- Jednym z pierwszych pytań, jakie zadałam już wcześniej prof. Tadeuszowi Sławkowi, który jako pierwszy wyraził gotowość kandydowania - na razie na kandydata na Rektora - było pytaniem o ideał. O idealnego Rektora. W formie bardziej już skonkretyzowanej chciałabym powtórzyć je teraz: jakim powinien być Rektor idealny dla naszego Uniwersytetu i na nasze czasy?
Ideały to kwestia marzeń i na pewno idealnego Rektora nie
znajdziemy. Sylwetkę takiej osoby widziałabym w kilku płaszczyznach:
w kontekście jej cech osobowych, jako lidera stojącego
na czele grupy zarządzjącej uczelnią, i wreszcie - jako osobę
odpowiedzialną za promowanie wizerunku uczelni w mieście,
regionie, kraju, a także za granicą.
Nie chciałabym tu szczegółowo
opisywać cech osobowych przyszłego Rektora, albowiem są one w
zasadzie wypadkową charakteru i temperamentu człowieka.
Wydaje mi się jednak, iż powinna to być osoba "decyzyjna", tzn. nie
unikająca szybkiego, a przy tym przemyślanego podejmowania
decyzji, działająca w myśl zasady "czas to pieniądz".
Rektora
powinna cechować wrażliwość na sprawy ludzkie, otwartość i
wyrozumiałość z jednej strony, ale także konsekwencja i stanowczość
z drugiej. Przydałaby mu się też umiejętność negocjowania, aby
w sytuacjach konfliktowych był elastyczny wobec ludzi, ale
"twardy" wobec problemu.
I wreszcie niezależność, a w tym -
odporność na wszelkiego rodzaju presje i naciski.
Jako lider zespołu zarządzającego uczelnią Rektor powinien chcieć i potrafić pracować z ciałami kolegialnymi, a także "mieć szczęście do ludzi"- czyli dobierać sobie współpracowników nie wedle klucza towarzyskiego, ale z uwagi na ich kompetencje i przydatność do pracy na danym stanowisku. Jednym zdaniem - Rektor powinien tak zarządzać uczelnią, aby podwładni nie odczuwali ciężaru jego imperium.
I w końcu - zewnętrzna rola rektora jako reprezentanta i promotora uczelni oraz - gdy trzeba - osoby walczącej o jej dobro. Pracujemy na młodej, ale dużej i dobrej uczelni i te elementy muszą być stale podkreślane i eksponowane. Nie możemy, co prawda, odwoływać się do kilkusetletniej historii i tradycji, ale możemy wykorzystać właśnie atut naszej młodości, elastyczności, pokazać uczelnię jako jednostkę prężną, otwartą na zmiany, dążącą do nowoczesności - to nasza wielka szansa.
- Wspomniała właśnie Pani o specyfice naszego Uniwersytetu, o braku historii. Inne - przestrzenne i socjologiczne uwarunkowania naszego otoczenia także sprawiają, że w rankingach polskich uczelni plasuje się on raczej niezbyt wysoko. Jak się tutaj pracuje? Jaki jest Uniwersytet Śląski?
- Zdecydowanie ważniejszy niż ranking prasowy jest - czyniony na gruncie ustawy o szkolnictwie wyższym - podział wyższych uczelni na autonomiczne (A) i nieautonomiczne (B). Nasz Uniwersytet, jako jeden z niewielu, ciągle jeszcze jest w grupie uczelni nieautonomicznych, co w konsekwencji powoduje jego podporządkowanie w wielu sprawach Ministrowi Edukacji Narodowej. Z ubolewaniem trzeba stwierdzić, iż ten niedobry stan rzeczy trwa zdecydowanie za długo - i co więcej - przez część środowiska akademickiego jest odbierany nawet jako "plama na honorze". Podjęcie energicznych starań o uzyskanie statusu uczelni w pełni autonomicznej powinno się znaleźć w centrum uwagi nowych władz.
Na pytanie: jaki jest Uniwersytet Śląski? - można generalnie
i bez zbędnej kokieterii odpowiedzieć, że jest to Uniwersytet dobry.
To jest zresztą mój trzeci uniwersytet (po Wrocławskim i Jagiellońskim)
i jestem zadowolona, że to właśnie z nim, poczynając od roku
1971, związałam swoją zawodową karierę. Nie oznacza to wcale, iż
Uniwersytet Śląski nie powinien być uczelnią coraz lepszą.
Właściwie wszystkie wydziały muszą poważnie przedyskutować aktualną
ofertę badawczą i dydaktyczną, wskazać priorytetowe kierunki
tak, aby nasz Uniwersytet mógł sprostać potrzebom XXI wieku.
Natomiast na dotychczasowej, solidnej podstawie czas zbudować
uczelnię dającą studentom możliwość zdobywania wiedzy wedle ich
własnych potrzeb i upodobań. Dotychczasowe, na ogół sztywne
programy nie mogł zadowolić jednostki ambitnej i pracowitej,
która chciałaby pięcioletni okres studiów wykorzystać intensywniej,
zdobyć wszechstronniejsze wykształcenie. Oprócz przedmiotów
obligatoryjnych trzeba stworzyć szeroko dostępną ofertę zajęć
fakultatywnych i pozwolić w ten sposób studentom "rzeźbić" ich
własny program kształcenia.
I wreszcie do tej pory nie rozwiązana kwestia zakresu
samodzielności wydziałów. Ta potrzeba wydziałów musi zostać
zaspokojona, albowiem nie ulega wątpliwości, że im silniejsze i
lepiej funkcjonujące wydziały, tym silniejszy i lepszy Uniwersytet
jako całość.
Dlatego władze Uczelni zamiast obawiać się, czy nawet
utrudniać takie dążenia powinny im autentycznie sprzyjać. Po
pierwsze - dlatego, że leży to w interesie całej społeczności
akademickiej, a po drugie - jak wskazują doświadczenia innych
uczelni, jest to po prostu proces nieunikniony.
- Poprawa sytuacji naszego uniwersytetu, jak i każdej innej instytucji, wiąże się dzisiaj nierozerwalnie z poprawą sytuacji materialnej. Z drugiej jednak strony działania mające na celu zarobkowanie nie mogą chyba być traktowane jako priorytet - a takie postępowanie sugeruje wzrastająca ciągle liczba studentów zaocznych. Jaka powinna więc być hierarchia i kierunki pozyskiwania pieniędzy: czy rozszerzać formy kształcenia odpłatnego, czy pełniej wykorzystać usługi badawcze, a może - międzynarodowe fundusze?
- Jest to rzeczywiście chyba najtrudniejszy problem. I chociaż
niechętnie patrzę na komercjalizację nauki, to jednak zdaję sobie
sprawę, że jest to signum temporis okresu przejściowego. Uczelnie
radzą sobie w takich sytuacjach bardzo różnie. Śmiałam się, gdy
przed laty jeden z amerykańskich kolegów powiedział mi, iż New
York University czerpie zyski z fabryki makaronu. Także
Uniwersytet Warszawski zasila swój budżet czynszem z tytułu
wynajmu budynku dawnego KC. My w zasadzie nie mamy takich
możliwości, więc nasze starania i zabiegi o finanse muszą być
wielokierunkowe i znacznie bardziej ekspansywne.
Zacznijmy od źródeł zewnętrznych. KBN - im lepsza
kategoria jednostki tym większa dotacja na jej statutową działalność
- walczmy zatem, ale także z udziałem Rektora i administracji
uczelni, o wyższe kategorie poszczególnych wydziałów. Szkoda, że
do tej pory w staraniach o wyższe kategorie wydziały były
pozostawione same sobie. Dotacja MEN-owska jest pochodną
algorytmu, na który narzekamy od momentu jego wprowadzenia.
Narzekaniem sytuacji nie zmienimy, trzeba natomiast postulować
jego modyfikację, a poza tym - twardo zabiegać o udział w
finansowej rezerwie Ministra. Pozostaje także ciągle słabo
wykorzystana możliwość partycypacji w funduszach międzynarodowych.
Szkoda, że tej płaszczyźnie nie odnieśliśmy, w porównaniu
z innymi uczelniami, większych sukcesów.
Z zachodu
przywędrowała do nas instytucja lobbingu, polegająca na skupieniu
grona możnych i wpływowych przyjaciół, którzy np. w naszym
przypadku byliby zainteresowani wspieraniem (także finansowym)
idei i potrzeb Uniwersytetu.
Dochody własne uczelni w lwiej części pochodzą z
odpłatnych form kształcenia, głównie ze studiów zaocznych.
Możemy
mieć różny stosunek emocjonalny do "nauki za pieniądze", ale
jedno jest pewne - dopóki będzie istniało społeczne
zapotrzebowanie, dopóty system studiów płatnych nie zniknie.
Musimy to zaakceptować jako normalny, stary segment procesu
dydaktycznego, w przeciwnym razie nasi potencjalni studenci
wybiorą po prostu inne uczelnie.
Zasobność Uniwersytetu rzutuje na sytuację materialną jego
pracowników, a ta - jak wiadomo - nie jest dobra i nowe władze
muszą podjąć skuteczne działania, aby ją poprawić. Niekiedy może
wystarczyć decyzja Rektora wsparta opinią Senatu. Dlaczego np.
nie wykorzystać w szerszym niż do tej pory zakresie możliwości
jakie niesie ustawa o prawie autorskim, pozwalająca na
zastosowanie 50% stopy kosztów uzyskania nie tylko w stosunku do
wykładów, ale także do zajęć typu: seminaria, proseminaria,
konwersatoria. W naszych kieszeniach pozostałoby o kilkaset
złotych więcej. A może, w ramach promocji tzw. samodzielnych
pracowników decydujacych o obrazie Uniwersytetu,
wygospodarować specjalny fundusz na dodatki rektorskie dla tej
grupy? Musimy szukać różnych rozwiązań, dyskutować je z całą
społecznością akademicką i wcielać w życie za jej aprobatą.
- Przejdźmy teraz do wykorzystania uzyskanych funduszy, najlepiej na przykładzie Pani macierzystego wydziału. Prawo przeżywa ostatnio szczyt swej popularności. Liczba 2, 5 tys. studentów zaocznych przyjmowanych na I rok mówi sama za siebie. Czy wydział nie powinien poczynić jakichś kroków w celu rozwiązania, na przykład problemów lokalowych?
- To nasz najpoważniejszy problem. Z prawnego punktu
widzenia, budynek w którym teraz rozmawiamy nie należy już do
Uniwersytetu, albowiem decyzją władz centralnych został
przekazany Parafii Ewangelicko-Augsburskiej.
Skutki finansowe tej
decyzji, o wyraźnym przecież kontekście politycznym, muszą w
efekcie obciążyć Skarb Państwa. Na razie, w tej rzeczywiście
trudnej sytuacji lokalowej wydział musi radzić sobie sam.
Wynajmujemy więc sale na innych wydziałach, podjęliśmy starania
o przyznanie terenu pod ew. budowę przyszłego wydziału, rozważamy
czasową lokalizację niektórych typów studiów poza
Katowicami, no i - przede wszystkim - gromadzimy środki własne,
które pozwolą na realizację tych zadań. Na te właśnie cele, poza
finansowaniem obsługi procesu dydaktycznego oraz zaspokojeniem
bieżących potrzeb remontowych, niezbędnych zakupów itp,
przeznaczane są obecnie tzw. dochody własne wydziału, które dla
pomnożenia lokujemy w bonach skarbowych.
Wszyscy na wydziale mamy świadomość, że zainteresowanie
naszymi studiami ma charakter przejściowy, run na prawo nie będzie
trwał wiecznie, rynek po prostu się nasyci. Dopóki to jednak
nie nastąpi wydział, podobnie jak inne wydziały, będzie "zarabiał"
zatrzymując połowę na potrzeby własne, a drugą połową zasilając
budżet uczelni.
Widać przy tej okazji jak wiele, często
negatywnych emocji gromadzi się wokół dochodów własnych
uczelni, a zwłaszcza - sposobu ich wykorzystania. Martwi mnie ten
brak jawności w zakresie uniwersyteckich finansów. Dlaczego np.
środowisko nigdy nie było informowane o wysokości wkładów płynących
z wydziałów do uniwersyteckiej kasy, możemy tylko
domniemywać kto tą pulą dysponuje i na jakie cele jest
przeznaczana. Ta ewidentna słabość informacyjna jest w efekcie
naturalną pożywką dla plotek i domysłów.
- Kwestia studiowania w systemie odpłatnym - zaocznie powraca w naszej rozmowie bardzo często. Wydaje się być Pani raczej przychylna tej formie kształcenia, ale czy sytuacja, gdy zaoczni stanowią 2/3 liczby wszystkich studentów na pewno jest normalna? Czy nie należałoby wprowadzić tu jakichś ograniczeń, limitów?
- Na tę sytuację można także spojrzeć przez pryzmat dostępności
studiów wyższych czy też wskaźnika skolaryzacji i zapytać -
czy w Polsce możliwość studiowania powinni mieć wszyscy, którzy
tego pragną? Ideałem byłby taki uniwersytet w którym wszyscy chętni
byliby przyjmowani na studia dzienne, ale to - jak wiadomo - nie
jest jeszcze możliwe.
Nie przywiązywałabym w związku z tym
aż
tak dżej wagi do kwestii proporcji pomiędzy studentami dziennymi
i zaocznymi, z jednym zastrzeżeniem - iż w całym procesie
dydaktycznym, a zwłaszcza w zakresie wymagań, obydwie grupy będą
traktowane jednakowo.
To chyba znacznie zdrowsza społecznie
sytuacja, gdy młodzież studiuje nawet w mniej komfortowym
systemie zaocznym, niż gdyby z powodu wprowadzonych przez nas
ograniczeń nie miała takiej szansy i musiała zasilić grupę
bezrobotnych. Zresztą nauczanie w systemach: zaocznym,
wieczorowym czy korespondencyjnym jest dobrze znane wielu
uczelniom zachodnim. Od roku funkcjonuje np. na moim wydziale
finansowany z Funduszu Know How i prowadzony przez prawników
z Cambridge system distance learning. Uczestnicy kursu
otrzymają po dwu latach dyplomy University of Cambridge.
Realizując ideę uniwersytetu otwartego myślimy o nieodległym
udostępnieniu także i tej formy studiowania wszystkim
zainteresowanym.