesteśmy uniwersytetem "biletu miesięcznego", ale po
części dlatego, że przyciśnięci biedą zmuszeni jesteśmy akceptować
rolę "profesorów-kolejarzy".
Powiem wreszcie, że bardzo bym chciała, by za sprawą rektora "światło ze Śląska" było światłem pochodzącym z największej jego uczelni, jaką jest nasz Uniwersytet.